Nie przegrzej się na rowerze! List od czytelnika

Napisał dziś do mnie Piotr, czytelnik Rowerowych Porad. Z racji wysokich temperatur za oknami, chciał podzielić się z Wami swoją historią. Przestrzec przed upałem i uświadomić, że z gorącem nie ma żartów. Przyznam szczerze, że jego historia przypomniała mi, ile razy ja sam stawałem na granicy przegrzania. Z głupoty, z „jeszcze kawałeczek, jeszcze jeden kilometr”, czasem ze złego zaplanowania trasy. Kilka razy zdarzyło mi się ledwo dojechać do domu, z gotującymi się stopami w butach i delikatnymi zawrotami głowy. Nie chcę Was straszyć, jazda w ciepłe dni też może być przyjemna, ale myślę, że warto przeczytać tę historię. Oddaję głos Piotrowi, a wszystkich Was przy okazji zapraszam do wpisu o tym, jak sobie radzić z upałem na rowerze.

Jak nie przegrzać się na rowerze
fot. Jose Francisco del Valle

Tydzień temu w sobotę, wybrałem się rowerem na wypad dookoła Ślęzy. Sam jestem z Legnicy, więc była to dla mnie trasa około 150 kilometrów, gdyż wracałem niekoniecznie najkrótszą drogą. Rok i dwa lata wcześniej, również przemierzyłem taką trasę, nawet gorzej przygotowany, niż tym razem i to w większej temperaturze niż tym razem.

Jednak nie dokręciłem ostatnich 15 kilometrów, gdyż wyczerpałem się totalnie i musiałem skorzystać z podwózki siostry. Trzy godziny później byłem już w szpitalu, mając 41 stopni gorączki.

Ekstremalne PRZEGRZANIE, lekkie odwodnienie i ogólnie – jak stwierdził lekarz – ekstremalne wycieńczenie organizmu. Ekstremalne, bo zwykłe byłoby zdecydowanie nieadekwatne w tej sytuacji.

Niby przygotowany byłem dobrze. Najpierw 0,7 litra domowego izotoniku z zieloną herbatą z małą ilością soli, 4 plastrami cytryny, a zamiast cukru miód (przepis na domowy izotonik – dop. Łukasz). Później uzupełnianie płynów w postaci 0,7 litra wody. Później litr soku, akurat był porzeczkowy. Kolejny przystanek i 1,5 litra wody. 0,7 litra do bidonu, ponad pół litra w siebie i trochę na omycie twarzy i ochłodzenie. Potem jeszcze 0,3 litra gazowanej, bo tylko taka była w wioseczce jednej. Do tego Sezamki, baton snickers. Kanapka z pomidorem i serem na maśle i tyle. Na głowie nic nie miałem, jak zwykle z resztą.

Ubiór: koszulka potówka z krótkim rękawem, + przewiewna koszulka techniczna biegowa. Potówka dlatego, gdyż wyjeżdżając było około 18 stopni i zanosiło się na deszcz. Było raczej chłodno, ale dusznawo. Wyjechałem około 8 rano. Po drodze do południa minęło mnie pięć, dziesięciominutowych kapuśniaczków. Dość by zmoczyć, ale nie dość by przeszkadzać w jeździe. Później wyszło słońce i rozpogodziło się. Zrobiło się duszno.

Całą drogę nie czułem większego zmęczenia niż zwykle, do ostatnich chwil. Fakt, zwolniłem lekko, gdyż od Strzegomia w stronę Legnicy teren był bardziej pagórkowaty, więc siłą rzeczy wolniej mi się miejscami pedałowało. Niemniej jednak, to był kolejny przystanek chwilowy, taki na pięć minut. Usiadłem sobie na chwilę i już wiedziałem, że nie usiądę znów na rower. Zrobiło mi się bardziej sennie niż słabo – tak bym to nazwał.

Od razu zadzwoniłem po siostrę po podwózkę. Wróciłem do siebie przed piętnastą. Temperatura 37,5. Po siedemnastej było już 41. Szpital – elektrolity, mała glukoza i paracetamol – wszystko dożylnie.

Opisuję tę sytuację, żeby zwrócić uwagę innym rowerzystom, że to może się zdarzyć niespodziewanie. Mnie nigdy nic podobnego się nie wydarzyło, choć regularnie wybieram się na dalsze wypady. Do tego biegam też maratony i nieraz po nich też miałem drgawki, choć wtedy z wychłodzenia i zmęczenia, ale mijało po kwadransie.

