Prawie dwa tygodnie temu, w sobotę, 26 lipca miałem rowerową stłuczkę z moim kuzynem. Jak to się stało, z jakiego powodu – tego za bardzo nie pamiętamy. Wjechaliśmy na prawie oddaną do użytku łódzką Trasę Górną i ja już potem obudziłem się w szpitalu – nafaszerowany lekami przeciwbólowymi. W zasadzie miałem największego rowerowego pecha w życiu. Kilka razy wcześniej miałem drobniejsze stłuczki – poślizg na torach tramwajowych, wpadnięcie do przydrożnego rowu, odbicie się od samochodu. Zawsze kończyło się to najwyżej na siniakach oraz drobnych stłuczeniach.
Tym razem było gorzej. Kończyny nadal mam całe, ręce oraz nogi jedynie sobie poobcierałem. Ale najmocniej oberwała głowa, na której nie miałem kasku. Przygrzmociłem nią tak nieszczęśliwie, że pękły mi jakieś kości i miałem bardzo szybko robiony zabieg, by poskładać głowę w jedną całość.
Nie jestem lekarzem i nie znam się na tym wszystkim, ale na głowie mam sporo szwów. A kilka dni temu część z nich została wyjęta. Nie będę pokazywał Wam zdjęć głowy, ponieważ być może nie są drastyczne, ale naprawdę nie ma co oglądać pokiereszowanej makówki.
W każdym razie, przez dłuższy czas byłem pod wpływem leków nasennych oraz przeciwbólowych. Osoby, które mnie w tym czasie odwiedzały, wspominają, że kontakt ze mną był dość mocno ograniczony. Cóż, może lepsze to, niż ból z popękanych kości głowy. Wczoraj w pokoju obok ktoś bardzo donośnie dawał znać, że coś go boli – nic fajnego.
Złe myśli – kilka osób pytało się mnie, co teraz myślę o jeździe rowerem i kiedy planuję wrócić na dwa kółka. Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, jutro (szczęśliwym zbiegiem okoliczności moje trzydzieste urodziny) zostaję wypisany do domu i tam będę dalej się rehabilitował (śpiąc i czytając).
Staram się nie dopuszczać do siebie złych myśli – stało się to, co się stało. I w zasadzie biorę ten wypadek przez pryzmat pecha. Dość intensywnie chodzi mi po głowie jazda w kasku rowerowym (zawsze i wszędzie, nie tylko w mniej bezpiecznych miejscach), ale to wszystko okaże się dopiero za co najmniej kilkanaście dni.
Nadal mam głowę stłuczoną tak, że kręci mi się w niej, gdy idę szpitalnym korytarzem. O jeździe rowerem czy samochodem muszę jeszcze na jakiś czas zapomnieć.
A gdybyście zastanawiali się, czy w polskich szpitalach można dostać na obiad coś niezłego – to potwierdzam! Chociaż przez pierwsze dni jadłem mało co, wolałem winogrona i jabłka – to później apetyt mi wrócił i na przykład wczoraj trafiłem na ryż z warzywami z sosem. Jak na szpital (Kopernika w Łodzi), super jedzenie – nie wygląda, ale smakuje świetnie.
Oby do przeczytania niebawem, niech się Wam rowerowa pogoda utrzymuje jak najdłużej, a ja liczę, że jeszcze we wrześniu wrócę na dwa kółka trochę pojeździć :)
Lukaszu, Twoja smutna przygoda przewazyla szale – przedwczoraj zakupilem pierwszy w zyciu kask rowerowy. Dopiero teraz, choc jezdze codziennie, juz od lat. Chyba doroslem do tej decyzji :) Wracaj szybko do zdrowia, pozdrawiam
->XAU – przepis mówiący o 150cm dotyczy rowerów, nie znalazłem przepisu zabraniającego pieszym poruszać się z czołówką.
@Xau
„Czołówka jest nieprzepisowa – oświetlenie nie może być zamocowane wyżej niż 150 cm. Niska osoba nawet idąc bez problemu przekracza ten przepis, o średniego wzrostu rowerzyście na rowerze nie wspominając.”
Generalnie można używać, ale nie jako oświetlenie podstawowe, co z resztą Chemik wyraźnie wspomniał. W sumie to rozsądne wymaganie.
