Grube dziecko to twoja wina

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie niedawna wizyta na basenie. Wśród osób korzystających z uroków taplania się w ciepłej wodzie, zobaczyłem otyłego chłopca. Nie wyglądał może tak, jak ten ze zdjęcia poniżej, ale myślę, że niewiele mu brakowało. Twarz nalana, na brzuchu trzy „zakładki”, parówki zamiast paluszków. Miał na oko może 8 lat, może 10 – trudno powiedzieć. Siedział w brodziku dla małych dzieci i oddawał się zabawie. Być może był chory. Zdaję sobie sprawę, że jest wiele dzieci, które z różnych, często bardzo tragicznych przyczyn są otyłe, lub bardzo otyłe. Dlatego absolutnie nie oceniam ani rodziców, ani tym bardziej dziecka. Ale ten widok wzbudził moje zainteresowanie tematem, zacząłem trochę uważniej przyglądać się niektórym dzieciom. Wcześniej praktycznie nie zwracałem na to uwagi, a wystarczyło kilka minut, by obok mnie, w kolejce do zjeżdżalni stanął ojciec z synem. Tata z pokaźnym brzuchem, mocno zwisającym. Obok niego syn, na oko może 12-letni z… identycznym brzuchem!

W tym momencie zacząłem sobie zadawać w duchu pytanie: jak dwunastolatek może mieć takiego bęca? Przecież w tym wieku, powinien mieć przemianę materii jak elektrownia atomowa! Ojciec wiadomo, jest osobą dorosłą – sam podejmuje decyzje czy chce być otyły czy nie. Ale wciągać w to swoje dziecko? Przecież taki brzuchal nie bierze się z niczego.

Co robić dziecko odchudzanie
fot. chancedite

Pogrzebałem trochę w internecie, bez trudu znalazłem wiele osób, które myślą w podobny sposób (m.in. Natalia we wpisie o sporcie w życiu dziecka). Otyłość dzieci, Panie i Panowie, to nie coś, co możemy obserwować w telewizorze na przykładzie amerykańskich dzieci. Ta plaga dotarła już do nas. Zacząłem się zastanawiać nad przyczyną tego, bardzo poważnego moim zdaniem problemu.

Media mówią, że to wina słodyczy w szkolnych sklepikach. Pojawiają się akcje uświadamiające, jabłka i woda mineralna i tego typu historie. Z tym, że szkolne sklepiki były załadowane takim towarem również 20 lat temu, gdy ja byłem w podstawówce. Od małej słodkości jeszcze nikt nie umarł, ani nie zrobił się gruby. Oczywiście, lepiej zjeść jabłko czy napić się wody, ale nie oszukujmy się – kto nie ma co jakiś czas ochoty, na małe co nie co.

//Aktualizacja 2016: Ze sklepików wycofano sporą część słodyczy. Ciekawy ruch, ale bez edukacji oraz uświadamiania rodziców i babć nic z tego nie wyjdzie.

Media mówią, że to wina tabletów, komputerów, smartfonów, telewizorów. Dzieci godzinami przesiadują w domach, zamiast pobiegać trochę czy pojeździć na rowerze. Problem w tym, że 20 lat temu, gdy ja byłem w podstawówce – też były telewizory i komputery. Kanałów było mniej, a gry wymagały większej wyobraźni – ale to nie miało znaczenia, przyciągały tak samo jak dziś. Od dobrej, strategicznej gry jeszcze nikt nie umarł. A zręcznościowe gry wyrabiają refleks i spostrzegawczość.

Media mówią, że to spisek koncernów spożywczych, do spółki z branżą elektroniczną. Później skorzystać ma też branża farmaceutyczna (nadciśnienie, miażdżyca, cholesterol).

A ja Wam mówię – to tylko i wyłącznie wina rodziców. Nie chcą wziąć odpowiedzialności za małego człowieka i wyznaczyć mu granic. Granic jedzenia słodkości i granic siedzenia w domu. Od małego traktuje się telewizor jako idealną niańkę. Sadza się dziecko przed ekranem i nie trzeba się o nic martwić, maluch jak zahipnotyzowany będzie pochłaniał kolejne odcinki bajek. Do tego do ręki batonik, by mały się za szybko nie znudził i mamy perpetuum mobile.

