Za każdym razem, gdy piszę Wam o tym, że warto jeździć na rowerze, mam wrażenie, że przecież nie muszę o tym pisać. W końcu to blog rowerowy i zaglądają tu sami rowerzyści. Ale nie jest przecież tak, że wszyscy są przekonani do poruszania się rowerem na co dzień. Ostatnio, gdy puściłem odcinek o ośmiu rowerowych mitach, gdzie jednym z nich było stwierdzenie, że nie da się dojeżdżać do pracy rowerem, bo człowiek przyjeżdża cały mokry – pojawił się głos, który się z tym mitem zgadzał. Cóż, dojeżdżanie do pracy w ten sposób nie jest idealnym rozwiązaniem dla każdego. Ale czasem warto skonfrontować swoje obawy z rzeczywistością i sprawdzić czy rzeczywiście jest tak źle, jak się nam wydaje.
Dobrą okazją aby to sprawdzić jest Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu, który będzie trwał od 16 do 22 września 2016. Na Facebooku i Instagramie Rowerowych Porad, a także na blogu, będę w najbliższym czasie zachęcał Was do częstszego zostawiania samochodu w garażu. Warto mnie tam obserwować, ponieważ szykuję dla Was sporo ciekawostek.
Okej, to jak to jest z dojeżdżaniem rowerem do pracy czy szkoły? Ja już w liceum zacząłem tak od czasu do czasu dojeżdżać. To były czasy, gdy dróg rowerowych było jak na lekarstwo, a rowerzysta na ulicy budził co najmniej zdziwienie. Do szkoły miałem 10 kilometrów i do dziś pamiętam, że przyjeżdżałem zazwyczaj cały mokry od potu. Dlaczego tak się działo? Głównie dlatego, że wychodziłem na ostatnią chwilę, a potem pędziłem ile sił w nogach, żeby tylko zdążyć. Ratowało mnie trochę to, że z samego rana jest zazwyczaj chłodniej i słońce aż tak nie dawało się we znaki.
Po liceum zmieniłem trochę strategię i na uczelnię, czy do pracy po prostu jechałem wolniej. Wystarczyło wyjść kilka minut wcześniej, zmniejszyć tempo (co na początku jest trudne i nienaturalne, ale można się przestawić) i już przestałem wyglądać jak po nurkowaniu :) Zawsze miałem w plecaku świeżą koszulkę na przebranie, w łazience trochę się opłukałem i było okej.
Z tamtych czasów pamiętam fakt, że o rowerzystów się jeszcze nie dbało. Pod uczelnią nie było stojaków na rowery (już nie mówiąc o zadaszeniu), a studenci przypinali je gdzie popadnie. Gdy raz zobaczyłem wychodzącego z budynku młodego chłopaka z rowerem pod pachą, zapytałem gdzie trzyma rower. Odpowiedź była prosta – u siebie w pokoju :) To był młody doktorant, któremu można było tylko zazdrościć takiej możliwości. Dziś pod tym względem jest coraz lepiej. W całej Polsce pod szkołami, uczelniami, a także dużymi zakładami pracy, stają normalne stojaki (czasem nawet zadaszone). A fakt, że ktoś dojeżdża rowerem, nie budzi już zdziwienia czy uśmiechu politowania.
Sam często „żałuję”, że pracuję w domu i nie dojeżdżam codziennie do pracy rowerem. Oczywiście rekompensuję to sobie, robiąc przerwy w pracy, aby wyjść na rower :) Ale nadal nie mogę się zmotywować, aby wychodzić rano na chociażby pół godziny, aby rozruszać zaspany organizm. A to jest ogromna zaleta dojeżdżania rowerem – pół godziny kręcenia działa lepiej niż kawa. Człowiek się dotlenia (zwłaszcza jeżeli wybierze trasę przez park), rozbudza i poprawia krążenie. Statystyki mówią, że rowerzyści żyją o dwa lata dłużej i coś w tym musi być.
Jazda rowerem czy komunikacją miejską to także niższe koszty. Z moich obliczeń wynika, że za pieniądze, które wydasz na poruszanie się po mieście samochodem przez rok – kupisz używany rower miejski, do tego roczny bilet na komunikację miejską i jeszcze zostanie kasa na tygodniowe wakacje. A w dodatku rowerem dojedziesz szybciej i nie będzie problemów z parkowaniem. A nawet jeżeli będą, warto powiercić dziurę w brzuchu pracodawcy, władzom uczelni czy dyrektorowi szkoły – uwierzcie mi, że warto się tym zająć, bo często wystarczy mały impuls, by coś zaczęło się zmieniać na lepsze :)
W coraz większej liczbie miast pojawia się też udogodnienie, jakim jest rower miejski. Nie każdy ma pieniądze, aby kupić rower, nie wszyscy mają też warunki, aby ten rower gdzieś trzymać (blok bez windy, małe mieszkanie, współlokatorzy itd.), pojawiają się też obawy o serwisowanie roweru. Te wszystkie problemy niwelują rowery miejskie. Są tanie w wypożyczeniu, a na krótkich trasach darmowe (zazwyczaj do 20 minut jazdy). Nie musimy się martwić o to, że ktoś nam go ukradnie, czy przebije się dętka.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Fajna jest też możliwość połączenia środków transportu. Rowerem dojeżdżamy na stację kolejki podmiejskiej, a potem ruszamy do pracy pociągiem. Na miejscu wypożyczamy rower miejski lub wsiadamy do autobusu, i to wszystko bez ruszania samochodu :) Bez stania w korkach. No właśnie, korki… niektórzy kierowcy narzekają na rowerzystów, a przecież im więcej rowerów na ulicach, tym mniej ludzi w samochodach. I tym mniejsze korki. I mniej spalin. I mniej hałasu.
Oczywiście absolutnie nie skreślam samochodów. Sam mam auto i dobrze wiem, że rowerem nie wszędzie da się pojechać, a przynajmniej nie w relatywnie krótkim czasie. Na pokład roweru nie zabierzemy także kilku osób, by przewieźć je z punktu do punktu. Natomiast tam gdzie się da, wykorzystuję rower. Na zdjęciu powyżej widzicie parking pod jednym z łódzkich marketów. Już przydałoby się wysłać list do dyrekcji, wraz z załączonym zdjęciem, że przydałoby się więcej stojaków na rowery (najlepiej zadaszonych). Wtedy akurat podjechałem do kantoru i cukierni, więc zakupy spokojnie zmieściły się do małego plecaka. Nawet nie było sensu brać samochodu i jak widać, nie tylko ja tak pomyślałem :)
A Wy wykorzystujecie rower i komunikację zbiorową w codziennych dojazdach do szkoły i pracy? Wasi pracodawcy dbają o rowerzystów? Szkoła stara się zachęcać uczniów do rowerowej aktywności? Dajcie znać w komentarzach, a ja już za tydzień zabiorę Was w bardzo fajne miejsca, które udało mi się odkryć jeżdżąc rowerem :) Zajrzyjcie też na blog do Moniki, która opisała swoje doświadczenia w dojeżdżaniu do pracy rowerem.