@Wszyscy
Z swoich obserwacji widzę dwie duże wady używania jej (czołówki) tam, gdzie są inni uczestnicy ruchu:
– świeci tylko w tym kierunku, gdzie patrzy rowerzysta, czyniąc z niej bardzo „chaotyczne” oświetlenie,
– bardzo łatwo oślepić innych, o czym z resztą także zapominają fani mocnych świateł.
Z resztą komplet dobrych świateł, które sprawdzają się w mieście (i do bycia widocznym, i do oświetlenia drogi, bez oślepiania innych) można kupić do maks. 200 PLN, łącznie z akumulatorkami. Z jednej strony 200 złotych piechotą nie chodzi, z drugiej realnie poprawia to bezpieczeństwo.
Drugim fajnym „bajerem” są paski odblaskowe na oponach. Gdy zobaczyłem kiedyś wczesnym wieczorem, rower z takimi oponami, w świetle reflektorów samochodowych, to doszedłem do wniosku, że muszę je mieć — dają silny refleks o charakterystycznym kształcie widoczny z sporej odległości.
@Chemik
Czołówka jest nieprzepisowa – oświetlenie nie może być zamocowane wyżej niż 150 cm. Niska osoba nawet idąc bez problemu przekracza ten przepis, o średniego wzrostu rowerzyście na rowerze nie wspominając.
Dużo zdrowia i szybkiego powrotu na koła!!! :-)
Wygląda na to, że z Łukaszem mam wiele wspólnego choć nie znam osobiście, a blog odnalazłem jakiś tydzień temu.
To co mnie łączy z Łukaszem, to data 26.07.2014. Ja też w tym dniu zaliczyłem glebę, nie pierwszą, ale przykrą bo całkowicie zerwałem ścięgno Achillesa. No i jeszcze tak, jak Łukasz mam okrągłe urodziny w sierpniu … tylko o x * 10 lat więcej (wartością x nie będę się chwalił). W zerwaniu ścięgna trochę pomogły mi bloki 51, które będę zmieniał teraz na 56.
Łukasz, i tak masz lepiej ode mnie – mam nadzieję, bo ja na rower wsiądę najwcześniej w okolicy końca listopada :-(
Na szczęście, roweruję przez cały rok, więc jeśli nie będzie poniżej -10 stopni, to jakoś będę nadrabiał stracony czas na gnicie w gipsie.
Wielkie, wielkie dzięki za słowa otuchy i życzenia :)
Z dnia na dzień robi mi się coraz lepiej i myślę, że niebawem wrócę na rowerowe szlaki :)
Co do samego zdarzenia, to brałem w nim udział jedynie ja i mój kuzyn. Nikt w nas nie wjechał. Sam nie wiem co się stało, czy to kuzyn wjechał we mnie, czy to mnie na jakiejś dziurze podbiło. Ale to nie jest specjalnie istotne.
Co do pecha, to miałem po prostu wcześniej kilka zdarzeń, typu poślizg na torach tramwajowych czy „spadnięcie” z koleiny. I zawsze jakoś się tak układałem, że kończyło się na stłuczeniach.
Kask mam od dobrych ośmiu lat i teraz na pewno zacznę w nim jeździć. Nie chcę zostać od teraz wiernym wyznawcą kasków i namawiać wszystkich wokoło do takiej jazdy, ale sam na pewno tak będę robił.
Wracając po lipcowej masie krytyczne też miałem nieszczęśliwe wydarzenie. Wjeżdżałem na krawężnik przy dość dużej prędkości trzymając kierownicę jedną ręką (padało, przednie koło straciło przyczepność) i .. stało się: złamanie guzka lewego ramienia. Ręka na 6 tyg. unieruchomiona, a potem rehabilitacja. Ten sezon mam z głowy.
Kolego wracaj szybko do zdrowia.
Zastanawiam się na przyszły sezon nad kaskiem i ochraniaczami na barki, łokcie
pozdrawiam wszystkich złamasów :-))
Łukasz, wracaj do zdrowia :)
Również miałem pewne zdarzenie 2 tygodnie temu. Otóż złamałem mały palec u prawej ręki, niestety przy stawie z przemieszczeniem co oznacza 5 tygodni w gipsie prawie do łokcia (dwóch ortopedów potwierdziło zalecenie). Myślicie, że na rowerze lub innym treningu? Otóż w domu podpierając się przed upadkiem niczym największa pierdoła (moje pierwsze i oby ostatnie złamanie).