Zaczynają kreować się schematy, z których później coraz trudniej się wyrwać. Rano kanapka z dżemem, na drugie śniadanie batonik, w międzyczasie czipsy w sklepiku, po powrocie do domu obiad z deserem, pod wieczór też coś słodkiego, żeby się dziecko nie denerwowało.

Do tego dochodzi częsta nadopiekuńczość oraz przeświadczenie niektórych mam i babć, że zdrowe dziecko, to dobrze najedzone dziecko. W internecie można znaleźć masę pytań o to, co zrobić z dzieckiem-niejadkiem. Nie jestem dietetykiem, ale z tego miejsca mogę odpowiedzieć: nie robić nic! Póki nie jest to objaw choroby, dzieci same wiedzą ile mogą zjeść. Oczywiście, warto przeprowadzić małe śledztwo, czy nie obżerają się w szkole. Ale nie ma czegoś takiego jak dziecko-niejadek! Za to są babcie, które wpychają dzieciom kolejne serniczki, ciasteczka, czekoladki i inne słodycze. Ale znowu – w rozsądnej ilości – świetnie. Ja do dziś, gdy babcia robi jabłecznik – ślinię się jak głupi. Ale nie zjadam go tyle ile bym chciał, wystarczy kawałek.

A najgorszą rzeczą jest brak ruchu. Wiem, wielu już na to narzekało. Między innymi Maciek we wpisie „Wychowujemy przegranych”. Ja się z Maćkiem w dużej mierze zgadzam. Zaczynamy zamykać się na strzeżonych osiedlach, w sklepie spożywczym koło mnie, nigdy nie widziałem samych dzieci na drobnych zakupach, nawet plac zabaw jakiś taki pustawy. Wiem, wiem – niż demograficzny, ble, ble, ble. A może to media, które nieustannie straszą nas Trynkiewiczem i matką Madzi? Sam nie wiem.

Ale to niezaprzeczalny fakt – dzieciaki się nie ruszają. Rodzice chętnie wypisują im zwolnienia z WF-u (za to po szkole pędzą na angielski, grę na pianinie i kurs szydełkowania). Zapominając przy tym, że stare hasło „W zdrowym ciele, zdrowy duch” jest nadal aktualne i mózg bez aktywności fizycznej, pracuje dużo gorzej.

Myślę, że czytelników Rowerowych Porad nie muszę namawiać do jazdy na rowerze. Wierzę, że zabieracie swoje dzieci i nie myślicie o tym, by zakładać im silniki elektryczne do rowerów, by tylko jak najmniej się spociły. Pamiętajmy – dzieci biorą przykład z rodziców. Gdy ojciec leży tylko na kanapie, popija piwo i wrzeszczy na żonę – jest spore prawdopodobieństwo, że jego syn będzie robił podobnie.

Oczywiście, nic na siłę – nie ma sensu zmuszać dzieci do rzeczy, których po prostu nie lubią robić. Ale wystarczy zachęcić. Pokazać, że jazda na rolkach jest fajna. Że na basenie można się dobrze bawić. Że jazda na rowerze może być przyjemnością. Dzieci same złapią bakcyla i podążą za nami.

A rodzice grubych dzieci i tak będą szukać wymówek – przecież to wina komputerów i słodyczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

67 komentarzy

  • Sama mam sporą nadwagę, ale na szczęście moje dziecko jest szczupłe. Stale kontroluję jego wagę (ale bez przesady), bo z własnej autopsji wiem jak niefajnie jest być najgrubszym dzieckiem w klasie. Do dziś mam żal do moich rodziców, że nie reagowali w żaden sposób na to co i w jakich ilościach jem. Za to, że mi ulegali i kupowali wszystko, na co miałam ochotę.

    Przez długi czas to rodzice robią zakupy spożywcze dla całej rodziny i mają wpływ na kształtowanie nawyków żywieniowych u swoich dzieci. Nikt mi nie wmówi, że grube dziecko jest grube samo z siebie. To zawsze jest wina rodziców!

  • Do powieszenia na tablicach w szkołach i przedszkołach! + powinno być wydrukowane rozdawane na zebraniach rodziców. Podpisuję się pod każdym akapitem.