Sam jeżdżę prawie cały rok rowerem do pracy. Nie licząc śniegu i lodu. Deszcz jakoś można znieść. wystarczy nie jechać zbyt szybko i człowiek się za bardzo nie spoci. Do domu jadę zazwyczaj szybkim tempem – bo jest możliwość prysznica. Pracuję z klientami, ale się w pracy przebieramy. Mamy szafkę na ubrania i każdy z nas się przebiera – nawet ci którzy dojeżdzają samochodami / komunikacją miejską. Niestety nie mamy prysznica, ale jakos dajemy radę.
Od niedawna zacząłem dojeżdżać rowerem na uczelnie i jestem zadowolony z przesiadki z komunikacji miejskiej. Wcześniej obawiałem się, że znając siebie będę przyjeżdżał cały spocony, ale wystarczy nie gnać jak zwykle i jest ok. Dojazd autobusem i przesiadka w tramwaj zajmował 25 minut plus 2 razy po 5 minut na dojście i przyjście z przystanku, rowerem na spokojnie dojeżdżam w 18 minut.
Trasa Brwinów–Sękocin nowy. Z 200 dni roboczych w roku około 100 dojazdów na rowerze. W czasie, gdy przebudowywano DK7 i DK8 w okolicy węzła Janki, rowerem jechało się szybciej niż autem, a i teraz czas jest porównywalny ze względu na zakorkowany Nadarzyn.
Pracuję w biurze pod krawatem, ale są kabiny prysznicowe w budynku.
Staram się jeździć do pracy itp rowerem, jednak auta niestety na stałe pozbyć się ciężko..
No pewnie, że ciężko, ale na tym polega zrównoważony transport. Gdzie się da to rowerem albo komunikacją zbiorową. A gdzie się nie da lub byłoby to kłopotliwe, to wtedy autem :)
Sam zajeżdżałem do pracy zdyszany i mokry, ale właśnie tylko przez to, że tak samo jak Łukasz wyjeżdżałem na ostatnią chwilę, teraz już tego nie robię i jest ok. Jedyne co teraz przeszkadza to deszcz, ale już kilka razy mnie złapał i jakoś też dałem radę. Co do zimy to jednak zostanę przy samochodzie.
Taaak, jezdze rowerem do pracy (i nie tylko), ile tylko sie da, zima tez, gdy pogoda pozwala:-) w pracy trzymam ciuchy na przebranie, ktore zawoze w pn., zabieram w pt, tyle zeby starczylo na tydzien. To prawda, dotlenienie przed praca-cudowna sprawa:-) a kwestia poruszona w temacie-nie ma gdzie trzymac roweru, bo male mieszkanie… Wystarczy je odpowiednio urzadzic;) ja mam mieszkanie 22 m2 i trzymam w nim… 2 rowery, wcale sie o nie nie potykajac i majac jeszcze mnostwo wolnej przestrzeni w pokoju:D a autem jezdze gdy jest gorsza pogoda, lub na dzialke, bo troche mam daleko lub zeby je rozruszac (zdazylo mi sie, ze tyle jezdzilam rowerem, ze w aucie mi akumulator padl, w srodku lata…;)))
Od półtora roku dojeżdżam do pracy rowerem, aż do spadnięcia śniegu. Deszcz lub wiatr mi nie przeszkadza, chyba żeby była wichura. Kilka razy wracałem w ulewę i gradobicie – najgorsze pierwsze 5 minut, potem jest już wszystko jedno i endorfiny robią swoje :) Wcześniej trasa wynosiła 17km, obecnie około 14km w jedną stronę, w tym jeden ostry podjazd, ale czasem sobie zmieniam trasę, aby było dalej :) Niedawno moja firma zmieniła siedzibę i na szczęście zarząd uwzględnił prośbę pracowników, żeby została wybrana taka lokalizacja, która zapewni parking i szatnię dla rowerzystów :) Mamy szafki, prysznic, suszarnię na mokre ciuchy i strzeżony parking – czad :) Czas dojazdu rowerem do pracy to u mnie 38 minut, autobusem około 40 minut, a jak są korki rekordem był 1:40h. Pracuję w samym centrum Wawy, a tam pchanie się autem odpada, nie mówiąc już o parkowaniu. Do auta wsiadam wyłącznie jak wyjeżdżam poza miasto lub jadę z całą rodzinką. Oprócz zaoszczędzeniu czasu, najfajniejsza jest swoboda przemieszczania się – powrót do domu szutrowymi ścieżkami wzdłuż Wisły lub przez park to jest coś pięknego… aż się chce wyjść z pracy :D
Brawa dla pracodawcy :)
Mieszkam w Warszawie i stąd pochodzę. Nie posiadam auta. Nie mam takiej potrzeby. Miasto zmieniło się nie do poznania przez ostatnie ćwierć wieku. Powiększyła się liczba mieszkańców, aut przybyło kilkanaście razy tyle co było. Korki to problem bardzo duży. Nie tylko samochodowe. Pracuję w centrum i jak już ktoś wcześniej zauważył zwłaszcza w okolicy ronda Babka tworzą się takie zatory. Ten rok jest niesamowity. Chyba rekordowy dla warszawskich cyklistów. Jeździ nas bardzo wielu i o ile jeszcze w 2010 roku nie musiałem uważać tak bardzo jadąc DDR, tak dziś jadę w pełnym skupieniu. Po prawdzie to się cieszę. Zmotoryzowani są coraz uprzejmiejsi, coraz rzadziej zdarza się, że ktoś mnie mija na żyletkę lub trąbi gdy jadę po jezdni. Ludzie po prostu przyzwyczaili się do cyklistów. Wiem jak propagandowo to brzmi, ale rośnie nam powoli społeczeństwo świadome i dojrzałe, dla którego samochód nie jest wyznacznikiem statusu społecznego. Coraz więcej ludzi jeździ rowerami w cenie dobrego używanego auta. Jeszcze 2 lata temu myślałem o zrobieniu prawa jazdy, teraz przy obecnym ruchu nie biorę tego nawet pod uwagę. Sama komunikacja publiczna w skali całego kraju zrobiła milowy krok naprzód.