Pozdrawiam :)
A jeszcze dodam ze ostatnio solaris dyszał mi na plecach… wole pusty chodnik. Kto go wie czy by sie nie zdecydował wyprzedzać? Było wąsko.
Ja na razie jestem powolniakiem. Nie raz wole chodnik od ulicy ale wiem ze na nim jestem gościem. Drogi rowerowe natomiast sa dla wszystkich a nie tylko zawodowców. To nie jest miejsce do ścigania się tylko do jazdy – również rekreacyjnej dla rodzin z dziećmi. Koło mnie natomiast jest droga wojewódzka, a przy niej ścieżka z bardzo małym ruchem.
Zdarzają się ananasy co wolą rowerem jechać asfaltem bez pobocza zamiast rowerówką. Rozumiem jedynie kolarzy. Przy innych zwalniam i mówię że zapomnieli okularów. Ostatnio tym ruchliwym asfaltem jechał dziadek z wnukiem… masakra.
@Chemik
Przednia też nie jest do przecenienia: jest się zdecydowanie lepiej widocznym dla samochodów wyjeżdżających z bocznych dróg, czy posesji.
” i z włączonymi światłami – inne światła na lato inne na zimę ale zawsze mam oświetlenie włączone i zapasowe baterie przy sobie.”
Jak ja, w lato pozycyjne, a gdy już jeździ się po zmroku (jesień-wiosna), z przodu lampkę doświetlająca drogę (łatwiej dojrzeć szkło na drodze). Jak wielu nie wyobraża sobie jazdy bez kasku, to ja bez włączonego światła. Z tym że ze światłami jak z kaskiem: tanie buble odpadają, długo dobierałem coś w rozsądnej cenie, nadającego się do miasta i nie uprzykrzającego jazdy innym. Z resztą widzę coraz więcej osób używających świateł w dzień, ale to głównie osoby jeżdżące do pracy czy szkoły.
Zamiast kusić los i doprowadzać do sytuacji, że kask jest potrzebny, to lepiej zapobiegać. Kask ma swoje zalety i rozumiem osoby go używające, ale po konfrontacji z samochodem, poza głową kończynami, obrywa kręgosłup. Szkoda skończyć na wózku. Dotyczy to i widoczności siebie na drodze, czy ślepego egzekwowania pierwszeństwa i łamania przepisów, bo to nasze główne grzeszki.
Jazda tylko w kasku. Jak od 20 lat jeżdze na dwóch kółkach to jeszcze nic mi się nie stało. Do czasu. Dwa tygodnie temu stłuczka z pieszym z mojej i z jego winy, on nie patrzył, ja nie widzialem przez sekunde, lot przez kierownice, obtarcia lewej skroni, lewego barku i obojczyka, lewego łokcia, prawego kolana plus drętwiejące ręce przez 20 min po wypadku. Pieszy na obserwacji przewieziony karetką, ja na RTG.
Morał, jazda w kasku może zdziałać cuda. Poza tym 250 gramów na głowie to niedużo. Akcja jeszcze nie zakończona, brak telefonu z komendy póki co. Miałem złożyć zeznania, najwyraźniej nie bardzo im się chce mnie szukać. Nawet wymiar sprawiedliwości przede mną ucieka. Tak samo jak kobiety. PozdROWER! Szybkiego powrotu do stanu z przed akcji;D
XAU -> wiem że Tobie światło z tyłu nie jest do niczego potrzebne, ale pomyśl o innych rowerzystach którzy jadą za Tobą, np w ciemnym lesie – uwierz mi że widoczność jest wtedy bez porównania.
Jazd w kasku nie jest obowiązkowa, jazda ze światłami jest obowiązkowa od zmierzchu do świtu i przy złych warunkach atmosferycznych.
Czołówka nie jest nie przepisowa, nikt jej nie zabroni ale oprócz niej trzeba mieć wymagane przepisami oświetlenie przymocowane do roweru – oczywiście mówimy o nocy.
Ja osobiście jeżdżę cały rok w kasku i z włączonymi światłami – inne światła na lato inne na zimę ale zawsze mam oświetlenie włączone i zapasowe baterie przy sobie.
