Prawie dwa tygodnie temu, w sobotę, 26 lipca miałem rowerową stłuczkę z moim kuzynem. Jak to się stało, z jakiego powodu – tego za bardzo nie pamiętamy. Wjechaliśmy na prawie oddaną do użytku łódzką Trasę Górną i ja już potem obudziłem się w szpitalu – nafaszerowany lekami przeciwbólowymi. W zasadzie miałem największego rowerowego pecha w życiu. Kilka razy wcześniej miałem drobniejsze stłuczki – poślizg na torach tramwajowych, wpadnięcie do przydrożnego rowu, odbicie się od samochodu. Zawsze kończyło się to najwyżej na siniakach oraz drobnych stłuczeniach.
Tym razem było gorzej. Kończyny nadal mam całe, ręce oraz nogi jedynie sobie poobcierałem. Ale najmocniej oberwała głowa, na której nie miałem kasku. Przygrzmociłem nią tak nieszczęśliwie, że pękły mi jakieś kości i miałem bardzo szybko robiony zabieg, by poskładać głowę w jedną całość.
Nie jestem lekarzem i nie znam się na tym wszystkim, ale na głowie mam sporo szwów. A kilka dni temu część z nich została wyjęta. Nie będę pokazywał Wam zdjęć głowy, ponieważ być może nie są drastyczne, ale naprawdę nie ma co oglądać pokiereszowanej makówki.
W każdym razie, przez dłuższy czas byłem pod wpływem leków nasennych oraz przeciwbólowych. Osoby, które mnie w tym czasie odwiedzały, wspominają, że kontakt ze mną był dość mocno ograniczony. Cóż, może lepsze to, niż ból z popękanych kości głowy. Wczoraj w pokoju obok ktoś bardzo donośnie dawał znać, że coś go boli – nic fajnego.
Złe myśli – kilka osób pytało się mnie, co teraz myślę o jeździe rowerem i kiedy planuję wrócić na dwa kółka. Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, jutro (szczęśliwym zbiegiem okoliczności moje trzydzieste urodziny) zostaję wypisany do domu i tam będę dalej się rehabilitował (śpiąc i czytając).
Staram się nie dopuszczać do siebie złych myśli – stało się to, co się stało. I w zasadzie biorę ten wypadek przez pryzmat pecha. Dość intensywnie chodzi mi po głowie jazda w kasku rowerowym (zawsze i wszędzie, nie tylko w mniej bezpiecznych miejscach), ale to wszystko okaże się dopiero za co najmniej kilkanaście dni.
Nadal mam głowę stłuczoną tak, że kręci mi się w niej, gdy idę szpitalnym korytarzem. O jeździe rowerem czy samochodem muszę jeszcze na jakiś czas zapomnieć.
A gdybyście zastanawiali się, czy w polskich szpitalach można dostać na obiad coś niezłego – to potwierdzam! Chociaż przez pierwsze dni jadłem mało co, wolałem winogrona i jabłka – to później apetyt mi wrócił i na przykład wczoraj trafiłem na ryż z warzywami z sosem. Jak na szpital (Kopernika w Łodzi), super jedzenie – nie wygląda, ale smakuje świetnie.
Oby do przeczytania niebawem, niech się Wam rowerowa pogoda utrzymuje jak najdłużej, a ja liczę, że jeszcze we wrześniu wrócę na dwa kółka trochę pojeździć :)
Miło słyszeć, że doszedłeś do zdrowia; chociaż jak piszezsże odczuwasz jeszcze trochę jego skutki.
Polskie drogi są bardzo niebezpieczne. Ja jeżdżę po mieście i czasami drogach w północnej Germanii i czuję się dość bezpiecznie, kierowcy uważają na rowerzystów. Obok większych dróg są drogi dla rowerów, ale do sytuacji w Holandii trudno je porównywać, tam są autostrady dla rowerów równe jak stół.
