Matki na drogach rowerowych

Miałem już dziś nic nie pisać, ale poczułem się „wywołany do tablicy” przez mini-wojenkę, którą zobaczyłem na blogach, które regularnie czytam. Zaczęło się od tekstu Kamila „Matki z dziećmi jak krowy na zielonej łące„, w którym autor opisuje min. obserwacje na temat matek spacerujących z dziećmi po drogach rowerowych. Opisuje jakie to według niego jest niebezpieczne i jak reagują osoby, którym zwróci się uwagę. Na wpis zareagowała Marlena z bloga makoweczki.pl, która stanęła w kontrze do wpisu Kamila i opisała swoją historię z drogą rowerową w roli głównej. Pod wpisami oczywiście pojawiła się góra emocjonalnych komentarzy, zarzucających brak empatii i zrozumienia dla jednej czy drugiej strony. Postanowiłem spróbować wyciszyć emocje i napisać coś od siebie, być może nawet uda się zakopać „topór wojenny”.

Matki z dziećmi na drogach rowerowych
fot. Thambako the Jaguar

Zacząć należy od tego, że jesteśmy tylko ludźmi. To żadna nowość, a animozje na linii kierowca-rowerzysta-pieszy były i są, ale mam nadzieję, że kiedyś znikną. Uprzedzając jakiekolwiek ataki na mnie, napiszę, że u mnie na blogu w równym stopniu dostawało się każdej z tych grup. Pisałem o irytujących kierowcach, o pieszych na drogach rowerowych, ale także, a może przede wszystkim – o błędach rowerzystów, o niewłączaniu oświetlenia w nocy, o dzwonieniu na pieszych, gdy jeździ się po chodniku. Wychodzi na to, że to rowerzyści są przeze mnie karceni częściej. W sumie taka jest grupa docelowa mojego bloga :) Jak widać więc – nie jestem rowerowym schizolem, nie mam również klapek na oczach (zbyt dużych przynajmniej).

Zgadzam się z Marleną – potrzeba nam więcej empatii, więcej luzu, więcej kultury wobec innych. Kilka dni temu wróciłem z Czech. Kraj po sąsiedzku, ludzie niby podobni, ale dało się tam zauważyć ciut inną mentalność. Kierowcy zatrzymywali się przed przejściami dla pieszych, przepuszczali rowery, pozwalali autobusom ruszyć z przystanku. Nie mówię, że wszyscy i nie twierdzę, że zawsze. Ale mimo wszystko trochę częściej niż u nas. U nas nikt nie wpuści samochodu z bocznej uliczki, bo oczywiście korona z głowy spadnie, „ale na pewno wpuści kto inny”.

Nie wiem jak w Czechach, ponieważ nie byłem w bardzo dużym mieście, ale u nas dokładnie tak samo jest z rowerzystami i pieszymi. Nie wszystkimi oczywiście, ale z pewną sporą grupą. Czy wyobrażacie sobie, że na środku drogi staje samochód, a jego kierowca wysiada, by uciąć sobie pogawędkę z kierowcą innego samochodu? Albo czy potraficie sobie wyobrazić, że ktoś na środku ulicy zaczyna naprawiać samochód, mimo tego, że mógłby bez przeszkód zjechać na pobocze? Powiecie zapewne, że nie. Że kierowcy zazwyczaj tak nie robią. A wyobraźcie sobie, że są dziesiątki rowerzystów, którzy potrafią stać na drodze rowerowej, albo nawet naprawiać tam rower. Gdzie jak chyba każdy wie, rower można bez problemu przenieść na bok. I jeszcze jak się grzecznie zwróci uwagę, można w odpowiedzi usłyszeć taką wiązankę, że aż ma się ochotę wrócić i zapytać, czy wszystko w porządku z głową.

Kto mnie trochę zna, wie, że jestem oazą spokoju. Ucieleśnieniem fali, dryfującej po spokojnym morzu. Ale zapasy mojej empatii bardzo szybko się wyczerpują, gdy ktoś próbuje mi przeszkadzać, bo jemu jest tak wygodnie. I tu zdecydowanie zgadzam się z Kamilem, który napisał: „Jezdnia jest dla samochodów, ścieżka rowerowa dla jednośladów, a chodnik dla przechodniów. Przecież tu nie chodzi o 'widzi mi się’. Ale o bezpieczeństwo„.