Okres jest jak najbardziej wakacyjny i sprzyjający wypadom gdziekolwiek. Temat zatem też na czasie. Może mój przypadek przyda się w uświadamianiu czy edukacji czytelników bloga.

Pozdrawiam serdecznie,
Piotr

Na zakończenie kilka słów ode mnie. Bardzo się cieszę, że ostatecznie Piotrowi nic się nie stało i doszedł do siebie. Z tego co napisał wynika, że jechał bez nakrycia głowy, pił dużo na raz, a powinien mało, a częściej. Ale nawet to niekoniecznie uchroniłoby go przed odwodnieniem i przegrzaniem. Jazda w palącym słońcu może wykończyć dosłownie każdego.

Jeszcze raz wielkie dzięki Piotrze, za podzielenie się z nami tą historią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

48 komentarzy

  • Czytałam ostatnio, co niestety mnie bardzo zmartwiło, bo sama biorę takie leki, że wszystkie proszki na alergię mogą zwiększać ryzyko udaru słonecznego, więc pisze tutaj o tym, bo to jest jakaś wiedza tajemna chyba (lekarz mi nic takiego nie mówił), a warto mieć to na uwadze.

  • dodając ku przestrodze. Jestem krwiodawcą, po oddaniu się za czekolady trzeba ograniczyć wysiłek, no i też trzeba poznać jak organizm reaguje na utratę krwi. Ja raz po oddaniu, niedługo po skończeniu szkoły dostałem szansę dostania się do pracy. 10 km poza miastem, autobus nie pasował żaden – wskoczyłem na rower. Co to 10 km, przejadę w moment. Pod siedzibą firmy dosłownie spadłem z roweru. Szczególnie trzeba uważać jak pogoda jest taka jaką mamy teraz.

  • W sumie fakt, że może się to przytrafić każdemu, ale jednak gdyby dołożyć do tej historii kask na głowę (w celu ochrony przed bezpośrednim działaniem słońca) i coś w stylu camelbaka żeby pić częściej, a po trochu, to mogłoby być inaczej.
    Z drugiej strony gratki za czujność – pojawiły się niepokojące objawy i prawidłowa reakcja – zamiast uporu w stylu „ja nie dam rady?” prośba o pomoc. To też jest bardzo ważne.

    • Mi się zdążyła podobna historia, po powrocie do domu z 100km trasy (nie jest to moja życiówka) czułam sie zmeczony bardzo ale jakos dałem rade. Podczas kąpieli nagle (mając sie ciepłą woda) zrobiło mi sie zimno w taki chorobowy sposób… Łóżko, dreszcze 38.6 gorączki. Mogłem miec za malo wody podczas wycieczki.

  • Ja wczoraj, na szczęście, miałem tylko lekkie przegrzanie (temp. 31°C, trasa 20 km w jedną stronę, utrudnione oddychanie i dreszcze) i doszedłem do siebie po opłukaniu się zimną wodą ;)
    Następnym razem wypiję więcej niż 1,5 l płynów na taki dystans :)

  • @Dawid – koniecznie bidon, butelka, camelback – cokolwiek z czego będziesz mógł popijać w czasie jazdy. Co kilka minut najlepiej.

    Picie dużej ilości wody przed samą jazdą niepotrzebnie obciąża żołądek. No i szybciej zostaje usunięta z organizmu. Lepiej nawodnić się przed wyjściem z domu (pół litra wystarczy i to też nie na raz), a potem lepiej ten litr wypić po drodze.

  • w minioną sobotę wypiłem prawie 5 litrów wody niegazowanej mineralnej z czego 3l to było mieszane z izotonikiem (tzn. proszek, który skupuje w sklepach sporotwych). Oczywiśći\e piłem sekwencyjnie co 20-30min, w zaleznosci od potrzeby ale też zbytnio siebie nie oszczędzałem.

    Do domu dojechałem cały ale 20min musiałem spędzić pod prysznicem zeby dojsc do siebie po prawie 10g i 200k przejechanych.