  • Sto procent racji… ale z tym ” czym skorupka za młodu. .. ” to nie do końca tak. Przykład z własnego podwórka. Jeździmy razem z żoną na rowerze, teść też :), lubimy to, był czas, że młody też jeździł z nami. Ale jego jedynym marzeniem było prawo jazdy… zarobił zrobił i od razu kupił blachosmroda ( za swoje ) rower poszedl do lamusa :(
    To samo z czytaniem książek. Czytamy nałogowo… on już nie

  • Ja kupiłem lepszą przyczepkę rowerową i targam młodego gdzie tylko się da. Odwdzięcza się za to budząc rano okrzykami „brum brum” :D

  • XAU – ja kilkanaście lat temu potrafiłem godzinami grać na C64, ale również godzinami jeździć na rowerze. O oglądaniu TV nie wspomnę, bo potrafiłem siedzieć przed ekranem godzinami mimo że miałem tylko dwa kanały. Dostępność do komputerów była ograniczona to fakt, dzięki temu często graliśmy w kilku u mnie lub u znajomego który miał ZX Spectrum.
    Oczywiście nie kolidowało to ze spędzaniem wolnego czasu na dworze (rower, rolki, tenis).

    Co do piaskownic, to nie ma co narzekać, tylko zabrać dzieci na rowerowe siodełko i zrobić wycieczkę na jakiś fajny plac zabaw – ja robię tak często – wycieczka około 5km w jedną stronę. A to że na placach zabaw jest pusto – też to zauważyłem i podobnie się zastanawiam gdzie są te dzieci :)

  • NISHKA – a nie pomyślałaś żeby do kuchennej szafki, zamiast ciastek i słodyczy, włożyć suszone owoce lub bakalie?

  • Wszystko fajnie i mogło by się wydawać słusznie. Z pewnym jednak ALE…
    Bo 20 lat temu były telewizory i były komputery, ALE nie było takiej ilości gier jak teraz, ich dostępność też była ograniczona. Internet był dla wybranych jeszcze 12 lat temu.
    Teraz jest masa stron tematycznych, blogów, fejsy, gry www czy w końcu masa gier MMO. Kiedyś nawet, jak była jakaś gra MMO to nie było z kim w nią grać. Pamiętam sam jak w 2001 roku zaczynałem grać w Diablo 2 classic i wtedy rodaków udzielających się na serwerze było może 40-50. Wszyscy byliśmy swego rodzaju rodziną bo każdy każdego znał a dziś? Często ciężko odnaleźć się w gąszczu znajomych na fejsie, nie wspominając już o grach MMO.
    Winę w tym wszystkim ponosi postęp technologiczny. Przytoczę sobie na przykładzie neostrady bo to ona spopularyzowała internet w Polsce i od tego się zaczęło. W 4 klasie liceum osób ze stałym łączem internetowym w domu było nas 3. A dziś? Dzieciaki z podstawówki mają w większości, w gimnazjum już obowiązkowo każdy.

    Kiedyś, żeby spytać kumpla czy idzie pograć w piłkę trzeba było wyjść z domu i do niego iść. Dziś wystarczy spytać na fejsie, gg czy napisać smsa.
    Staliśmy się społeczeństwem, które jest w każdym kroku uzależnione od tego całego postępu gdzie dużo osób twierdzi, że wcale tak nie jest chociaż aby sprawdzić pogodę siada do komputera czy smartfona a nie przed tv i czeka na wiadomości.

    I tak właśnie zaczęliśmy zamykać się w gettach zwanych zamkniętymi osiedlami, gdzie nikt nikogo nie zna dobrze mimo większego zaludnienia na metr kwadratowy niż jeszcze 20 lat temu. Bo czasy nastały takie, gdzie każdy niby ceni sobie prywatność i swobodę ale zamyka się na monitorowanym osiedlu, którego właściciel może robić z tym materiałem co chce – nawet sprzedać marketingowcom. A my, nadal twierdząc że chcemy spokoju i prywatności, nieświadomie tworzymy konta na portalach społecznościowych gdzie każdy może się wszystkiego o nas dowiedzieć.
    To jest postęp – dwulicowość sięgnęła granic. Z jednej strony chcemy mieć spokój i prywatność, z drugiej strony sami ją wystawiamy na sprzedaż…

    Jeszcze co do piaskownic, bo moje poglądy jakoś się wylały ze mnie…
    Jak mamy dzieci wysyłać do piaskownic, kiedy u mnie na osiedlu wszystkie przerobiono na kwietniki? Mieszkam na osiedlu emerytów, gdzie każdy ma taką piaskownicę gdzieś, bo swoje dzieci i wnuki odchował więc teraz można z nią zrobić co się chce. A to nie jest jednostkowa sytuacja… Likwiduje się huśtawki, piaskownice czy całe place zabaw i ktoś podejmuje za nas decyzje o tym, żeby w ich miejsce posadzić drzewa czy kwiaty – o, bo „tak jest ładniej”.
    Nikt nie przejmuje się tym, że młodsze pokolenia wprowadzają się siłą rzeczy na osiedla, które 20 lat temu były osiedlami emerytów. To oni prowadzą samowolkę, na którą my, młodzi reagując stajemy się „niewychowanymi gówniarzami”.