Marlena ripostuje: „Ja dostaję świra oglądając się w dwie strony, czy ty nie nadjeżdżasz. I czy moje dziecko akurat nie zrobi kroczku w prawo, a ty nie wpadniesz na nie z impetem. Ty w kasku i ochraniaczach i wielki. Na moje roczne, czy dwuletnie dziecko, które w starciu z Tobą jest bez szans.

Zdaję sobie sprawę, że dzieci są wulkanem energii i niewyczerpaną kopalnią pomysłów (często głupich). Nie trzeba być rodzicem, by to rozumieć, w końcu każdy kiedyś był dzieckiem. Ale rolą rodzica, jest też przewidzenie pewnych sytuacji. To oczywiście truizm, ale przecież nikt nie zostawia noży w zasięgu ręki dziecka, otwartego Domestosa w łazience czy pistoletu na szafce nocnej. A przynajmniej do momentu, gdy dziecko samo nie zrozumie, że są to rzeczy potencjalnie niebezpieczne i nieumiejętnie używane – mogą zrobić krzywdę.

Marlena pisze „w każdej sekundzie może zobaczyć kurde motyla. Rozumiesz?! Motyla, który w danej chwili przesłoni mu świat. I pobiegnie za nim, głuchy na matczyne ostrzeżenia„. Nie chcę tutaj atakować zdania wyrwanego z kontekstu, ani sytuacji, ale przecież dziecko może pobiec nie tylko na drogę rowerową, ale także na ulicę. Zdaję sobie sprawę, że małego dziecka często nie da się upilnować – ale to przecież od tego są rodzice, by przynajmniej część ryzyka ograniczyć.

Ja zresztą odnoszę wrażenie, że Kamilowi chodziło o coś zgoła innego. Nie incydenty, nie przypadki, nie zagapienia. Ale osoby, które z premedytacją spacerują po drodze dla rowerów. I nie chodzi tylko o matki. Robią to ludzie w każdym wieku, każdej płci, często parami, czasami całymi rodzinami. I ja, mimo, że staram się jeździć rozważnie – nigdy nie wiem, czy zza pleców dorosłej osoby, nie wyskoczy nagle dziecko albo pies. „Bo Panie, toż to wymysł szatana jest, tutaj od 50 lat chodnik ino był, a teraz rowerzyści pędzą na złamanie karku, kto to widział”.

Tak – teraz „pędzą” i trzeba się do tego przyzwyczaić, że od komuny dostawaliśmy tylko wyciągnięty środkowy palec. A teraz trochę na hurra, czasami bez pomyślunku, ale jednak, są budowane drogi dla rowerów. By było wygodniej, czyściej, zdrowiej. A nie po to, by rowerzyści polowali na niewinne dzieciątka.

Oczywiście skarcić należy też osoby, które bez rozwagi jeżdżą na rowerach. Bo tacy oczywiście też są. Jeśli już widzi się małe dziecko, czy to na chodniku czy nawet na drodze rowerowej – trzeba absolutnie zwolnić. Nawet do zera, jeśli będzie taka konieczność. Jeśli spaceruje po drodze rowerowej z mamą/tatą – to przecież dziecko nie jest niczemu winne. Dlaczego miałoby być tutaj przypadkowo pokrzywdzone.

Reasumując – mam w sobie wiele empatii dla różnych życiowych sytuacji. Nie jesteśmy idealni, zdarza się nam zamyślić, dzieci lubią pobiegać, rowerzyści zapatrzyć. Ale mam zero tolerancji dla głupoty, świadomego łamania przepisów i braku poszanowania prawa innych do korzystania z tego, co im się należy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

148 komentarzy

  • Bo widzicie, większość ludzi jest normalna. Każdej grupie znajdą się niepełnosprytni, którzy psują reszcie opinię: rowerzyści przejeżdżający na czerwonym, piesi wchodzący na ścieżkę, matki, które potraciły instynkt macierzyński, kierowcy wymuszający pierwszeństwo, motocykliści-„dawcy nerek” itd*.