  • Dziś wyjechałem rowerem ok. 19:10 i wróciłem przed 21. Dystans 34 km – bez postoi (prócz świateł) Jestem z Wrocławia, celem był Las Pilczycki oddalony o 15km – trochę w terenie nie zaszkodzi. Bez żadnej rozgrzewki i przygotowania wyszedłem z domu z 0,75 oshee. Spociłem się potwornie, a po drodze kupiłem jeszcze raz to samo. Zdziwiło mnie to, że tak szybko wypiłem tą butelkę bidonu, zwykle starcza mi na ok. 50 km.

    Warto pamiętać – pomimo, że temp. o tej godzinie spada, to i tak, przez tzw. zaduch nie jedzie się normalnie. Lubię pić dużo na rowerze, czasem nawet odczuwam, że tyle nie potrzebuję, ale warto.

  • Ponad miesiąc temu 50 km w upale 30 st. C przy średniej ok. 23 km/h (grube opony, szosa, z podjazdami, dystans podzielony na pół z przerwą) skończyło mi się prawie zapaścią – po powrocie ciśnienie krwi 90/60.
    Ale wyszedłem z tego… :)))

    • hej;) u mnie taki ciśnienie to norma , chyba ,że zacznę się konkretnie ruszać,
      albo otoczenie mi skutecznie podniesie :)

  • Dojeżdzam do pracy 12 km na rowerze.

    Dziś rano przed wyjściem wypiłem ok 0,5 litra wody, a w drodze (ok. 35 minut) litr wody z izotonikiem. I nawet w takich lekkich warunkach czułem, że organizm szybko traci wodę. Zaraz po dojechaniu do pracy woda i jakoś się ogarnąłem.

    W takie dni jak dzisiaj trzeba bardzo uważać, nawet podczas rekreacyjnej jazdy. A przede mną jeszcze powrót…

    Uważajcie na siebie.

    P.S. @Łukasz – dzięki za przepis na domowy izotonik!

  • Pamiętam pielgrzymkę rowerową, kiedy to były upały po 30 stopni, a ponieważ ludzie mają baaaardzo różną kondycję, postoje były co chwilę – i to one najbradziej męczą (dobrze, jeśli tylko męczą) w czasie upałów. Moja rada jest prosta: unikać jakichkolwiek niepotrzebnych postojów, a już zwłaszcza w słońcu. Podczas jazdy (im szybciej, tym lepiej) nie czuć upału tak bardzo.

    Kolejna kwestia to dobór trasy: nie powinna mieć długich podjazdów, za to świetnym pomysłem są trasy przez las. Napój? Zimny, ale bez przesady, bo gardło może boleć… Wody smakowe są OK, bo nie chce się po nich bardzo pić. Zużycie 2-2,5 litra na 100 kilometrów to normalka w upałach rzędu 30 st.. Aha.. oczywiście zero alkoholu!!!

  • W minioną niedzielę pojechaliśmy z żoną na małą przejażdżkę po Łagiewnikach (kto z Łodzi, ten wie). Z domu wyruszyliśmy, a jakże o 13:00. Słońce w zenicie, upał 32 stopnie. Mieszkam w okolicy ul. Liściastej, więc na początek do Zgierza, na pierwszych światłach za „dołkiem” w lewo, do Łagiewnickiej, długi zjazd, w prawo i potem dwa kilometry lekkiego podjazdu do klasztoru Franciszkanów. Tam pierwszy postój. Dalej przez Łagiewniki, przez las i do domciu. Całość ok. 22 km. Niby nie tak dużo.

    Na rowerze jeżdżę od 3 miesięcy, mimo dużej masy powoli chudnę i łapię formę. Podjazdy które na początku wywoływały u mnie stan przedzawałowy, teraz pokonuję ze śpiewem na ustach (dosłownie :) ). Dziennie pokonuję 15 – 30 km, więc 20 do Łagiewnik i z powrotem nie wydawało się niczym szczególnym.

    Woda z sokiem do bidonu (0,6 l), butla z wodą do plecaka (1,7 l), dwa banany, baton Lion (wraaaaa!), kocyk i w drogę. Po przejechaniu pierwszych 10 km i dojechaniu do klasztoru, pierwszy postój. Na całe szczęście! W zasadzie nie miałem siły jechać dalej. Potwornie spocony, plamki przed oczami, gardło wyschnięte na wiór. Cały bidon w siebie, banan, baton i pół godziny odpoczynku. Potem dalej w drogę, ale już powoli, na odciętym prądzie. Kompletny brak sil.