Trzy lata temu kask najprawdopodobniej uratowal życie mojej żonie kiedy to nocna jazda, gwałtowne hamowanie i lot nad kierownicą skończyło się „tylko” pęknięciem kości w łokciu. Ale głowa dzięki kaskowi odbiła się tylko od asfaltu :)
Pikanterii historii dodaje fakt, że dokładnie tego dnia ten kask jej kupiłem.
Niedługo potem na mnie baba w samochodzie wymusiła pierwszeństwo na ścieżce rowerowej i też kask się przydał.
Rok temu 11-letnia córka też w kasku zaliczyła glebę wjeżdżając na krawężnik.
JAZDA TYLKO W KASKU!!!
Zdrowia!!
Dużo zdrowia Ci życzę!
Miałem przygodę która, zaważyła na tym, że z kaskiem się już nie rozstaję.
Pewnego dnia kupiłem kask i leżał sobie około pół roku na półce. Planowałem go „kiedyś” założyć. Pewnego jesiennego dnia wybrałem się na krótką wycieczkę rowerową. Pomyślałem, że może założę kask (pogoda już mocno jesienna, liście itp. a może przeczucie?). Po około 2 km postanowiłem mocniej przycisnąć, stanąłem na pedałach i wdusiłem co sił, rozpędzając się szybko – wtedy to na moim starym rowerze pierwszy raz przeskoczył łańcuch (chyba w wolnobiegu).
Jechałem po ścieżce rowerowej tuż przy drodze gminnej mocno uczęszczanej. W wyniku tego „przeszkoczenia” łańcucha przeleciałem przez krawężnik na jezdnię około 4 m uderzając głową (w kasku) o asfalt. Na moje całe szczęście nie wpadłem pod rozpędzony pojazd. Skończyło się tylko na otarciach i siniakach nie licząc zwichrowanego koła w rowerze i popękanej lampie.
Od tego czasu z kaskiem się nie rozstaję i dziękuję opatrzności, że wtedy miała mnie na swojej uwadze….
Heh. Ja też niedawno miałem wypadek, ale nie tak poważny… chociaż mało brakło.
Jak wracałem z pracy złapała mnie w trasie burza. Gdy spod kół wyprzedzającej mnie ciężarówki przeniosło się na mnie sporo wody (w zasadzie to na całej drodze było ze 4 cm wody), ja poszybowałem na prawą stronę na chodnik. Na szczęście głowa uderzyła już za chodnikiem w ziemię, Także skończyło się na obdarciu kolan, przedramienia i trochę na czole. W sumie najgorsze było stłuczenie prawego kolana.
@Xau
„Dzięki, nie mam dość jaj żeby jeździć po ulicy. Z doświadczenia wiem, że żadna ilość rowerzystów na drodze nie sprawi, że zaczniemy być zauważani.”
Mamy widać inne doświadczenie, przynajmniej patrząc na: Trójmiasto (Gdańsk w szczególności), Wrocław i Łódź, gdzie czuję się bezpiecznie (jedynie zimą trzeba mieć większą czujność, bo rowerzysta jest rzadko spotykany i kierowcy się odzwyczajają). Jakoś nie czuję się bohaterem, to są zwykłe dojazdy do pracy. Być może są miejsca, gdzie kierowcy samochodów są niereformowalni, ale jakoś wątpię.
Twoje obawy rozumiem, bo regularną jazdę zacząłem późno bo w 2012 roku i pierwszy rok też się bałem ulicy. Jak (nie pamiętam z jakiego powodu, chyba na skutek plotki, że policja łapie „chodnikowców”) zacząłem jeździć ulicą poczułem ile tracę energii i koncentracji na dziurawych chodnikach i ciągłemu patrzeniu czy jakieś auto z posesji nie wyjeżdża. Najgorzej właśnie było z autami wyjeżdżającymi z bocznych dróg: oni się nie spodziewali rowerzysty na chodniku, a ja musiałem ciągle się pilnować. Przy dużym natężeniu ruchu było to uciążliwe i zabijało przyjemność i zalety podróżowania rowerem. Ale nadal unikam głównych arterii: za głośno, za duży ruch no i jednak rowerzysta taki jak ja skutecznie paraliżuje jeden pas ruchu.
„Piszesz o zwolnieniu przed przejściem. Gdzie napisałem, że jechałem szybko? Jestem aż nadto przepisowym kierowcą.”