    @Łukasz: „W sobotę jechałem nowiuteńką drogą rowerową na łódzką Dąbrowę.”

    A właśnie, jakie wrażenia? O tej drodze jeszcze się mówiło, jak w Łodzi pracowałem, a to już kilka lat temu. Swoją drogą Łódź ładnie się zmienia ostatnimi laty.

    * niektórzy doliczają do przykładów: obecność uczciwych polityków, jakby nie patrzeć też psują opinię reszcie ;-)

  • Są różne dzieci, ja swoje póki co przy ruchliwych ulicach i DDRkach trzymam na smyczy, bo najpierw leci, a potem dopiero patrzy gdzie. Mam nadzieję, że z tego za jakiś czas wyrośnie. ;)

  • W sobotę jechałem nowiuteńką drogą rowerową na łódzką Dąbrowę. Z prawej strony, z takiej wydeptanej, dzikiej ścieżki leciał w moją stronę chłopczyk, no nie wiem, na moje oko 4-letni może. Za nim szła spokojnie mamusia z koleżanką.

    Odruchowo zwolniłem i odsunąłem się od niego. A on? Ten mały, zapatrzony w coś dzieciak, ten rozbrykany huncwot, roztrzepany zawadiaka – rozejrzał się, zobaczył, że ktoś jedzie rowerówką i się normalnie, zwyczajnie, jak bozia przykazała – zatrzymał.

    Jak widać można się tego nauczyć.

  • Na środę szykuję o tym wpis. Trochę się poprzyglądałam na spacerach rowerzystom oraz matkom. ;) Stwierdzam, że jednak da się wytłumaczyć 2letniemu dziecku, że droga dla rowerów jest droga dla rowerów. Pewnie dlatego, że jest to na tej samej zasadzie co wpajanie dziecku, że NIE MOŻE wybiec na ulicę.

  • @Łukasz Chodziło mi o infrastrukturę. Jak kończyłem studiować w Łodzi, najpierw oficer rowerowy zrezygnował, potem zabronili poruszać się rowerami po buspasach, fajnie że coś się zmienia na +

  • @Mira – z tego co wiem, starszy pan wszedł w kolumnę rowerów. Według przepisów i zdrowego rozsądku – nie powinien tego robić.

    O Masie Krytycznej planuję coś napisać, ale ostatnio sporo tego w mediach i nie wiem czy temat nie jest już zbyt mocno wyeksploatowany. I jak cokolwiek napiszę – to dopiero zacznie się tu dyskusja ;)

    @Michał – o „złotych myślach” urzędników? Czy o infrastrukturze rowerowej?
    Odnośnie pasów, to coś się powoli w Łodzi dzieje, np. tu: http://rowerowalodz.pl/aktualnosci/914-pasy-rowerowe-na-teofilowie

    Oczywiście to pierwsze jaskółki.

    @Lavinka – systematycznie staram się opisywać różne aspekty rowerowego życia. W ogóle to jest zabawna sprawa, bo ja w zasadzie nie czuję się rowerzystą miejskim. Turystycznym też nie, sportowym absolutnie nie. Rekreacyjnym też nie do końca. W sumie to chyba każdym po trochu jestem ;) Dlatego tematy staram się rozkładać równomiernie na każdą z dziedzin.

  • Ta Pani jest nieodpowiedzialna wypuszczając dzieci na ruchliwą ścieżkę rowerową. Do tego KASUJE MOJE WPISY (kulturalne, jednak przedstawiające odmienne zdanie), co uważam za totalną żenadę.
    Nie pozdrawiam autorki bloga.