    Na szczęście pojawiła się burza, deszcz, spadek temperatury i prawdopodobnie tylko dlatego dojechałem do domu. Do wieczora zdychałem przed tivi, dopiero pies zmusił mnie do wyjścia na wieczorny spacer. Makabra jakaś.

    Nikomu, a zwłaszcza ludziom w pewnym wieku nie polecam jazdy w upał i w pełnym słońcu.

  • Bardzo przepraszam za literówki w moim poprzednim poście, oraz częściowy brak znaków diakrytycznych. Zjadało mi litery. Shift + ctrl nie pomogło, musiałem przeładować system. Swoją drogą szkoda, że zwykły user nie może edytować posta, jak nasadzi kulfonów.

  • Wczoraj 35km z czego 25 w lesie lub na polnej drodze. Kiedy jechałem po piaszczystej trasie gdzie dookoła miałem pola zaczęła mnie boleć głowa. Trochę się wystraszylem, wyjechałem ponownie do lasu, oblałem głowę wodą, napiłem się i wróciłem. W drodze do domu trochę brakowało mi siły, ale jakoś dojechałem bez poważniejszych konsekwencji. Dzisiaj jest dobrze. Dodam, że przecież to nie była jakaś długa trasa, jeździłem dużo dłuższe, ale brak nakrycia głowy i temperatura ponad 30° zrobiły swoje. Wypiłem ok. litr wody.

  • W sobotę zrobiłem 230 km w 13 godz wypiłem 4 litry wody w tym 1.5 l napoju nawadniającego dla kolarzy żadnych problemów ani z odwodnieniem czy bólem nóg. Problem w tym, że jeździsz bez nakrycia głowy i przegrzewasz mózg.

  • Woda to podstawa (oraz nakrycie głowy i rowerowe ciuchy – jazda w bawełnie w pełnym słońcu przy temp 30+ to pomyłka). Kiedyś nie miałem nawyku brania ze sobą wody nawet na krótkie dystanse. Ot, 15km po osiedlu to banał, a zaledwie po 12km ktoś mi odciął prąd.

    Siadam na trawniku, mroczki przed oczami, igiełki w palcach, zawroty i ból głowy. Nie miałem wtedy kompletnie pojęcia co mi jest, dopiero później poczytałem i okazało się że dostałem udaru termicznego. Trochę posiedziałem, trochę przeszło i jakoś się doczłapałem do domu. Bardzo nieprzyjemna sprawa

  • A ja przedwczoraj przejechałem dystans ok. 130km- większość w słońcu. Zastanawiałem się- po co mi ten kask i, że w taki upał fajnie byłoby jechać bez. Wiadomo- pęd wiatru by chłodził głowe i jechałoby się jeszcze lepiej. Moje postanowienie było- za tydzień, w trasę ok. 160km, jadę bez kasku… No, ale po przeczytaniu tego posta to chyba się na to już nie odważę.
    Dzięki za ostrzeżenie.

  • Pisałem tutaj przy okazji któregoś tematu kilka tygodni temu o mojej jeździe przy +37 stopniach i słabym samopoczuciu pomimo płynów. Od tamtej pory staram się jeździć rano lub wieczorem.

    Ostatnio spędziłem mimo to 5h przy wysokiej temperaturze (ok. 34C) w środku dnia na rowerze i tym razem nie czułem problemów, ale idealnie nie było. Pewnie dużo zależy od dnia, od diety i samopoczucia, ale pomimo płynów ochrona głowy (kask) przed słońcem jest bardzo ważna.

    Jak przy każdym sporcie zdrowy rozsądek i minimum wiedzy jest niezbędne zwłaszcza w niekorzystnych warunkach. Do tego warto znać swoje ciało, ektomorfik będzie zużywał ogromnie dużo energii w porównaniu np. do endomorfika ze względu na dużo szybszy metabolizm. Nic nie jest tak proste jak się na początku wydaje, nawet „zwykła” jazda na rowerze.