  • Dietetycy przestrzegają przed przegładzaniem organizmu zalecając jedzenie co 3-4 godziny oraz nie później, niż godzinę po przebudzeniu. Mniejsza o „aptekarstwo”, ale wyklucza do „niejedzenie po 18” zwłaszcza, jak ktoś chodzi spać PO 22-23.
    Z drugiej strony to zawsze zależy od trybu życia i organizmu. Są ludzie jedzący za trzech, i chudzi są.

    • (…) ” Z drugiej strony to zawsze zależy od trybu życia i organizmu. Są ludzie jedzący za trzech, i chudzi są. ” (…)
      Ja właśnie tak mam :D mogę jeść ile chcę, kiedy chcę i co chcę a i tak przytycie u mnie choćby kilograma to święto taki mam przepał ale prawdą jest też to,że praktycznie nie usiedzę na tyłku pięciu minut zwłaszcza gdy jest piękna pogoda, wtedy nie ma zmiłuj się bym usiedział w domu, zawsze rower albo jakaś robota na wolnym powietrzu.

  • Ano właśnie, musi się pojawiać potem odruchowo taki „głos z góry”, który będzie nam mówił co robić, a czego nie robić.

    Ja już się oduczyłem objadania przed pójściem spać. Teorię, którą wiele osób rozpowszechnia, żeby jeść do godziny 18 uważam za kiepską, ale na 2-3 godziny przed pójściem spać – jak najbardziej.

  • Twoje obserwacje są bardzo trafne i zgadzam się z postawioną przez Ciebie tezą. Nawyki wynosimy z domu.

    Moja córka przeżywa aktualnie tzw. „gastrofazę” (związaną zapewne z dojrzewaniem). Potrafi o godz. 23 podejść do kuchennej szafki i wyjadać słodycze i ciastka. Wtedy do akcji wkraczam ja :) Zachęcam, żeby po pierwsze zjadła to na śniadanie a nie kolację, bo na oko – godzina pochłonięcia takiej masy kalorii- niby nie robi różnicy, a w rzeczywistości wprost przeciwnie bardzo „robi”, a po drugie może jednak warto zastąpić tę górę słodyczy, górą warzyw i owoców?

    I tłumaczę jej to, mimo że przecież uczy się w gimnazjum sportowym i ma prawie codziennie treningi, więc raczej to spala.

    Mogłabym takie przykłady mnożyć i mnożyć, dlatego chyba po prostu zainspirowana Twoim tekstem napiszę swój :) I tak inspiracja zatoczyła krąg ;)

  • Bilans jest taki, że rok temu z okładem jadłem tyle samo (wiem, bo zjadam tyle, ile wezmę do pracy lub sobie nałożę) a ruchu mam więcej. Zdecydowanie więcej.
    Wniosek: ruch tuczy.

  • Jeszcze o rysunkach Diableecy: ja nie jem za dużo ani tłusto (nie lubię tak), ruszam się codziennie, no co dwa dni a waga stoi na wysokim poziomie. ;-)
    Acha, nie jem słodyczy inaczej, jak pasek czekolady czy 1-2 cukierki i to najwyżej raz dziennie, zwykle rzadziej. Nie kupuję, to nie mam co jeść.
    Geny, panie tego, geny…

  • „Pięlęgnacja pępuszka” się kłania. Mam w pracy koleżankę, która codziennie dzwoni do chyba 10 letniej pannicy i mówi jej, że … ma już wstać, zjeść, ubrać się, iść do szkoły, nie zapomnieć, założyć, wziąć. Nie daj Panie, że pada czy jest zimno: idą w eter szczegółowe instrukcje co i jak ubrać, zawinąć, naciągnąć.

    Jak nie zadzwoni jest panika, poczucie winy i płacz dziecka.