Też mnie to ogromnie cieszy i widzę to nie tylko na ulicach, ale także po statystykach odwiedzalności Rowerowych Porad, które stale rosną rok do roku :) Jest nas coraz więcej i będzie coraz więcej! :)
To chyba mój komentarz to był ten zgadzający się z mitem :D Na swoją obronę powiem tylko, że dojeżdżałam kiedyś do pracy rowerem. Miałam sporo dalej niż obecnie, komunikacja średnia (z przesiadką) a dystans ok 8 km uznawałam za cenną porcję aktywności. Ale dojazdy były dla mnie logistycznie problematyczne, przebieranie się, pakowanie w plecak, makijaż nakładany dopiero w pracy. Teraz mam blisko, autobus spod domu, jedzie szybciej niż dojechałabym rowerem po drodze denerwując się na światłach a jeszcze podczytam trochę książki przez te 10 minut. Po prostu jest wygodniej. To chyba mieści się w zrównoważonej komunikacji :) A samochód też mam, ale po mieście nie jeżdżę :)
Dojeżdżam prawie codziennie rowerem do pracy w obrębie jednego miasta (z południowej do północnej dzielnicy Katowic) samochodem mam około 13km, rowerem 10km. Samochodem trwa to od 15 do 45 minut (w zależności od tego czy jest kolejny wypadek na autostradzie), rowerem od 25 do 40 minut, w zależności od świateł na drodze oraz siły i kierunku wiatru. Komunikacja miejska nie wchodzi w grę bo czas dojazdu to ponad godzina. Do pracy rowerem przyjeżdżam jednak często cały mokry i to zależy od wilgotności powietrza, ilości czasu, ale jeśli ktoś ma chociaż 1km pod górę, to na prawdę ciężko się nie spocić nawet tempem spacerowym, tak więc to nie do końca mit. Ale na szczęście w pracy mam prysznic:)
Katowice rano i popołudniu to jest jeden wielki korek. Zwłaszcza Centrum – Ligota, albo ul. Gliwicka. W porównaniu z Częstochową czy Krakowem, to mamy miodzio :)
Drugi rok dojeżdżam rowerem do pracy. Mam w jedną stronę około 18-20 km w zależności od wybranej alternatywnej drogi. Praca biurowa, spotkania – na szczęście nie wożę garnitury ale z całą resztą daje radę – dla chcącego nie ma przeszkód. Udaje mi się ogarnąć w łazience dla niepełnosprawnych. W roku szkolnym po drodze jadę z 5 letnią córką do przedszkola około 1000 metrów, która też już od 2 lat jeździ rowerem (też zimą!). Jak na razie udało mi się jeździć zimą poza kilkoma tygodniami.
Po takim okresie nie wyobrażam sobie wsiąść w autobus. Może by powiedzieć, że się uzależniłem od jazdy wśród zielenie i wymijania samochodów na odcinku starego miasta. No i nic mi nie zastąpi porannej kawy w termosie nad Wisłą. Jeszcze tylko muszę się pozbyć papierosów – ale powoli się do tego szykuję.
Dojeżdżam Krossem Evado 3 2014. Teraz po przejechaniu ponad 10k km żałuję swojego wyboru. Z roweru jako takiego jestem zadowolony – względnie się trzyma. Ale w kontekście codziennego spędzania na nim 2 godzin po mieście stwierdzam, że jednak kierownica baranek lepiej by się sprawdzała ze względu na swobodę zmiany chwytu i pozycji. Pod względem serwisowym największym przekleństwem jest amortyzator – kompletnie nie przydatny w mieście, a przy jazdach niezależnie od pogody mocno dostaje w kość i wymaga wiele uwagi. Generalnie w rowerze musiałem już wymienić oba koła i korbę bo się po prostu rozleciały.
Początkowo starałem się jeździć na napędzie z grupy acera/altus (niska półka cenowa) – ale to się nie sprawdza. Łańcuch po niecałych 1000km był wyciągnięty powyżej 1%, a zębatki w kasecie też bardzo szybko ulegały zużyciu. Teraz od 3 miesięcy jeżdżę na napędzie alivio/deore i łańcuchy (jeżdżę na 2 zmienianych co 500km) po przejechaniu powyżej 1000 km każdy nie mają jeszcze 0,75% wyciągnięcia i kaseta też jeszcze się trzyma. Także ekonomicznie jednak wypada lepiej sięgać po sprzęt eksploatacyjny ze średniej półki.
Mogę za to pochwalić przerzutkę tylną Acera i hamulce hydrauliczne Tektro – ciągle dają radę.
Trochę kadrów z mojej codziennej jazdy można znaleźć na https://www.instagram.com/sir_gareth/
Natomiast co do meritum dyskusji.
Uważam, że w sumie dyskusyjna jest ekonomiczność używania roweru w codzienny dojazdach. Przy średnich przebiegach eksploatacja roweru wymaga średniorocznie kilku stówek co 3-4 miesiące. Mnie jak na razie udaje się serwisować wszystko samemu, ale w przypadku korzystania z serwisu wyobrażam sobie, że te koszty wzrastają jeszcze trochę.
Ale bezdyskusyjna jest satysfakcja i codzienna frajda na rowerze.
Co do przeziębień – zmniejszyć tempo i tak jazda działa pozytywnie bo przewietrza drogi oddechowe (nos, zatoki i oskrzela odtykają się podczas lekkiego wysiłku). Oczywiście nieraz przy wysokiej temperaturze trzeba spasować.
Co do złej pogody – jeździłem już w ulewach (wielokrotnie) i śnieżycach. Dużo dają odpowiednie ciuchy – niekoniecznie te najdroższe. W okresie letnim jazda w deszczu to super frajda :) A w innych okresach – to tylko i wyłącznie kwestia nastawienia i ewentualnie dopasowaniu odpowiedniego ubioru. Po kilku jazdach będziesz wiedział, że w sumie potrzeba tylko przeciwdeszczowej kurteczki (z kapturem na większy deszcz) i ochraniaczy na buty – a reszta może sobie zmoknąć bo nie ma to znaczenia.
A na koniec polecam jazdę zimą po umiarkowanym śniegu – to jest super doświadczenia i frajda oraz wcale nie takie straszne! :)
Na miasto najbardziej wytrzymały jest Nexus. Tylna zębatka ~ 25zł + łańcuch.
Można to łączyć z korbą na trzy lub dwie tarcze.