  • Straszne te wasze historie! Wydaje się, że większość to brak przygotowania i świadomości za to fantazja ułańska :)

    Pochwalę się i ja moją głupotą z ostatnich tygodni – być może to temat na nowy artykuł.
    Wybrałem się na niewielką przejażdżkę w okolicy – rower cross, żadnych terenów, głównie asfalt i utwardzony szuter – uznałem, że nieco podwyższę siodełko aby mieć trochę „szybszą” pozycję.
    Tak też zrobiłem. Jeździło się świetnie.
    3 godziny po powrocie niesamowicie rozbolały mnie nogi, ścięgna, kolana, pojawiły się bóle jakby reumatyczne w całych nogach, aż do bioder. W stopach również. Ledwo chodziłem. Masakra jakaś…
    Po 5 dniach poszedłem nawet do lekarza. 8 dni później przeszło.

    Zrobiłem pomiary – trochę przesadziłem – ok. 2cm za wysoko siodełko, do tego przesunąłem się prawdopodobnie za bardzo do przodu – powierzchnia rzepki była przed osią pedału.
    Nigdy więcej..
    Nie miałem świadomości, że tak łatwo można zrobić sobie takie kuku bez sygnałów podczas jazdy.
    Pewnie gdybym zrobił jakąś poprawną rozgrzewkę problem byłby mniejszy… ale nie zrobiłem tym razem…
    Ku przestrodze innych!

  • Pewnie się narażę większości, ale powiem, że w największe upały jeżdżę w technicznej koszulce z długim rękawem i w kasku, zaś problemy i niemiłe objawy, o których mowa – są mi obce.

    Dlaczego?
    Pewnie fizjologowie będą mieli inne zdanie, ale ja tłumaczę to sobie tak:

    Po pierwsze i najważniejsze – regulator temperatury ciała jest w głowie. Dlatego nakrycia głowy są tak ważne.
    W upały – pianka amortyzująca pod kaskiem zatrzymuje nieco wilgoci, która przez nadmuchiwane powietrze rozprowadza po czaszce i paruje odbierając ciepło od skóry. Tworzy się mikroklimat, który chłodząc czaszkę nie pozwala regulatorowi na nadmierne pocenie całego ciała. Natomiast to, co wypocę – jest utrzymywane dzięki koszulce termicznej (używam koszulki biegowej).

    Sztuczka działa również podczas biegania w upały – ubieram białą czapeczkę techniczną z długim daszkiem i długi rękaw (ten sam co na rower).
    Chłodzenie czaszki jest podobne, ale dodatkowo – w czasie biegu wilgoć jest transportowana POD DASZEK i tam paruje – chłodząc całą twarz. Czarny spód daszku nie powoduje odblasków światła i sprzyja parowaniu cieczy. Kto nie wierzy, niech spróbuje.

    Sam jestem ciekaw, czy moje spostrzeżenia to jakaś autoterapia, czy fakty.
    :-)

  • @Michał – nie da się poprawiać komentarzy, bo to wymagałoby ode mnie instalacji bardziej skomplikowanego systemu. No i tak trzeba byłoby zakładać sobie konto itd. Jest jak jest, poprawiłem Twój komentarz, żaden problem :)

    @Jacek – poprawne ustawienie siodełka jest cholernie ważne. I nie można ot tak sobie „2 cm w tą czy w tamtą”. Bo to się właśnie może szybko skończyć bardzo nieprzyjemną kontuzją.

  • Wczoraj – 60km miastem w południe, bardzo mało cienia, dużo stania na światłach.

    1,5l wody poszło w małych łyczkach i często.

    Czapka + potówka+ koszulka kolarska

    Po powrocie rozbolała mnie głowa, trochę jak na kacu. Stawiam na odwodnienie/przegrzanie.

    Chyba następnym razem postawię jednak na izotonik. Wcześniej często robiłem takie dystanse, ale raczej częściowo lasem, bez cienia i z częstymi postojami jednak gorzej to znoszę.

  • 90km, rozpoczęte o godzinie 16:00 przy wysokich temperaturach, 1,5 litra izotonika, żadnych negatywnych objawów. Bez żadnej ochrony głowy.
    Magiczny sposób? Początek trasy w lesie który daje cień ;)

  • Tak czytam komentarze i kurcze dochodzę do wniosku, ze większość nie ma zielonego pojęcia o odpowiednim nawadnianiu w trakcie treningu czy długodystansowych wycieczek rowerowych, a także o przerwach i odpowiednim ubiorze łącznie z czapką / kaskiem.