    Acha, pannica jest „niedożywiona”, w sensie mało je i jest chuda i co za tym idzie, mało waży. Tzn jest w dolnej granicy normy. Rodzice też wychowywani w kulcie „bijgrubasa” – każdy gram tłuszczu = „zuo”, ale oczywiście nie widzą, że dzieciak po nich sie boi pewnie ruszyć cokolwiek.

    Kiedy ta koleżanka robiła krokiety na obiad (tego, z racji upierdliwości procedur, robi się trochę na zapas), zrobiła … 5. Jedli to dwa dni.

    Jak widzę jedną nogą tkwimy w głodzie i zimniokach: jedni jedza za wiele, inni i tak obracają swój świat wokół żarcia, ale z odchyłem w drugą skrajność.

  • Coś w twoich rysunkach jest :) Co do literówek – chętnie się dowiem gdzie są :)

  • Tekst słuszny, chociaż doradziłabym poprawienie literówek i interpunkcji, zanim wypokowcy się doczepią. ;) Podrzucam też własną, abstrakcyjno-sadystyczną interpretację przyczyn omawianej sytuacji w komiksach:

    1. Jedz, Jasiu, jedz… – http://diableeca.blogspot.com/2014/03/jedz-jasiu-jedz.html
    2. Geny – http://diableeca.blogspot.com/2014/02/geny.html

  • @Michał dokładnie to samo odnośnie rodziców. Myślałem że oni tylko trenera doradzają i trenują. Ale im się po prostu nie chce. jak już nie mogą oderwać się od dzieciaka to by mogli choć kupić sobie wejście i ba innym torze pływać.

    co do otyłości to głównie elektronika. ba wsi umie jeszcze tak bardzo nie nasilone. bo dzieciaka sie po prostu z domu wyrzuca jeśli rodzice już rozsądniejsi. a szkoda że z małymi w mieście sie tak nie da

  • :-) Nie ma świecie ani jednego dziecka – które samo, z własnej nieprzymuszonej woli – zagłodziłoby siebie. Oczywiście nie piszę tutaj o dzieciach chorych np. psychosomatycznie – to całkiem inna bajka ale nie oto chodzi w powyższym artykule.
    Zgadzam się z Tobą Łukaszu, to kwestia podejścia niektórych ( większości) babć i mam, które, tak jaj już napisałeś – wychodzą z założenia, że : ” szczęśliwe dziecko, to DOBRZE wyglądające czytaj duże, otyłe dziecko”
    A jak chce kolejny batonik przed obiadem? jaki problem? przecież wyrośnie, wyciągnie się i nie będzie problemu….
    Cały problem polega na tym, że dzieciom się nie wierzy….próbuje się na siłę regulować ich poczuciem głodu/ sytości a przecież są to sygnały automatycznie wysyłane przez nasz mózg – więc gdzie tak naprawdę jest problem…? odpowiedź jest prosta w paradoksalnym przeświadczeniu a raczej pogoni za próbą spełnienia jakiś odgórnie narzuconych standardów…
    pozdrawiam:-)

  • Hm sporo w tym prawdy co piszesz , ale niestety rodzice dzisiaj są nie do edukowani w sprawach żywienia. Dzisiaj reklamy pokazują nam że Kubuś jest ekstra zdrowy platki śniadaniowe Nestlé dostarczają pełno witamin, a danio dostarcza wapnia, ale zaden rodzic już nie jest do informowany że w 100g takich produktów czesto jest 30g cukru to prawie 1/3 całej wagi:-(.
    Który rodzic robi rano dziecku owsianke z garscią owoców i miodem i jogurtem naturalnym albo placki owsiane, kto dzisiaj daje twaróg dzieciakom. Większość moich znajomych daje dzieciom na śniadanie płatki nesquk a na obiad frytki i mięso smażone na podżędnym oleju, na deser danio albo monte bo zdrowe przeciez reklama itp, smutne ale prawdziwe. Co do niżu demograficznego u mnie w miejscowości gdzie mieszkam jest naprawdę sporo dzieci w wieku mojej córeczki 6l ale gdy idziemy na plac zabaw bo jest piękne popołudnie bawić sie z nią musze ja, bo ciężko jest spotkać tam jakieś dzieci. Gdzie one są co robią, mnie mama do domu z dworu końmi ciągła spowrotem, szlabany dostawałem za późne powroty bo człowiek sie zagapił jak grał w piłkę, a gdzie dzis są dzieci?