A za tą insynuację przepraszam, bo za dużo sobie wyczytałem z Twojej wypowiedzi. Cofam to co napisałem.
„Gość ewidentnie musiał wtargnąć na przejście nie patrząc nawet czy coś jedzie. Mnie na pewno było widać, jego w ciemnych rzeczach i w masakrycznym deszczu zobaczyłem w połowie przejścia i wyjątkowo musiałem przyspieszyć.”
Po powrocie z delegacji z Norwegii brakuje mi tego co tam jest: zbliżasz się do przejścia, a wręcz jesteś tylko w jego pobliżu i kierowcy się zawsze zatrzymują i nie ma wytłumaczenia, że nie widziałeś pieszego. Nawet dotyczy to pieszych przechodzących na czerwonym i (co osobiście mi się nie podobało, ale co kraj to obyczaj) rowerzystów na przejściu dla pieszych. Nikt nie trąbił, ani nie poganiał.
Nigdy nie czułem się (jako pieszy) tak bezpiecznie jak tam. Jako rowerzyści nie mamy źle, ale pod względem traktowania pieszych jesteśmy (Kraj) zaściankiem. Wbrew pozorom im bardziej bezpiecznie będą się czuli piesi, to my, rowerzyści, też z tego skorzystamy.
Owszem, korzystając z przejścia powinienem patrzeć czy jestem widoczny (co z resztą zawsze robię jak jadę rowerem), ale w wspomnianej Norwegii (i nie tylko) kierowcy by za dużo to nie pomogło w sądzie. U nas pieszego traktuje się jak intruza na drodze.
Nie a propos: w weekendy nie jeżdżę — trochę się boję niedzielnych rowerzystów. Najgorzej jest w maju-czerwcu jak ludzie odkrywają na nowo rowery w swoich piwnicach i na DDRach robi się jesień średniowiecza. W tygodniu jest lepiej i kierowcom, i rowerzystom zależy na jak sprawniejszym dotarciu do pracy/domu i ruch jest bardziej uporządkowany.
@MaciekR
Dzięki, nie mam dość jaj żeby jeździć po ulicy. Z doświadczenia wiem, że żadna ilość rowerzystów na drodze nie sprawi, że zaczniemy być zauważani. Nikogo nie namawiam do nieprzepisowej jazdy. Ty jeździsz bez kasku, ja bez oświetlenia. Mi na chodnikach i w lesie oświetlenie tyłka nie jest potrzebne.
Piszesz o zwolnieniu przed przejściem. Gdzie napisałem, że jechałem szybko? Jestem aż nadto przepisowym kierowcą. Jechałem powoli, bo wycieraczki nawet nie nadążały zbierać. Gość ewidentnie musiał wtargnąć na przejście nie patrząc nawet czy coś jedzie. Mnie na pewno było widać, jego w ciemnych rzeczach i w masakrycznym deszczu zobaczyłem w połowie przejścia i wyjątkowo musiałem przyspieszyć.
Trzymaj sie chlopie!
zdrówka…
@Xau
Zjedz z chodnika na ulicę, to problem bycia widocznym i nieoświetlonych pieszych zniknie. Proszę, nie promuj zachowań raz, że niezgodnych z prawem, a dwa: zagrażającym bezpieczeństwu pieszych.
BTW czemu nie zwolniłeś przed przejściem dla pieszych? To Twój obowiązek (od 1999 roku). No i generalna zasada: nie widzisz — nie jedziesz. Przynajmniej mnie tego uczyli. Pieszych i kierowców zostawmy w spokoju, najpierw zajmijmy się swoimi przewinieniami. Mamy ich zdecydowanie więcej.
Rozumiem, że jeździsz w kasku, ale oświetlenie traktujesz jako drugorzędne. Szacunek, ja jeżdżę 24h z włączonym oświetleniem. Mało rozsądne jest być jedynym nieoświetlonym pojazdem na drodze. I być może dzięki temu nigdy nie miałem *żadnej* niebezpiecznej sytuacji na drodze, a przy całorocznej jeździe po 30km dziennie statystycznie mogłoby coś się wydarzyć.