Mój brat jeździ na rowerze w Polsce, znacznie intensywniej niż ja i miał już dwa poważne wypadki. Polscy kierowcy aut jeżdżą w porównaniu do kierowców w krajach gdzie sytuacja na drogach jest najlepsza, nadal bardzo niebezpiecznie.
Jako rowerzysta należy wziąść to pod uwagę i jeździć defensywnie. Poza miastami należy używać dróg z małą ilością aut.
Ja jako pieszy gdy czasami odwiedzam Polskę zachowuję się przy przekraczaniu ulic i przy przejściach dla pieszych bardzo ostrożnie, bo mimo, że chyba większość kierowców przy przejściach dla pieszych zwraca na tychże uwagę, to są tacy którzy jadą jakby byli na drodze szybkiego ruchu.
Jeszcze raz: dobrego zdrowia i uważaj na siebie.
Dziękuję za miłe słowa.
Niestety mimo ostrożnej jazdy, włączonych dobrych lampek w ciągu dnia, to i tak zdarza mi się spotykać „kierowców”, który chcą udowodnić, kto rządzi na ulicy. Już nie mówię o psychopatach, którzy wyprzedzają na gazetę, nawet gdy z naprzeciwka nikt nie jedzie :(
I na takich dzikusów nie mamy żadnego wpływu, choćbyśmy jechali mega ostrożnie z oczami dookoła głowy.
Jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie zanim u nas się coś zmieni. Jedną z przyczyn na pewno są za niskie mandaty, których się już nikt nie boi i na drogach panuje bezkarność. A mandat od policji to dla większości „krzywda” zamiast nauczki i okazji do refleksji.
Zdrowia!
Dzięki :) Co prawda od wypadku minęły już cztery lata, ale nadal trochę odczuwam jego skutki.
Spojrzałem że news z sierpnia więc wydawał się aktualny. Nie spojrzałem z którego roku :)
no to trochę Cię pokiereszowało – ja miałem 2 wypadki dwukrotnie uderzył we mnie samochód – raz na drodze kierowca zawracał i mnie nie zauważył, a 2 raz wjechał we we mnie na przejeździe dla rowerów w tym wypadku nawet nie spojrzał na ścieżkę, za 1 razem jechałem bez kasku wylądowałem w szpitalu wstrząs mózgu szwy, w tym drugim kask już miałem, skończyło się na siniakach. Ludzie obojętnie jak dobrze jeździcie, to nie jesteście na ulicach sami. Pamiętajcie o tym i zakładajcie kaski.
@Gosia – ujć, straszny pech, ale zapewne limit już Ci się wyczerpał :)
Jazda rowerem po mieście to chyba jeden z najniebezpieczniejszych sportów.
Ostatnio wjechałam na szynę kolejową.
Dwa szwy na wardze, dwa złamane zęby (grrr), porządnie stłuczone kolano, i rozcięcie na prawym nadgarstku, 7 szwów, też dość porządne, na szczęście ścięgien sobie nie zerwałam, ale lekarze na ratunkowym przychodzili sobie robić zdjęcia…
Jak pech to pech, ale cóż mogło być gorzej. Ciekawe kiedy będę mogła wsiąść na rower…
Polskie drogi rowerowe (i nie tylko) to jakaś masakra. Ale życzę również szybkiego powrotu do zdrowia. Jak niedługo zajadę w takie jedno miejsce w swoim rodzinnym mieście, to wrzucę fotkę nowoutworzonej drogi rowerowej. Jezdnia była dość szeroka to domalowali pas dla rowerzystów i niby wszystko ok, ale po środku geniusze dorobili takie wysepki dla pieszych, z wysokimi krawężnikami :(
Ostatnio był jakiś wypadek, bo samochód mijając wysepkę zahaczył tylne koło rowerzysty. Na szczęście rower oberwał najmocniej, a rowerzysta jedynie się poobijał – główka cała bo miał kask drogi Łukaszu :) Nie żebym sam jeździł w kasku.
UDANEJ REKONWALESCENCJI! Z GŁOWĄ WYRAZNIE JEST WSZYSTKO ok, SKORO WYMYŚLASZ TAKIE SUPER KOKTAIJLE!