  • @Mira
    „Łódzka masa to porażka po całości. ”

    Czyli nic się nie zmieniło. ;-)

    „Ostatnio przejechali na pasach dziadka. ”

    Z tym to nie wiem kto faktycznie był winien, więc się nie wypowiem. Przeraziła mnie tylko wypowiedź organizatora, który nazwał to „incydentem”. Dla mnie to był wypadek. Tak to nazywając, to codziennie w Polsce mamy śmiertelne „incydenty”…

    „cyklista-terrorysta”. Właśnie, też to słyszę po każdej masie krytycznej.

  • @Maciek

    Łódzka masa to porażka po całości. Zmieniło się w naszym mieście wiele na rzecz rowerzystów, a oni się zmienili w terrorystów. Łódź się remontuje, wszystko stoi, a ci blokują jeszcze ruch swoją kretyńską demonstracją.

    Nie wiem czego oni jeszcze chcą i oczekują. Chyba tylko wprowadzenia zakazu ruchu samochodów. Bo mają swoje ścieżki, będzie rower miejski, wszystko o co nie pierdną od razu się pojawia a terroryzują nas nadal. Ostatnio przejechali na pasach dziadka.

    Nikt ich nie lubi, więc osiągają odwrotny efekt, bo jak kierowca auta widzi takiego cyklistę-terrorystę to od razu mu ciśnienie skacze i jeszcze może być gotów spowodować wypadek (ludzie to debile i myślą emocjami).

    Dlatego ja ich nie znoszę i chętnie bym zablokowała jakieś rondo i posiedziała pół dnia na leżakach na środku ulicy. Bo mi wolno. Jak im.

  • @lavinka

    „Co będzie? Ano przy zwiększonym ruchu rowerowym uspokaja się ruch samochodowy. ”

    Miałem na myśli co będzie od strony rowerzystów. Kierowcy są spoko, trafia się jeden na jakiś czas, co nie zauważa innych, ale w tej ilości samochodów co jeżdżą to jest ułamek promila.

    Nie potrafimy się (my, rowerzyści) zachowywać czekając na czerwonym. Jedni stoją w rządku, inni obok siebie (nie jest to głupie; jest więcej miejsca, pod warunkiem, że zostawimy je także dla jadących z naprzeciwka, a ruszamy jadąc „na zamek”). Jeden uprze się wyprzedzić wszystkich i stanąć w poprzek na samym początku inni mylą przejazd rowerowy z chodnikiem. Efekt jest taki, że robi się chaos jak zapala się zielone. Pomijam artystów piszących sms-y.

    Widzę to codziennie. Jak jest maks. 5 rowerów to jest spoko, ale jest dużo skrzyżowań, gdzie rowerzystów jest kilkanaście , często z przyczepkami. I ruszamy gorzej niż kierowcy na zielonym. Więc co będzie jak rowerów będzie choćby kilkadziesiąt?

    A co do masy krytycznej. Oceniam ją głównie po tej Gdyńskiej. Nikt z moich kolegów z pracy, co jeździ codziennie do pracy nie bierze w niej udziału. Nie widzę jej efektów, poza wywołaniem głupiego konfliktu pomiędzy organizatorem i policją (co się skończyło w sądzie przegraną organizatora). Większą skuteczność mają serwisy seeclickfix.com, czy bezpośredni kontakt z ZDiZ. Masa może być sobie organizowana, ale nie chcę, żeby mówiono, że jest organizowana przez gdyńskich rowerzystów, albo chociaż były jej konkretne efekty: np. zaproszenie mieszkańców na bezpłatny serwis i regulację w jakimś miejscu miasta, uświadamianie że światła w rowerze są konieczne, jak się zachowywać na chodniku/drodze. Czyli edukacja i pomoc mniej doświadczonym oraz jednoczesne pokazanie się mieszkańcom jako grupa normalnych ludzi (bo PR nam kuleje). Bez poparcia nie-rowerzystów, to faktycznie rowerem tylko do lasu.

    A obecnie masa krytyczna to impreza pod jakimś hasłem przewodnim, pojeździmy i wracamy do domu. I tak co miesiąc. Łódzką podobnie oceniałem, ale od kilku lat rzadko się w Łodzi pojawiam, więc nie wiem jak jest teraz.