Moje miasto jeszcze nie dba o rowerzystów – ścieżka jest jedna, całe 500m i to na skraju miasta, raczej rekreacyjnie. Jak pogoda pozwala to rowerkiem dojeżdżam do pracy mimo dwóch dłuższych podjazdów pod łagodną górkę, dojeżdżam suchy – silnik w piaście. Jadę zajmując miejsce jak samochód – rower trójkołowy poziomy :) Na razie jest zainteresowanie pojazdem i kierowcy przepuszczają mnie z kulturą :D
W razie niepogody – komunikacja miejska, autem nie mam gdzie zaparkować, poza tym żonka pracuje poza miastem i dojeżdża do siebie. Bilet miesięczny na moją trasę 72pln.
Od prawie 5 lat dojeżdżam do pracy rowerem przez cały rok. Zimą przez las ok. 20km, latem na około ale za to szosówką, 30km w jedną stronę. To koledzy z pracy zaimponowali mi jeżdżąc cały rok, pojechałem raz drugi no i się zaczęło. Czas dojazdu ok. godziny. Mam to szczęście, że jest prysznic w pracy, załatwiłem sobie szafkę i zostawiam tam przywożone (niestety samochodem) raz na dwa tygodnie koszule. Dzięki temu jestem najczystszym pracownikiem w firmie :) i nie mam problemu z chodzeniem „pod krawatem”. Co do oszczędności – miesięcznie zostaje w kieszeni ok. 500zł, których nie wydaję na paliwo. Przez rok uzbiera się taka kwota, że stać mnie na ciuchy rowerowe, dodatkowe wyposażenie itd.
Czy dojeżdżać rowerem do pracy? Zdecydowanie tak ale nie każdy może. Czasem ma za daleko i boi się, że nie da rady. Czasem ma kiepską drogę i się boi, może też nie mieć się gdzie wykąpać po 15 – 20km jazdy. Są też tacy, którzy zwyczajnie nie lubią jeździć rowerem. Koleżanka z pracy ma niecałe 3km. Jeździ samochodem. 35 – 40min. Najczęściej stojąc w korkach. Co kto lubi :)
Jest też drugi duży plus dojeżdżania rowerem. Wracając mogę zajechać do centrum miasta (Poznań) i coś załatwić, kupić – wtedy biorę większy plecak albo jeśli trzeba „zimowy” rower z sakwami. Jest szybciej niż samochodem, mogę wjechać praktycznie wszędzie, a po ostatnich zmianach w centrum miasta jeździ się naprawdę sympatycznie.
Czasem korzystam też z roweru miejskiego. Najpierw dojadę pociągiem na DW. Główny, a potem rowerem. Szybko, tanio i wygodnie.
Oszczędności na paliwie potrafią być ogromne :) A koleżanka, która 3 km jedzie autem… no cóż, może warto ją trochę zachęcić do spróbowania od czasu do czasu przyjechania rowerem :)
3km, to jakieś 30 do 40 minut pieszo.
Na te 3km to by mi się nie chciało rowera wyciągać :)
Mój kolega ma około… 500 metrów do pracy i… jeździ autem :)
W przypadku takich osób nie chodzi o czas, chodzi o głupio postrzegany prestiż. Sam miałem taką koleżankę – w Poznaniu dojeżdzała 3 km do centrum samochodem. Najczęściej nie było miejsca w pobliżu do parkowania. do tego auto które było dorobkiem życia – więc nie może być drapnięte, dlatego parkowane w miejscu gdzie nikt nie zahaczy, więc najeczęściej ok. 1-1,5 km od pracy. Podróż zimą – 10-15 min skrobanie samochodu. Następnie 20-40 min. jazda w korku i szukanie miejsca na parkowanie. Do tego 5 – 20 min dojście od samochodu do pracy. I narzekanie – jak to fajnie jest na wsi. Własny dom z własnym parkingiem i tylko pod kościołem w niedziele nie ma miejsca. Poza tym las (do którego się nie chodzi, bo jak to – na nogach?), sklep 300 m od domu – nie trzeba iść, bo jest miejsce parkingowe. A w mieście to nawet do sklepu nie opłaca sie jechać ja się ieszka na osiedlu, bo można nie znaleźć miejsca przy wejściu do klatki, tylko trzeba będzie iść. A potem wyglądać przez okno i szybko wyskakiwać, gdy jakis frajer wyjedzie i można zaparkować pod blokiem.
Wszystko zależy gdzie się mieszka i gdzie pracuje.
Mi akurat wypadło tak, że mieszkam na południowym krańcu miasta, a pracuję na północnym.
Samochodem 18km, około 15 – 20 minut
Rowerem, w zależności jakim i którędy 19 – 22km, 50 do 1:10
Komunikacją miejską, no będzie ze 2h na około całego miasta.
Jak dołożyć do tego fakt, że dzieci do przedszkola same się nie zawiozą, to dojazd rowerem do pracy jest raczej nagroda za dobre sprawowanie(małżonka zawiezie i odbierze dzieci) a nie opcją do rozważenia na co dzień.
O tyle mam dobrze, że nie muszę się oszczędzać na dojeździe bo pracodawca dla rowerzystów zrobił prysznic. Przed budynkiem postawił pod dachem stojaki ale i tak zawsze rower zabieram do biura.
18 km po mieście w 15 minut? Mój drogi, to chyba w środku nocy, gdy sygnalizacja jest wyłączona :) A w zrównoważonym transporcie nie chodzi o to, aby wszystkich na siłę przesadzać na rowery. Jeżeli Tobie samochodem wychodzi wygodniej i szybciej, to nic na siłę. 18 km do pracy to już jednak sporo na rower i choć oczywiście można, to nie każdemu musi się to kalkulować.
15 km z tych 18 to dwupasmowa droga ekspresowa, wiec tu czasowo rower zawsze przegra.
Ha, w takim wypadku zdecydowanie auto masz przewagę :)
dzień w dzień jeżdżę rowerkiem. Kiedyś miałem50km do pracy i też jeździłem rowerem. Teraz mam 8 i autko ciągle na parkingu. Auta używam tylko i wyłącznie wtedy gdy wybieramy się gdzieś cała rodzinką. Sam auta prawie w ogóle nie używam. Nawet bez pośpiechu rowerem dotrę wszędzie szybciej niż autem. Z mojej pracy do każdego punktu w mieście jestem w stanie dojechać rowerem w około 40 minut i mniej. Samochodem jadę około godziny z pracy do domku. A to tylko 8km. Nie opłaca się jeździć autem. Dlatego unikam. Autko jeździ z regóły w weekendy. W każdy inny dzień raczej stoi. W moim oczywiście przypadku. Małżonka najchętniej jeździłaby samochodem do pracy. Ja niestety nie, bo za długo to trwa i za dużo kombinowania z tym.
To, że w pracy nie można się umyć, czy coś to tylko mit/wymówka. Pracowałem w wielu firmach i nie zdarzyło mi się jeszcze, abym nie miał możliwości higieny po jeździe rowerem.