W przypadki nie wierzę, a wedle zwolenników kasków jestem co najmniej idiotą, bo go nie używam (ale nie mam nic do używających, tylko używajcie jakiś porządnych, bo czasem widzę takie podróbki, że aż strach). Ostatni raz wywrotkę na rowerze zaliczyłem mając 4-5 lat. Nie wiem co robicie że macie je tak często, może wynika to z mojego zachowawczego stylu jazdy i świadomości, że oczy trzeba mieć dookoła głowy.
Generalnie offtopic się zrobił, a zdaje się, że Autor bloga planuje poświęcić na to oddzielny wpis. Będzie okazja podyskutować. A czuję, że dyskusja może być gorąca. :-)
BTW jazda w nocy jest przyjemna i ma swój urok. Sprawdź samemu. :-)
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i do dobrej formy. I dziękuję za ten blog!
@Uhtark
Poszukaj w necie, może trafisz na przypadek założyciela Bydgoskiej Masy Krytycznej. Wracaliśmy ledwo po zmroku, widoczność nadal była dobra. Jechał oświetlony bardziej niż choinka na święta, 2 czy 3 lampki pod siodełkiem, jeszcze z 6 na plecaku, odblaski i… kask.
Masa wtedy [rok 2005 albo 2006] była nielegalna. On zamykał kolumnę podczas powrotu po spotkaniu, jak zawsze… Przydzwonił w niego koleś przy 60 km/h. Jechałem parę minut za nimi bo jeszcze pojechałem zrobić szybki objazd. Według relacji osób, które wtedy jechały przed nim, po uderzeniu przeleciał w powietrzu około 8 metrów.
Zapewne kask pozwolił mu przeżyć na intensywnej terapii pod aparaturą jeszcze kolejne 2 tygodnie, potem zmarł. Nie zmienia to faktu, że miał jeszcze 2 tygodnie na wybudzenie się, ale mawiają że nadzieja umiera ostatnia.
Ja jeżdżę bez oświetlenia, ale nie zapuszczam się na ulicę. Traktuję ją jako ostateczność i wolę zapłacić mandat albo tłumaczyć się policjantowi z jazdy chodnikiem niż ryzykować na ulicy. Pomijając już fakt, że staram się tak planować wyjazdy, by w domu być przed zmrokiem chociaż mam elementy odblaskowe na torbie podsiodłowej, plecaku, kasku a na głowie i tak nieprzepisową czołówkę, która poza miastem sprawdza się lepiej.
Pisząc o nieoświetlonych rowerzystach, powinniśmy chyba poruszyć też temat nieoświetlonych pieszych. Oni nie mają obowiązku bycia oświetlonym, prawda? A jakie stanowią zagrożenie? Sam kiedyś jadąc samochodem o zmroku w ulewnym deszczu bym rozjechał pieszego na przejściu. Są różne sytuacje, w których nawet oświetlenie roweru czy pieszego nic nie da. To sytuacje, w których trzeba użyć mózgu i czasem się rozejrzeć czy nic nie jedzie.
Kask kaskiem. Nie mam nic przeciwko temu, żeby ktoś jeździł w kasku, jeśli to podnosi jego poczucie bezpieczeństwa.
Nie zgadzam się jednak z tym, że kask jest ważniejszy od przestrzegania przepisów, ostrożności i rozwagi na drodze (co niektórzy wypowiadający się w Internecie mają na myśli). To może zapobiec wypadkom, a kask nie zapobiegnie. Nierzadko widuję po zmierzchu rowerzystów w kaskach ale na nieoświetlonych rowerach, co uznaję za przejaw bezmiaru głupoty z ich strony. Zagrażają innym rowerzystom i sobie, a kask w zderzeniu z samochodem, którego kierowca nie zauważył w porę nieoświetlonego roweru, najpewniej nic nie da.
Zerkam na Twoje Rowerowe-Porady co kilka tygodni. Czytam wtedy zaległości lecąc tematami od najstarszych. Tak było też i tym razem. Od przedwczoraj czytam różności z ostatniego miesiąca i dziś doszedłem do tego przykrego niusa. A wszedłem tym razem (kilka dni temu) by poszukać tematów o …kasku! Od tygodni myślę o zakupie. A od kilku dni coraz intensywniej, po przygodzie gdy tylko refleks i dobre hamulce uchroniły mnie od walnięcia w kumpla i/lub wyjeżdżające auto. Teraz wiem na pewno – jutro kupuję kask!
Zdrowia życzę i spokoju oraz szybkiej rehabilitacji .