    Tez takie błędy popełniałem, ale nigdy nie zdarzyły takie przypadki, w których musialem skorzystac z pomocy innych osob.

  • @bobiko
    Nie chowaj tej wiedzy w sobie – podziel się – czytelnicy tego forum będą wdzięczni i z pewnością skorzystają.
    Ja już z góry dziekuję za pozyteczne informacje i cieszę się, że eksperckie grono doradzające na tym forum znów się powiększyło.

    Pozdrawiam. bik4done

  • @BIK4DONE
    Żaden ze mnie ekspert a bardziej praktyk, który musi zwracać szczegolna uwagę na siebie ze wzgledu na niedosłuch.

    Przede wszystkim nakrycie głowy (buff, kask czy kapelusz) w upalne dni i możliwie uniknięcie słońca w godzinach południowych. Miałem okazje przejechać R10 i wiem ze nie było łatwo. :)

  • Komentarze byłyby bardziej „przyswajalne” i pożyteczne gdyby ich autorzy podawali swój wiek. Osiągnięcia, doznania i efekty jazdy rowerem np. 7-latka i 70-latka już z natury będą się różniły i nie dadzą się porównać z muskularnym wyczynowcem w sile wieku.

    Wówczas przedstawiane przebiegi dziesiątek czy setek km /np. @Seba/ i duże prędkości nie będą stresowały kogoś traktującego kontakt z rowerem jako relaks czy spacer.

  • Myślę, że po prostu należy pogodzić się z tym, że jest to hobby obfite w twardzieli (w bardzo różnym wieku, więc wiek tu niewiele da), których wyczyny dla normalnych użytkowników brzmią kosmicznie.

    Stresować możemy się co najwyżej jeśli usilnie staramy się im dorównać (choć to wtedy też i motywacja), jeśli po prostu lubimy jeździć, to chyba nie ma się czym przejmować?

  • Dla mnie najważniejsze są: woda i ochrona głowy, w postaci czapki tudzież chustki w jasnych (koniecznie!) barwach. Ostatnio nawet wykorzystałam bluzkę z długim rękawem, ponieważ za nic nie mogłam znaleźć nic na szybko – owinęłam nią głowę, zawiązałam rękawami i z takim oto turbanem przejechałam stówkę :) Da się? Pewnie, że tak!

  • Mam 75+ i też jadę często w upalne dni ale nie tyle km co większość dyskutantów. Wiek ma duże znaczenie szczególnie dla amatorów, których jest dużo na trasie. Dzięki za cenne uwagi.

  • Panowie, ja zawsze powtarzam, że nie ważne jest ile kilometrów i w jakim czasie. Najważniejsza jest przyjemność z jazdy.

    A to, że ktoś się publicznie pochwali, że jednego dnia przejechał ileś kilometrów, no kurczę, to normalna sprawa. I nie wiem czemu miałaby stresować innych? Trzeba się cieszyć, że są wśród nas osoby o dobrym zdrowiu i kondycji i tyle.

    Byle się nie przechwalać i nie wywyższać, poza tym – śmiało piszcie ile jeździcie.

    A co do wieku, to kiedyś na stronie Bałtyk-Bieszczady Tour podawany był obok czasu (na 1008 kilometrów, limit 3 dni) również wiek jadących. No to powiem Wam, że najstarszy z tego co pamiętam miał 62 lata. A więc się da!

  • Dużo zalezy od wytrenowanego organizmu i odporności na słabe chwile. Ilekrotnie spotkałem starszych dziadków, którzy całe zycie zapieprzaja na rowerze i zrobienie wspomnianej trasy BBTour nie robi dla nich wrażenia. :)

    Podobnie jak zeszloroczna edycja dookoła PL.

    Choćby taki Michał Wolf aka Wilk.bikestats.pl ;)

  • Wy tutaj piszecie o upale 30 stopni, a ja wczoraj marzyłem żeby było te 30 stopni – rekordowo w pełnym słońcu mój termometr na liczniku pokazał 42 (gdy wyjeżdżałem o świcie było 15), i robiłem bezsensowne odpoczynki w takiej temperaturze. Moja prędkość spadła do krytycznie niskich wartości 20-23 km/h i tylko dlatego dałem sobie spokój z jazdą, bo mi było wstyd tak wolno jechać, a miałem już na liczniku 160 km. Gdy termometr pokazuje ponad 40, jedyne o czym marzyłem, to spaść prosto na asfalt, bądź na pole kukurydzy obok i zasnąć.