  • Hej,

    Łukasz przyczyn jest bardzo wiele i nie chodzi o to co lansują media. To widać na pierwszy rzut oka gdy tylko zaczniemy obserwować jak postępują wobec dzieci rodzice. Co dzieje się na placach zabaw, jakie produkty dorośli ludzie kładą na taśmach w sklepach, ile czasu mają po pracy na bycie rodzicem, a ile na spełnianie podstawowych egzystencjalnych czynności. Można ich winić, jak najbardziej i tak naprawdę rodzicom w dzisiejszych czasach brak odpowiedzialności za własne dzieci. Lub mają ją za dużą i wtedy wychowują swoje pociechy pod kloszem żywieniowym chociażby. Otyłość u dzieci przyjmuje skalę przerażającą. Wyjście jest tylko jedno: edukować! Zaskakujące jest to, że ludzie naprawdę nie wiedzą, że pewne rzeczy nie są dla nich dobre i dla ich pierworodnych też.

    Pozdrawiam :)

  • Panie, to genetyka:

    http://static.fjcdn.com/pictures/Genetics_2e2c7a_538713.jpg

    Ja na basenie zauważyłem coś innego: Rodzic odprowadza dziecko na basen na szkołę pływania, a sam w tym czasie siedzi na trybunach nic nie robiąc, tylko patrząc się jak małemu idzie. Zawsze mnie to dziwiło i tego nie rozumiem. Nie mam nic przeciwko nauce pływania, tylko na miejscu tego rodzica sam bym czym prędzej wskoczył do wody. Jak byłem mały to z ojcem razem szliśmy na basen i mnie uczył pływać Ratownikiem może nie był ale frajda niesamowita. A ci rodzice w ten sposób dają dzieciom przykład i kontynuują siedzący tryb życia. Najgorsze jest to, że takich rodziców jest strasznie dużo, nie jakieś pojedyncze przypadki tylko spokojnie 60-70%.

    • I oto wyłonił się klucz do zdrowego wychowywania dzieci.
      Kochani rodzice jeśli chcecie by wasze dziecko „coś” robiło to róbcie to sami bo najlepszym argumentem ZA jest własny przykład.
      Miałem taką przygodę z dzieciakami:
      Mamusia twierdziła, że jej córeczki nie jadają ani tłustych potraw ani pikantnych.
      OK – myślę sobie trudno coś im się sprokuruje w osobnym garnku i zrobiłem łazanki takie jak sam lubię, tłustawe i lekko pikantne. Zacząłem pałaszować z apetytem i dzieciaki same się zainteresowały co ja tam tak pałaszuję. Efekt był taki, że dwie z trójki jadły równo ze mną i bardzo im smakowało :D – cud ?
      Wniosek jest prosty jak masz dzieci co mało jedzą wprowadź zasadę nie podjadania zwłaszcza słodyczy między posiłkami i jedzcie jak najczęściej regularnych a co najważniejsze WSPÓLNYCH posiłków, gwarantuję, że po jakimś czasie dzieciaki będą pałaszować wszystko co postawisz na stole.
      Można powiedzieć, że działa to tak jak przy świniach :D – dlaczego nie hoduje się świń pojedynczo tylko minimum po dwie sztuki ? – świnia to zwierze stadne ( tak jak człowiek)
      i „konkurencja” przy jedzeniu zachęca je do spożywania więcej i chętniej niż robiłyby to same. Ten sam mechanizm działa przy dzieciach w „stadzie” jedzenie lepiej smakuje
      i zawsze zjada się go ciut więcej.

  • Taaa, wina słodyczy. Ostatnio czytałam wpis jednej mamy na forum o niejadkach, która narzekała, że jej siedmiolatek je na śniadanie tylko frytki i nie chce warzyw. I je jeszcze rosół i kotlety, taki z niego niejadek! A kto mu smaży te frytki, krasnoludki? Cała rodzina je byle co, to i dziecko je byle co.

  • Oj Łukasz, sporo gorzkiej prawdy napisałeś. A jak widzę te mamuśki, które za namową babć owijają dzieci w kocyki, bereciki, kołderki – byleby „maluszkowi nie było zimno” – to aż mi się nóż w kieszeni otwiera. Potem się dziwią, że dziecko wyjść na dwór nie chce, bo dla niego 15 stopni to zima.