Witaj, na początek napiszę że od niedawna wczytuję się w Twojego bloga, jednak uważam że to najlepiej zorganizowany kącik wiedzy rowerzysty. Dobra robota.
W zeszły piątek sam przydzwoniłem w auto wynurzające się z bramy. Kierowczyni po prostu mnie nie widziała. Jechałem bez kasku i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności głowę mam całą, ale rozwalone kolano.
Jednak mimo to, sądzę że kask jest potrzebny, gdyż uderzenie kolanem a głową, stanowi ogromną różnicę.
PS. A co do uwidaczniania się na ulicy, to nie mam więcej pomysłów co mogę więcej zrobić, gdzie z przodu mając dwa odblaski, dwa światła, kamizelkę odblaskową i kask kolorowy, to i tak w wielu przypadkach jestem niewidoczny dla wielu kierowców…
Pozdro.
Cieszę się też, że wróciłeś już do zdrowia :-)
@ Łukasz i inni
Przepraszam, że uraziłem Ciebie. Jeśli uraziłem moim sarkazmem kogoś innego, to też przepraszam.
Jeszcze małe co nieco o oświetleniu. Do jazdy po mieście nie są potrzebne żadne lampy za 200zł. Wystarczy fabryczna lampa rowerowa lub jakaś lampy na baterie – spokojnie można zmieścić się w 50zł.
PS. Na wszelki wypadek dodam, że nie mam nic przeciwko kaskom
@XAU i inni
„Czołówka” nie stanowi oświetlenia roweru – dlatego jest nieprzepisowa. Nie zwalnia z obowiązku oświetlenia roweru, gdy trzeba. Nic mi nie wiadomo, żeby była zabroniona, więc można pewnie ją stosować jako oświetlenie dodatkowe.
A po zmroku warto mieć oświetlony rower. Ma to bez porównania większe znaczenie niż najlepszy kask. Trzeba być widocznym – inaczej samochód może najechać na nieoświetlonego rowerzystę i żaden kask nie pomoże. Ja często jeżdżę po zmroku i nierzadkim widokiem jest rowerowy „ninja” w kasku.
@Uthark – tak, masz rację, zdrowy rozsądek jest najważniejszy. Można ubrać się jak ludzik Michelin, a potem skoczyć ze skały i zginąć. Normalna sprawa, tak na logikę.
Ale bardzo mi się nie podoba, gdy zaczynasz tworzyć jakieś zawoalowane żarty na mój temat, takie jak np. tutaj:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,372,123166452,152632873,Re_Kask_kaskiem_ale_.html
Nigdzie w tym wpisie nie namawiam do jazdy w kasku i namawiać nie będę. Każdy ma swoje przemyślenia i podejście. Nieraz pisałem, że narzucanie obowiązkowe jazdy w kasku jest bez sensu.
A Ty prowadzisz jakąś dziwną krucjatę, gdzie argumenty masz w większości słuszne, ale przedstawiasz je w bardzo agresywny i mało przystępny sposób. Jedyne co mogę Ci poradzić, to zluzowanie trochę gumy, bo sposób w jaki przekazujesz swoje doświadczenia, jest ze sporą napinką (niepotrzebną).
@MaciekR
Przykład sytuacji na Podwalu/Hucisku pokazuje, że ważniejszy od kasku jest rozsądek. Kask chroni (w ograniczonym zakresie) tylko fragment głowy, zupełnie nie chroni reszty ciała. Zginąć można także od urazów wielonarządowych (np. pęknięta wątroba, pęknięta śledziona, pęknięta aorta, połamane żebra i przebite nimi płuca).
@Xau
Piesi nie muszą być oświetleni. Po co pieszemu oświetlenie na chodniku, gdzie w zasadzie nie powinno być żadnych pojazdów?
Lepiej oświetl Twój rower, żeby pieszy mógł zobaczyć Ciebie, jak terroryzujesz go na chodniku.