    Jestem krytyczny, bo mnie stosunkowo łatwo spojrzeć na to z boku, dla mnie rower to środek transportu, cenne uzupełnienie samochodu. W zasadzie nie powinienem się nazywać pełnoprawnym rowerzystą: sportowo nigdy nie jeździłem, turystycznie w maju zeszłego roku. W Trójmieście widzę, że 2/3 wszystkich problemów stwarzają sobie rowerzyści, dopiero dalej: infrastruktura, kierowcy czy piesi.

  • @Michał
    To jest właśnie to co miałem na myśli pisząc o ddr z prawdziwego zdarzenia. W PL jakaś tam obawa zawsze zostanie, że idiota będzie musiał być 5 sekund szybciej w domu jadąc do domu z „warp 8” na liczniku ale z tym da się żyć…

  • @Maciekr: Co będzie? Ano przy zwiększonym ruchu rowerowym uspokaja się ruch samochodowy. A więc spada liczba wypadków. Oczywiście nie od razu. Powiem Ci, że jeżdżąc rowerem pod koniec lat 90 nie czułam się tak bezpiecznie jak teraz i bałabym się jechać z dzieckiem ulicą. Dziś się już nie boję. Większość kierowców mnie widzi i wyprzedza szerokim łukiem. Kretyn zawsze się jakiś trafi, ale kretynów/ek jest z roku na rok coraz mniej. Wynika to z tego, że coraz więcej kierowców jeździ także rowerem, w tym z dziećmi i zmienia perspektywę dzięki temu. Akurat Masa Krytyczna to nie jedyna działalność Zielonego Mazowsza, polecam się przyjrzeć. Jest kupa innych mas okolicznościowych, jest blog polska na rowery i tak dalej. To im zawdzięczamy w Warszawie asfalt na DDRkach. Odwalili przez te kilkanaście lat kupę roboty. Mam wrażenie – bardzo niedocenianej.

  • @Łukasz mógłbyś jakiś wpis na ten temat zrobić :) bo ładny offtopic się zrobił :)
    @Yaro a tak z ciekawości, bałbyś się jechać po czymś takim?

    https://www.google.pl/maps/@52.505627,13.412305,3a,45.1y,198.5h,76.51t/data=!3m4!1e1!3m2!1shXlzIvyUghIZKrqhepahIQ!2e0

    Berlin. 2 minuty zajęło mi znalezienie czegoś takiego. Asfalt wcale nie nowy, łatany i popękany. Ale połatany porządnie, dziur nie ma. Szerokie pasy, gdzie zmieszczą sie 2 rowery obok siebie. I to jest porządna infrastruktura rowerowa. I taka sytuacja porządkuje kilka rzeczy:
    -brak konfliktu pieszy-rowerzysta
    -brak konfliktu rowerzysta-kierowca (przynajmniej w teorii)
    -uspokojenie ruchu – węższe pasy, dzięki czemu kierowcy jadą wolniej. U nas w Polsce byłby z tym pewnie problem, przy obecnym podejściu do respektowania prawa przez niektórych.

    Ostatnio byłem autem w Łodzi, przejeżdżałem Żeromskiego i za głowę się złapałem.

    https://www.google.pl/maps/@51.76865,19.446184,3a,75y,169.47h,72.35t/data=!3m4!1e1!3m2!1sVn8cBdy7QplqRACZ50TIow!2e0

    Kierowcy jechali jak chcieli, raz za sobą raz obok siebie, bo 2 samochody też się tam mieściły bez większych problemów. Jechałem 50 i czułem się zawalidrogą…w centrum miasta :/

    Albo Więckowskiego

    https://www.google.pl/maps/@51.771078,19.44118,3a,75y,237.34h,79.82t/data=!3m4!1e1!3m2!1sW2mRKdpXmmaXV7UqqMaNig!2e0

    Swojego czasu mieszkałem tam, i oczywiście każdy zapieprza jak może, bo będzie później 2 minuty w domu/pracy/gdziekolwiek. Zwróćcie uwagę na parkowanie. Samochody parkują na chodniku ( przyjęty standard w Polsce, bo jak sama nazwa wskazuje, chodnik służy do tego, żeby na nim zaparkować, a nie żeby po nim chodzić ;)
    A potem powyginane i połamane płyty, i rzeczywiście komuś o kulach czy na wózku ciężko się przecisnąć o ile w ogóle łaskawy kierowca zostawił wystarczającą ilość miejsca między ścianą a autem (wiadomo, im bliżej tym szybciej do domu, nie będzie jak pospólstwo chodził piechotą, skoro ma samochód). No ale tu już temat mentalności kierowców i ogólnie społeczeństwa jako całości, kwestia kultury.