50 km do pracy rowerem, super! Kurczę, na takiej trasie to dopiero można kondycję przy okazji złapać :)
Wykorzystuję, choć w tym roku przyznaję się nie wiele tego było. :)
Od czegoś trzeba zacząć :) To zawsze pierwszy krok w dobrą stronę.
Warszawa. Dojazd 7km do pracy na linii Bielany-Śródmieście. Jeśli chodzi o problemy infrastrukturalne, to gorąco się robi na DDR-ach przechodzących przez skrzyżowania: „na światłach” stoją już nie dwa, trzy, ale siedem, dziesięć rowerów (moje obserwacje z okresu 1-13 września). Ludzie zwyczajnie się nie mieszczą przed przejazdem: najlepszym przykładem będzie rondo Babka (obecnie Radosława) ze swoimi cieniutkimi nitkami rowerowymi. Sądzę, że pomimo niezłej sieci DDR-ów w Warszawie, to pod względem przepustowości „w szczycie” jest kiepsko z tym (zwłaszcza, że korki rowerowe to jednak pewna nowość w stolicy). Dojeżdżam rowerem do pracy od 2007 roku i dziś już nie ma sensacji, jak założę gatki z papmersem, kask i świecącą z daleka kamizelkę. Na miejscu przebieram się w bawełnę, a ciuch kolarski wisi w szafce. Myślę, że sakwa i odpowiednia kadencja dostosowana do możliwości wydolnościowych, to najlepsze środki przeciwpotne. Czy to się opłaca? Licząc „po prostu”: bilet jednorazowy kosztuje 4.40 pln. Czyli w ciągu dnia koszt dojazdu i powrotu wynosi 8.80 pln. Trochę inaczej wyliczenie będzie wyglądać biorąc pod uwagę tzw. kartę warszawiaka. Korzyści prozdrowotne są niepoliczalne. Poza, tym, tak jak tu kilka osób pisało – jestem wolny, niezależny, mogę sobie jechać wolniej aby po drodze podziwiać grę promieni słońca w coraz bardziej kolorowych liściach drzew. Bezcenne.
Mam nadzieję, że rowerowe korki będą się rozlewać po mieście, wraz ze zwiększaniem się infrastruktury rowerowej. Niekoniecznie od razu dróg rowerowych, ale także pasów czy bardzo popularnych ostatnio w Łodzi sierżantów rowerowych. Jeżeli będzie więcej alternatyw dla nas, tym lepiej będzie się jeździło. Powinna przy tym też wzrosnąć liczba rowerzystów, ale to mnie będzie tylko cieszyć :)
Od paru lat dojeżdżam do pracy rowerem, również zimą, chyba, że warunki są tragiczne, co zdarza się rzadko. Samochód posiadam, ale nie cierpię stać w korkach, oraz płacić za parkowanie ;)
Pracuję w biurze, nie na budowie ;) jeżdżę zawsze w ciuchach rowerowych, czyli 2 razy dziennie się przebieram. Mam sakwy więc bez problemu wożę ładnie złożone ciuchy i śniadanie, a i zakupy w drodze powrotnej się zmieszczą ;) Moim zdaniem duże znaczenie ma właśnie odpowiednia odzież. Dopasowana do pory roku i pogody. Latem pół biedy, pojedzie się praktycznie we wszystkim ale jesień, zima już trzeba to dobrać odpowiednio, żeby nie zmarznąć ale i się nie spocić jak szczur. (niestety zawsze wyjeżdżam za późno i muszę się spieszyć ;), ale pracuję na tym :) ) Nie wydaję na benzynę i parkingi, to sobie od czasu do czasu pozwalam na dobry ciuch rowerowy, zazwyczaj kupuje go po sezonie wiec jest w przecenie.
Poranny rozruch jest i relaks po pracy też jest :)
oczywiście samochodem też jeżdżę ale to zazwyczaj z dziećmi czy na zakupy.
Dodatkowo płace sobie 5 zł do skarbonki za dzień w którym pojechałam rowerem, czyli codziennie :) po roku, mam ładną sumkę na ekstra wydatek ;)
no i można ciut więcej zjeść ;)
same korzyści! :)
O właśnie, bardzo fajna argumentacja, że skoro oszczędzamy na paliwie, to możemy sobie pozwolić na coś fajniejszego do roweru. A pomysł z pięciozłotówkami również super!
Rowerem do pracy jeżdżę przez cały rok, w jedną stronę mam 6km. Jeśli chodzi o warunki:
– prysznice są, ale nie korzystam – jadę tak, aby się nie spocić. Pomaga też fatkt, ze pracodawca pozwala na luźniejszy strój (może być nawet koszulka, spodnie do kolan i sandały – branża IT, bez kontaktu z klientem)
– stojaki są zarówno na parkingu podziemnym, jak przy budynku (zadaszone). Korzystam z tych drugich. Jednak w poprzedniej lokalizacji przez ponad 2 lata parkowałem na „miejskim” stojaku tuż przy ulicy, wcześniej 4 lata pod budynkami uczelni, i też nic złego się nie działo – grunt to tani, źle wyglądający rower i dobre zabezpieczenie
– jeśli chodzi o zimę, to wtedy… rowerem opłaca się najbardziej. Atak śnieżycy, wszystko stoi, tylko rowerem da radę przejechać. Co prawda wolniej i z powodu korka czasem chodnikiem (w tych warunkach legalnie), ale i tak szybciej niż cała reszta
– deszcz: tu stosuję rozwiązanie holenderskie, czyli peleryna typu „dzwon”.
Jeśli chodzi o inne środki transporty, to komunikacją jechałbym co najmniej 10 minut dłużej, a samochodem miałbym problemy z parkowaniem, jak też spore ryzyko utknięcia w korku.
Jeżdżę do pracy przez cały rok już chyba czwarty rok z rzędu. Sporadycznie – kilka razy zdarza mi się autem, zwykle jeśli po drodze potrzebuję przewieźć coś większego. Pytanie o opłacalność nie jest najważniejsze, bo jak policzy się koszty eksploatacji, koszty opon zimowych, to na początku, zwłaszcza w zestawieniu z komunikacją miejską nie jest wcale tak wesoło, z czasem wychodzi oczywiście coraz korzystniej na korzyść roweru.
Ale co jest najważniejsze w rowerze – wolność i niezależność, przewidywalność (to w porównaniu do komunikacji miejskiej). Nie patrzysz na rozkłady, po kilku latach zaczynasz zapominać numery tramwajów i autobusów ;), korki cię nie dotyczą. Lubię jeździć autem, ale nie po mieście, ogólnie nie lubię czymkolwiek jeździć po mieście, ale jeśli muszę, to zdecydowanie wybieram rower.