  • wiele osób robi ten błąd, że spragnieni wypijają duże ilości płynów. To obciąża organizm i jest nieefektywne. Małe ilości ale wypijane często są znacznie skuteczniejsze. I niedopuszczalne jest przebywanie na słońcu przez długi czas i jeszcze przy wysiłku fizycznym z odkrytą głową. Taka osoba sama się prosi o kłopoty.

    @Mario – ciśnienie krwi 90/60? Jaka zapaść? Ja, moja matka a nawet mąż mamy takie ciśnienie przez całe życie. To jest nieco niskie ale wciąż jednak normalne ciśnienie. Gdy byłam na skraju zapaści (po niewłaściwie dobranym leku) to ciśnieniomierz nie wykazywał już ciśnienia (brakowało skali), a i tak nie straciłam przytomności :D

  • @Go – wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji.

    Ja kiedyś gdy poszedłem oddać krew, lekarz po zmierzeniu ciśnienia się przeżegnał i zapytał z żartem czy dotarłem o własnych siłach do niego :) Ale po zrobieniu kilku przysiadów ciśnienie poszło mi w górę.

    Cóż, ma to swoje złe strony, bo rano zawsze jestem jakby mnie ktoś pobił. Ale pocieszam się tym, że może nie grozi mi aż tak bardzo nadciśnienie :)

    • Właśnie, tego artykułu szukałem dłuższy czas. Prezesie – czyli Twoim zdaniem intensywniejsze rowerowanie może mieć wpływ na utrudniony „rozruch” rano? Bo ja mam np. tak, że zawsze po kilku minutach statycznego działania (komputer, książka itp…) mam nagły atak senności, i jeśli szybko nie zadziałam, to totalne wpadnięcie w szpony Hypnosa :)

      • Jeżeli chodzi o wstawanie, to mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Im więcej się ruszam i dotleniam, tym łatwiej mi następnego dnia wstać. No chyba, że chodzi Ci o już dalsze przejazdy – ale to normalne, że następnego dnia organizm odreagowuje.

        • Myślę o zupełnie „pozarowerowym” życiu. Dokładniej chodzi mi o to, że kiedyś, gdy roweru użwałem mniej intensywnie niż teraz, było mi łatwiej przejść ze stanu snu do aktywności. Obecnie najlepsza moja metoda to zerwać się i od razu i zrobić tak jak piszesz – kilka przysiadów, podskoków parę minut sie przebiec – żeby wprowadzić organizm na wyższy poziom aktywności, i potem ten poziom już trzymać. W technikum miałem od WF-u nauczyciela który kiedyś był właśnie kolarzem – i on opowiadał że efektem uprawiania tego sportu jest m.in. powiększanie się objętości płuc i spadek częstotliwości spoczynkowej pracy serca. Słyszałem w programie Maksa Kolonko że Lance Armstrong ma tętno spoczynkowe 32:
          https://www.youtube.com/watch?v=w_9kz-cWEYI (od 40 sekundy)
          Zdarzało mi się też gdy szedłem na badania w związku z pracą to przy badaniu ciśnienia krwi i pracy serca że lekarz mnie o to pytał. Dlatego sie zastanawiam, czy to ma wspólny mianownik.

  • Miałem podobny przypadek, choć jeszcze mniej rozwagi. Trasa ok. 70 km, w ramach przygotowania do maratonu MTB. Ciepło (ok.24 st. C), momentami wietrznie. Teren zróżnicowany – asfalt, szutry, polne drogi, miejscami kopny piach, kilka wzniesień. Przed wyjazdem wypiłem 0,7 l izotonika. Ze sobą zabrałem 0,7l wody, lecz niestety na stole w kuchni został banan i baton :-(.

    Z początku szło dobrze, tak do ok. 45 km (stopień trudności tej trasy wzrasta). Po 50 km pierwszy kryzys, spowodowany brakiem wody i zużyciem zapasów energetycznych. U przygodnych ludzi uzupełniłem wodę. Pomogło na krótko. Objawy trochę jak u kolegi: senność, ziewanie. Na 60 kilometrze totalny brak sił.