    No i kwestia osób odpowiedzialnych za wygląd infrastruktury. Często są to osoby, które swoją edukację ukończyły 30 lat temu. Z tego co wiem, to właśnie w Łodzi Pan Witold Kopeć zrezygnował z powodu zderzenia się z betonem:

    http://rowerowalodz.pl/aktualnosci/755-pelnomocnik-rowerowy-rezygnuje

    Niestety często w miastach infrastrukturę rowerową projektują, zatwierdzają i opiniują osoby nie mające z rowerem styczności.

    Trochę długi post mi wyszedł :)

    Pozdrawiam!

  • @Yaro

    „Przecież to się aż prosi, żeby pieszy tam wszedł.”

    Pieszy zawsze wybiera najkrótszą drogę, a że polską specjalnością są wijące się DDR-y to nie dziw, że łatwiej o pieszego na ścieżce niż o rowerzystę.

    W zasadzie jako jedyne rozwiązanie widzę wzrost liczby rowerzystów, wtedy i kierowcy się do nas przyzwyczają, a piesi będą unikać coraz bardziej ruchliwych ścieżek.

    Tyle że to wymaga warunków zachęcających do używania roweru i innego postrzegania roweru — także jako środek transportu. To drugie jest w naszej gestii. Uważam, że infrastruktura to jeszcze za mało.

    Np. dlatego trochę jestem sceptyczny do wszelkich mas krytycznych. Ich cel jest jasny: zwrócenie uwagi na obecność rowerzystów na ulicach, a w praktyce mamy imprezę dla imprezy. Co innego jakby zamiast/obok były robione jakieś akcje/pikniki/warsztaty itp. Wielu rowerzystów nie potrafi się poruszać przy zwiększonym ruchu, a co będzie, gdy rowerzystów będzie 2-3 razy więcej? Sami się „podkładamy” swoim zachowaniem dając pretekst lokalnym władzom żeby nie traktować nas poważnie, tylko jak grupę niereformowalnych anarchistów (przerysowując).

    Mówiąc krótko jestem zwolennikiem pracy — nazwijmy ją — organicznej.

    @Lavinka

    Wolę ten tekst: „Ścieżki rowerowe będą czyszczone sporadycznie, więc zachęcam do saneczkarstwa”.:-)

  • Bo cały pomysł na DDR w Polsce opierał się na tym, żeby wyrzucić rowerzystów z jedni i przeznaczyć ją wyłącznie dla samochodów. Pasy rowerowe? Fanaberia, won na chodniki! Że rowerzyści się skrzyknęli i zaczęli wymuszać europejskie standardy, to już w ogóle fenomen jak na poziom mentalności polskich urzędników.

    „Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć”
    Marek Woś, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich

    Na szczęście coraz mniej takich kwiatków w mediach. Jednak droga do normalności jeszcze daleka.

  • A tak w ogóle to uważam, że istniejąca forma ddr jest zupełnie do bani. Zupełnie, totalnie u podstaw.

    Kolor, który dla mnie w żaden sposób nie rzuca się w oczy. Powinien być żółty – ludzie mają wdrukowany instynktowną niechęć do wchodzenia na jadowicie żółte obiekty.
    Lokalizacja, chodniki ? serio? Przecież to się aż prosi, żeby pieszy tam wszedł. Wnerwia mnie to strasznie ale rozumiem. Szczególnie jeśli ddr jest w lepszym stanie niż chodnik. Oczekiwanie czegoś innego to jak wydzielenie na ulicy jednego pasa na chodnik (rozdzielać je tylko będzie tylko jakaś malowana linia czy jakiś tam kolor), możemy się wściekać ale to jest rozwiązanie które niemal prosi się o wypadki.