Mnie w dojeżdżaniu do pracy autem męczy szukanie miejsca do parkowania, albo męka z wyjazdem, np. by 10 minut przed wyjściem szukać osób które zastawiają ci wyjazd. Potem stanie w korku.
Co do roweru. Fajnie jest mieć osobny rower do miasta i inny na dalsze wypady. Ten na miasto jak najtańszy, czy trafniej na tanich elementach eksploatacyjnych (łańcuch, kaseta/wolnobieg). Też, wiadomo, ważne żeby nie był to totalny złom, by spontanicznie dało się nim za miastem bez cierpień pojeździć. Ja jestem zwolennikiem roweru na w miarę grubych oponach do miasta. Jedziesz jak czołgiem, masz gdzieś krawężniki. Nie jeździsz głównymi drogami rowerowymi, bo te są przy głównych ulicach z największą ilością sygnalizatorów, tylko jakimiś skrótami, przez parki, by jednak jak najmniej stać. Mam też szosę i gdy chcę zrobić sobie wypad za miasto po południu, to czasem jeżdżę nią do pracy. Ale wiadomo szosą to raczej się jedzie główną drogą rowerową, bo inaczej się średnio opłaca. Policzyłem że jadąc tym swoim miejskim rowem na trasie okolo 6 km do pracy omijam 5 sygnalizatorów. Dzięki temu czasowo mój „miejski” rower wypada 5 min lepiej w stosunku do szosy.
O tak, jeżdżąc rowerem można znaleźć dużo fajnych skrótów, którymi autem się nie pojedzie :)
Mam do pracy 17km w jedną stronę i dojeżdżam rowerem. Kolejką miejską zajmuje mi to (z dojście do i z) około 60 minut. Rowerem rano ok 50 minut (czas brutto; jadę bardzo wcześnie, kiedy miasto jeszcze śpi), po południu koło 1h10min przez stanie na światłach. Szybciej tylko samochodem, ok 35 minut rano i 45min po południu. Problemem jest śnieg i do niedawna deszcz, ale już nie, bo odzież przeciwdeszczowa kupiona. W pracy nie mam prysznica, ale jest umywalka, ciepła woda i mydło – wystarczy :) I ubrania na zmianę ;)
Polecam ten stan! :)
No i elegancko :) A przy okazji jaką formę budujesz :)
Właśnie. W moim przypadku rower wygrywa nawet z komunikacją miejską zwłaszcza zimą, ponieważ w przypadku awarii autobusu zanim podstawiono kolejny, a dojeżdżałem 15 km do pracy, mijało jakieś pół godziny lub więcej, więc rowerem czasowo wygrywałem w takich przypadkach, kiedy inni stali na przystanku wściekli i zmarznięci. To raz. Druga rzecz to niesamowity komfort dla mojego nosa – nie muszę wdychać woni wszelakich zapachów wydzielanych przez ściśniętych jak sardynki w puszce pasażerów. Naprawdę. W godzinach szczytu bez różnicy jaka jest pora roku ta woń zawsze drażni moje nozdrza. Dochodzi to tego również wątek komiczny – nic tak mnie nie rozbawia jak właśnie zatłoczony autokar i człowieki przyssane do szyb jak rybki akwariowe typu glonojad syjamski.
A na zimę rozbiję skarbonkę i zafunduję sobie tłuścioszka. Oj, będzie się działo…
Myślę, że temat dojazdu rowerem do pracy jest na tyle oklepany, że nie ma sensu się tu bardziej rozwodzić. Wiadomo, że jest to bardzo zależne od wielu czynników, więc do żadnych sensownych ogólnych wniosków się nie dojdzie.
Warto jednak pamiętać o jednej rzeczy: rower jest najbardziej czuły na złe okoliczności – przede wszystkim mam na myśli pogodę. Dojeżdżający rowerem zazwyczaj piszą, że rower zostawiają tylko gdy bardzo pada albo zaśpią albo jest zimno albo wczoraj wieczorem pękła im dętka i nie wymienili.
Użytkownicy komunikacji miejskiej lub samochodów prywatnych raczej nie mają takich rozterek. :)
Ponadto chciałem dorzucić 3 grosze o rowerach miejskich. Jestem ogromnym fanem tego rozwiązania – korzystam kiedy mogę. Najczęściej staram się także po odwiedzanych miastach poruszać w ten sposób.
Problem polega na tym, że nie da się uzależnić dojazdu do pracy na tych rowerach, bo po prostu jest duży problem z ich dostępnością. Wychodząc z domu nigdy nie mamy pewności, że na najbliższej stacji uda nam się na coś wsiąść.
Oczywiście można z wyprzedzeniem klepnąć sobie rower przez aplikację, ale może się okazać, że nie nadaje się do jazdy. W Łodzi rowery są dość krótko i jeszcze dość dobrze wyglądają. W Warszawie ich stan pozostawia wiele do życzenia.
Mam nadzieję, że w budżecie obywatelskim zbiorą się chętni na rozbudowę systemu w Łodzi, a następnie samo miasto rozszerzy jeszcze zasięg stacji, przynajmniej o największe osiedla i okolice. Wtedy z dostępnością rowerów będzie ciut mniejszy problem. Ale oczywiście, tak jak piszesz, zawsze może być zonk na stacji.
A co do prywatnych samochodów, to tam też awaria może się zdarzyć (raz wymieniałem koło z samego rana, bo wieczorem wjechałem w gwóźdź), albo sroga zima i zamarznięte zamki lub szyby :)
Rowerem jeżdżę cały rok, jedynie w gołoledź albo wybieram sprawdzone trasy, albo wolę popracować zdalnie z domu. Lepszy czy gorszy od samochodu? Trudno powiedzieć, zależy od specyfiki trasy.
W Trójmieście jest o tyle fajnie, że można w SKM przewieźć bezpłatnie rowery (bilet kupuje się tylko na siebie), sam z tego korzystam rano, aby nie być zgrzanym i spoconym (3km zamiast 24km — czasem jadę całość, ale rzadko), po południu zazwyczaj całość jadę rowerem lub częściowo rower/skm (to ostatnie głównie w zimę, skracając sobie dystans do ok. 15km — idealny na co dzień). Takie rozwiązanie jest dobre jak ktoś ma daleko bądź obawia się czy da radę.
@Łukasz ŁKA chyba w łódzkim ma bilet miesięczny na rowery jak dobrze kojarzę?
Mieszkam w centrum Gdyni, a pracuję w centrum Gdańska, codzienna jazda samochodem jest męcząca i nieprzewidywalna (dziś od Sopotu do Gdyni był jakiś ogromny korek, rowerem byłem zdecydowanie szybszy).