    Pedałowałem siłą woli (telefon miałem, ale wstyd było zadzwonić po żonę). Po drodze wyobrażałem sobie wszystkie potrawy świata. Do tego jeszcze na drodze napisy reklamowe typu „Cukiernia taka a taka, zapraszamy”. Pomogły mi śliwki z przydrożnego drzewa (tak sobie przynajmniej tłumaczę), które napotkałem ok. 68km.

    Stwierdziłem, że zaryzykuję rozwolnienie, ale muszę coś zjeść. Z trudem dojechałem do domu. Tak słaby nigdy jeszcze nie byłem. Najgorsze, że po zjedzeniu posiłku samopoczucie poprawiło mi się dopiero po ok. 1 godzinie. Biegam i jeżdżę amatorsko, więc wydawało mi się, że jakoś przetrwam mimo braku zapasów. Jakże się myliłem…

  • Jestem właśnie po wycieczce rowerowej +/- 30km od ponad roku, czuję, że to za mało jak dla mnie, a brzuch w ostatnich miesiącach też urósł, ale wcześniej jak jeździłem na pełnej parze to było tak, że z domu wyjeżdżałem ok. 10 rano wcześniej, piłem ok. 1.5 – 2.5 lekko gazowanej wody w ciągu 30 minut i do plecaka brałem zakręcane piwo. Jechałem w jednym kierunku ok. 23 km, pokopałem szpadlem na działce itp. I wracałem ok. 22.

    Trasa? Pierwsze ponad 3 km ok. 5-9% nachylenia pod górę i tak na zmianę przez cały odcinek. Moja tajemnica? Nie wstawać, lepiej zmienić przerzutkę na lżejszą, ale też się nie obijać. Napić się dużo wtedy, gdy trzeba się zatrzymać, wolę jazdę szybką i przez to bardziej męczącą, ale nie wstaję, piję dużo na raz i dalej jadę. Fizycznie nie warto się wyczerpywać, ale trzeba też pamiętać, że mózg jest szefem, a nie ciało.

    P.S. wtedy były upały już od 8 rano.

  • Za oknem minus 5 stopni i ściemnia się już po piętnastej. O jeździe rowerem, na tą chwile, można tylko pomarzyć… Fajnie poczytać komentarze o problemach z upałami :)

  • Odświeżam właśnie treści i napotkałem na ten wpis ponownie, wszedłem poczytać głównie wpisy ludzi. Powiem wam, że jestem przerażony. Robiłem różne trasy i różnym tempem w upalne dni i jedyne do mi doskwierało to ból głowy po kilku km i czasem takie uczucie w głowie, jakbym zbyt rzadko oddychał xD Ale odłączenia i tym podobnych nie doświadczyłem. Po komentarzach rozważam zakup kasku na okres letni.

    W każdym razie teraz, kiedy jest maksymalnie 5*C (wro) to marzy mi się takie ciepełko i brak kurtki na rowerze :P

    @Arkadiusz Malak – Jakie pomarzyć, wsiadać i jechać! :P Większość właśnie będzie zaczynać sezon rowerowy, ja swojego nie skończyłem w 2012 do dziś :P

    • Sporo zależy od wrażliwości na temperaturę oraz warunków w jakich się jeździ (ilość cienia chociażby). Ale ja nieraz przez własną beztroskę miałem słabsze chwile przez to, że słońce za mocno przygrzewało. Nie ma się co przerażać, tylko trzeba uważać :)

  • Ja z kolei chciałem wyczulić was na energetyki. Ostatnio przetestowałem na sobie te popularne napoje. Efekt jest taki, że już nigdy nie wypiję takiego eliksiru. Miesiąc temu skonsumowałem jakiś kofeinowy wynalazek za 1,79 zł. Po godzinie stałem się bardzo poddenerwowany, wręcz miałem dziwne lęki. Po powrocie do domu zmierzyłem sobie ciśnienie – 129/115. Bicie serca – 90. Zazwyczaj mam około 115/75. Puls – 60.

    Sytuacja powtórzyła się kilka dni temu; energetyk —> łomotanie serca —> nadciśnienie —> lęki.
    Wyczytałem, że w Norwegii i Danii energetyki są zakazane! Natomiast we Francji na każdej puszce – wzorem papierosów – jest ostrzeżenie o szkodliwości.