    Obecne ddr to rozwiązanie dla rolkarzy (?), niedzielnych rowerzystów(5km/h z wiatrem w plecy), wózków, chodzików i innego sprzętu rozwijających prędkość cwałującego żółwia i reprezentujących zbliżone zagrożenie. :)

    Jedyny sensowny ddr może być – w mojej opinii – na ulicy, na wydzielonym pasie, dla osób upoważnionych do jazdy po nim (właściwym dokumentem).

  • @Yaro

    „Nie zmienia to faktu, że na tych ww 90% jest kilka odcinków gdzie powinienem jechać ulicą i żadna siła mnie nie przekona do tego. ”

    Akurat też jeżdżę po Trójmieście i nawet Ciebie rozumiem. Ja trzymam się z różnych względów (nie tylko bezpieczeństwa) z dala od dojazdów do obwodnicy i przelotówki Gdańsk-Sopot-Gdynia (przez centrum). Choć świadom jestem, że przed policją się nawet nie mam co tłumaczyć. Ale jakoś trójmiejska policja jest wyrozumiała — wczoraj jechałem równolegle z radiowozem: oni po ulicy w korku, ja po chodniku, aczkolwiek już przeliczałem ile to by mnie kosztowało, to mnie zignorowali. :D

    BTW trochę zrobił się offtopic, zerknij tutaj:
    https://roweroweporady.pl/dzwonienie-na-pieszych-na-chodniku/

  • @lavinka
    To nie jest tak, że nie jeżdżę ulicami. Ja je tylko wg jakiś tam własnych ocen kwalifikuje na bezpieczne i nie. Szczęśliwie w Gdańsku jest całkiem dużo ddr, a na trasach na których przez 90% czasu się poruszam są prawie wszędzie. :)
    Nie zmienia to faktu, że na tych ww 90% jest kilka odcinków gdzie powinienem jechać ulicą i żadna siła mnie nie przekona do tego. Z wyjątkiem pasa dla rowerów… Ale tego chyba mogę w tym wcieleniu nie doczekać. :(

  • @Yaro: Trochę Cię rozumiem, kiedyś mnie potrącił samochód na przejściu dla pieszych, do tej pory mam traumę (facet złamał przy tym milion przepisów, bo byłam na środku przejścia i próbowałam dojść do końca, jeden samochód już stał i mnie przepuszczał, drugiemu się śpieszyło). Ale jednak z zebr korzystam. Może warto się przełamać, tylko ostrożnie planować trasę i takoż ostrożniej jeździć?

  • Powiem szczerze, że żaden ze mnie święty. Jeżdżę także chodnikami, tam gdzie nie ma DDR’ki, a drogi są zbyt ruchliwe (w mojej opinii). Jedno potrącenie wystarczyło mi na całe życie aby mieć „gdzieś” konieczność korzystania z ulicy – po prostu się boję. Drugiego potrącenia mogę nie przeżyć.
    Z tym, że jadąc po chodniku uważam pieszych (nawet tych co jak idioci idą zygzakiem) za „święte krowy” i omijam ich szerokim łukiem, albo jadę za nimi 0.0005 cm/h ;) aż łaskawie ustąpią mi miejsca lub będę miał opcję ostrożnego wyprzedzenia. To ich strefa i mnie tam być nie powinno. :|

    Mniej więcej tyle samo wymagam od pieszych – rozumiem, że może być 1000 w miarę sensownych powodów bycia na ddr. Samemu zdarza mi się (rzadko) na nią wchodzić durnym przypadkiem. Ale na litość boską – niech to chodzenie po ddr będzie z głową i pewna pokorą. Wtedy żadne przepisy nie były by potrzebne… :)

    Takie moje marzenie ściętej głowy… :] Chyba nie realne, bo dokładnie 4 dni temu miałem taką przygodę z pieszym na ddr, że „nawiedzone matki” z waszych opisów to pikuś…