Dużo zależy od pracodawcy. U mnie jest jeden prysznic, w planach jest kolejny. Dodatkowo rowery można parkować wewnątrz budynku (wydzielone pomieszczenie), choć są plany zrobienia parkingu rowerowego z prawdziwego zdarzenia na zewnątrz — w lato jest zbyt dużo rowerzystów no i wnętrza budynku się brudzą w niepogodę od rowerów.
Dużo pomaga trójmiejska infrastruktura i fakt, że kierowcy się powoli oswajają z obecnością rowerzystów. Z resztą coraz więcej dzieci jeżdżących do szkoły i rowerzyści w zwykłych ubraniach też o czymś świadczą. Ostatnio często też widzę wożenie zwierząt w koszykach — także przez mężczyzn.
A odpowiadając na pytanie tytułowe: nie. :-)
Nie opłaca się — mnie. Czasem są duże zakupy, czasem jest chęć pojechania poza miasto gdzieś dalej itp. W kilka osób jest prościej samochodem. W efekcie mam i samochód i (już) dwa rowery. Idealne połączenie. BTW Holendrzy, którzy kochają wręcz rowery nie wyobrażają sobie braku samochodu, sprzeczności w tym bym nie szukał.
No pewnie, pytanie było tylko punktem wyjścia do dyskusji i w zasadzie mogłoby też brzmieć „czy zawsze opłaca się jechać samochodem?” :)
A jeżeli chodzi o ŁKA, to tak jak w SKM, przewóz rowerów jest bezpłatny :)
Rower wygrywa zawsze jeśli chodzi o zdrowie, koszt i samopoczucie. Na krótkie dystanse czas podróży jest lepszy niż komunikacji miejskiej (zresztą średnia prędkość komunikacji w Warszawie jest niższa niż 20km/h). Za to samochód wygrywa na długie dystanse, a także jeśli chodzi o komfort i wygodę.
Ja jeżdżę rowerem praktycznie cały rok, tylko śnieg mnie powstrzymuje. Mam ubrania na zmianę ale do pracy jadę spokojnie i tylko w największy upał dojeżdżam spocony. Za to dojeżdżam rozbudzony, dotleniony, uśmiechnięty i zadowolony – co bardzo rzadko mi się zdarza kiedy wybieram samochód i nigdy jeśli jadę komunikacją. Rzadko też się spóźniam, bo nie dotyczą mnie korki i spóźnione autobusy.
Teren mojej firmy jest dość duży, więc z parkowaniem nie ma problemu. A w pracy dostałem szafkę gdzie mogę zostawiać ubrania na zmianę.
PS. Praca biurowa IT.
Firmy powoli, powoli zaczynają zauważać rowerowych pracowników :) Albo to rowerowi pracownicy sami się upominają o swoje potrzeby. I bardzo dobrze, powoli idzie to w dobrą stronę.
No teraz to przesadziłeś :)u nas w pracy nie ma miejsca dla rowerzystów-każdy zostawia rower gdzie chce :)co ciekawe u nas na na produkcji nikt nie zabezpiecza rowerów i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności z firmy nie znikł żaden rower.
Z tą prędkością komunikacji miejskiej trochę przesadziłeś.
Oczywiście są wolne linie (bo się kręcą albo mają gęsto przystanki), ale – dokładnie jak w przypadku prywatnego środka transportu – można trochę zoptymalizować trasę.
Nie licząc taksówki, w godzinach szczytu w Wawie nic nie pokona autobusu na buspasie. Jeszcze niedawno do pracy miałem prawie 14 km. Czysta jazda autobusem na tej trasie zajmuje niecałe 40 minut (o 8 rano). Dojazd samochodem w podobnych warunkach ruchu przynajmniej o 20 minut dłużej (rower podobnie).
Z drugiej strony: nie demonizujmy samochodu. Jest wciąż zdecydowanie najwygodniejszy, a przy sprzyjających okolicznościach (możliwość ominięcia centrum miasta i bezproblemowe parkowanie u celu) może być najszybszy.
Akurat taka jest średnia np. dla Wrocławia: http://www.tuwroclaw.com/wiadomosci,ranking-najszybszych-tramwajow-i-autobusow,wia5-3266-3477.html
A tu dla różnych miast: http://metrocafe.pl/metrocafe/1,145523,17537438,Tramwaje_nie_sa_wolniejsze_od_metra__Czym_szybciej.html
W Łodzi nic nie pokona tramwaju na wydzielonym torowisku :) Ale tak jak piszesz, wiele zależy od trasy jaką mamy pokonać, ilości przesiadek itd.
Generalnie najlepiej poruszać się komunikacją zbiorową. Rower to kolejna rzecz do pilnowania. Z jednym się zgodzę, że rower nie korkuje i nie truje miasta.
Zawsze można mieć rower, którego nie będzie aż tak bardzo szkoda, gdy ukradną. Komunikacja miejska ma swoje niezaprzeczalne zalety, ale wady również. Warto po prostu dobrać środek komunikacji do swoich potrzeb i do danego dnia :)
Trudno o ideał. W moim przypadku komunikacja miejska daje więcej komfortu i jest najszybsza, taki układ :)
Warto, bo jeżeli widzimy sznur samochodów a w każdym wyłącznie kierowca…
Zależy gdzie i za jaką cenę.
W KZK GOP, elektroniczny bilet miesięczny 144zł, to nie porozumienie.
Na Śląsku nie ma bus pasów, bo nie ma miejsca na nie w miastach, a ceny odstraszają, dlatego tyle samochodów jeździ po Śląsku.
Rodzina wybiera samochód na LPG, bo relatywnie wychodzi to taniej w przypadku 2+2.
Rower do pracy jest ok, jak jest socjal w pracy: po pierwsze jest gdzie zostawić rower, jak go ukradną to szkoda pieniędzy, nawet gdyby to był rower za 200zł, po drugie jest się gdzie przebrać, po trzecie umyć, nie zawsze świeci słońce a błoto pośniegowe nie sprzyja czystości roweru i ubrania.
Zgoda. Piszę o konkretnym miejscu i o swoich doświadczeniach. Chodzi chyba o to aby nie robić tego „na siłę”, bo zdrowo.
Jeśli chodzi o dojazd rowerem – dużo zależy od specyfiki pracy. Na budowę bez problemu można przyjechać spoconym, zmokniętym. Pora roku i zdrowie też robią swoje. Trudno będąc przeziębionym jechać w listopadowym deszczu lub grudniowej śnieżycy do pracy.