  • @Łukasz: Efekt wieczornej głupawki, nawet się przyznawałam. A co do niepełnosprawnych, to myślę, że jednak po pasach dla rowerów na poziomie jezdni by nikt wózka nie pchał. Dlatego wolę to rozwiązanie na równi z kontrapasami. I tu kolejna prośba do Ciebie, warto by na blogu opisywać elementy nowoczesnej infrastruktury rowerowej, bo nawet sami rowerzyści często nie wiedzą, do czego służy kontrapas i jada nim pod prąd. Albo nie wiedzą, do czego służy śluza rowerowa (przypominam, do ustawienia się przed samochodami do skrętu w lewo, żeby bezpiecznie opuścić skrzyżowanie). Ja siedzę w półświatku, to dużo wiem, ale jak ktoś jeździ od kilku lat dopiero, nie bywa za granicą, to mógł się z czymś takim w życiu nie spotkać. Warto też pisać, kiedy rowerzysta może się znaleźć na chodniku. Oraz rozgraniczyć dziecko na rowerku od dziecka wiezionego na rowerze czy w przyczepce rowerowej. Bo to też czasem budzi wątpliwości. Sama czasem się dopytuję, bo bywa że je mam.

  • Ja też zapytałam dziś mojego lubego czy dziecko może wbiec na ścieżkę rowerową za motylkiem. Luby mój uwielbia jeździć na rowerze, zaliczył już wiele maratonów więc możemy go nazwać i rowerzystą, i wychowującym dziecko. Stwierdził, że skoro dziecko nie może wbiec za motylkiem na ulicę, to nie może za nim wbiec na ścieżkę rowerową, bo jest to po prostu niebezpieczne i to rodzice powinni wpoić swojemu dziecku.

  • Chodziło mi o żarty z osoby niepełnosprawnej. Wiem, że pisałaś z „żartem”, ale u mnie takie coś nie przechodzi. Ale nie martw się, nie Ty pierwsza i nie ostatnia trochę za dużo w emocjach napisałaś ;)

  • @Łukasz: A co ja napisałam, bo już nie pamiętam? ;) Wiesz, ja się przespałam z tą dyskusją, obudziłam rano i doszłam do wniosku, że ludziom trzeba czasem pewne rzeczy dokładnie wytłumaczyć. Oni często nie wiedzą, że im nie wolno, bo nie znają przepisów. I że to ryzykowne. Że nawet pomału jadący rowerzysta może im dziecko pokiereszować. Dziś rano oglądałam kreskówkę. Mama mówiła do małej dziewczynki: Nie bój się, masz kask, jesteś bezpieczna przy upadku. Tak chyba myśli większość rodziców. Nie, w kasku dziecko nie jest bezpieczne. Kask ochroni je przed guzem nabitym przy upadku, ale nie w przypadku kolizji z rowerem czy samochodem. Tu urazy kończyn, a może i urazy wewnętrzne mogą być bardzo poważne. Ale NIKT o tym nie mówi. Między innymi dlatego jestem kaskosceptykiem jeśli chodzi o dzieci na rowerach. Wmawia się im (i ich rodzicom), że kask zapewnia bezpieczeństwo. Przez co i dzieci i dorośli są skłonni do bardziej ryzykownych zachowań. Co zresztą wyszło w tej dyskusji. Ludzie kupują dzieciom kaski, by je ochronić przez niebezpieczeństwem, a jednocześnie wpychają je pod koła rowerzystom. Bo przecież jakby co to mają kaski. No niezupełnie.

  • Zapytałam dzisiaj mojego lubego. Ojca. Wychowującego.
    – Czy dziecko Twoim zdaniem może biegać po drogach dla rowerów?
    Spojrzał na mnie jak na potencjalną idiotkę.
    – Oczywiście, że NIE.
    – A jak dziecko wybiegnie, bo wiesz motylka zobaczy?
    – Co to za argument? To wina dorosłego wtedy.

    No więc. Facet ma takie samo zdanie. Ojcem jest.