Co do samochodów – ilu mieszkańców miast tak naprawdę potrzebuje auto? Przed 1989 był to towar pożądania. Kiedy większość korzystała z państwowych środków komunikacji, posiadanie samochodu dawało poczucie wolności, szczególnie na pustych drogach i parkingach. Polacy zakochali się w czterech kółkach. Jednak obecnie zastanawiam, się czy to jeszcze komfort – w stosunku do innych środków transportu – czy kosztowne utrapienie.
Przebywając na co dzień w mieści doszedłem do wniosku, że z autem jest więcej problemu niż pożytku. To już nawet nie chodzi o przestawienie się na rower. Często wystarczy gdzieś się przejść lub pojechać tramwajem/autobusem. Nie muszę szukać miejsca na parkingu, nie muszę stać w korkach, martwić się naprawami, wymianami opon 2 razy w roku, akumulatorami w okresie mrozów, no i mandatami :)
To prawda, dlatego ja absolutnie nie neguję samochodów, sam mam auto :) Ale tak jak piszesz, warto zastanowić się od czasu do czasu nad sensownością jego ciągłego użytkowania. Moja Monika jeździ do pracy rowerem nie tylko dlatego, że lubi, ale także dlatego, że autem nie ma gdzie zaparkować (bądź musi płacić za parkowanie), a w komunikacji miejskiej latem… no różnie bywa z klimatyzacją :) I w nieklimatyzowanym tramwaju spocisz się 10x bardziej niż jadąc spokojnie na rowerze :)
Zależy ile czasu potrzeba na przejazd komunikacją.
Przykładowo na Śląsku, z Siemianowic do Kochłowic, samochodem 20min, komunikacją 45min. Podobnie Siemianowice – Świętochłowice, komunikacja 55min, samochód 20min. KZK GOP przegrywa z samochodami, cenowo i czasowo. Po wybudowaniu Drogowej Trasy Średnicowej nawet linia 870 pośpieszna, przegrywa z samochodami, bo z Katowic do Gliwic dojedziesz bezpośrednio DTŚką
Wiadomo. Czasami bez samochodu trudno. Jednak kiedy patrzę na swoje 22 tysięczne miasto, gdzie wszędzie jest blisko, do tego mamy bezpłatne miejskie autobusy, a wielu dojeżdża do pracy autokarami KGHM. To wygląda to dziwnie, kiedy nie ma wolnego miejsca na przyblokowych parkingach. Choć co jakiś czas dobudowuje się nowe, ale i one są szybko i szczelnie zapełniane. Widok osoby wyjeżdżającej w kilkusetmetrową podróż do pobliskiego marketu po fajki lub czteropak trochę bawi. Bogate miasteczko bogatych ludzi. „A co to ja dziad jestem, żeby nie mieć samochodu” :)
Znam takich leniwych, którzy wolą odstać 10 minut na przystanku tramwajowym i przejechać 2 przystanki niż iść pieszo :)
Napisałeś, że nie musisz przejmować się mandatami. Świetnie. Tylko stwierdzenie to pokazuje całą prawdę o nas. Nie będę jeździł przepisowo, bo jestem Panem i władcą drogi. Kij Wam w oko – co mi zrobicie? Z takim nastawieniem powinieneś być daleko od drugi publicznej i jakiegokolwiek pojazdu. Wyjedziesz rowerem na drogię i z takim nastawieniem stworzysz zagrożenie na DDRze, lub chodniku – bo ja mogę jechać z pełną prędkością po chodniku najwyżej potrącę jakąś babcie (jak ostatnio w Poznaniu) i co mi zrobicie? W najgorszym wypadku zapłącę mandat, a potem napiszę na forum – znów polują na rowerzystów – na drogach jest niebezpiecznie, więc pojadę chodnikiem. I energia kinetyczna którą posiadam jadąc szybko rowerm spowoduje, że piesi uciekną. Jeśli nie, to po pierwszym strzale jeden z drugim się nauczy, że chodnik jest miejską autostradą dla rowerów.
Mandaty powinny być ostateczną karą. Niestety nie są. W odbiorze społecznym mamy tych złych policjantów(strażników miejskich) którzy czają się za krzakiem i polują na biednych kierowców którzy jeżdżą szybko i bezpiecznie 120 km/h obok szkoły. Przecież dzieci powinny wiedzieć, że samochód się w miejscu nie zatrzyma. Hamulec nie zatrzyma przecież samochodu w miejscu. Masz zielone światło na pasach – popatrz w obie strony i przejdź ostrożnie. Z takiej prędkości ciężko wyhamować…
Do tego jakaś dziwna komunikacja miejska. Nie pojadę, bo zaraz kanar się przypier… Jedzie taki prawie pusty tramwaj (autobus) więc się przejadę. Po co mam płacić. Przynajmniej trochę wykorzystam miejsce bo i tak w podatkch płącę na MPK. A tu zaraz się taki przyczepi do człowieka.
Sam jeżdżę od wielu lat samochodem. Mandatów nie płacę – nie przekraczam prędkości, nie parkuję na miejscach dla inwalidów. Zatrzymuję sie przed przejściami dla pieszych (przejazdami rowerowymi), wpuszczam pojazdy z drogi podporządkowanej mimo iż jestem na pierwszeństwie. Niestety do takich zachowań trzeba w naszym kraju mieć silną psychikę. Praktycznie za każdym razem gdy jadę jestem obtrąbiany, migają za mną światłami. Ale nie chodzę i nie narzekam. Od czegoś trzeba zacząć aby było bezpieczniej na drogach. Najlepiej od siebie.
P.S.
Mam nadzieję, ze nie poczułeś sie urażony moją wypowiedzią. Nie chciałem Ciebie urazić, gdyż mam nadzieję, że nie należysz do grupy osób o której pisałem. Chodzi o to, że każdy z nas powinien zacząć piętnować takie zachowania. Tak aby nie było jak teraz – ludzie chwalą się jak szybko jeżdżą, jak w ostatniej chwili zdążyli zahamować i nie nadziać się na kontrolę prędkości. Chodzi o to, aby ludzie którzy się tak zachowują poczuli wstyd. Aby byli w zdecydowanej mniejszości. Aby nie było słynnych już „Jechałem za szybko o 3 km/h i dostałem mandat. A z jaką prędkością jechałeś? 43 km/h na ograniczeniu do 30 km/h. Bo jest i tak tolerancja 10 km/h.” Trzeba uzmysłowić takim delikwentom, że jechali 13 km/h szybciej niż pozwalają przepisy. To jest prędkość przekroczona o prawie 50%. To jest ponad 2 krotnie dłuższa droga hamowania. Wtedy wszystkim nam będzie sie leiej poruszało po drodze. A przede wszystkim bezpieczniej
„Jeśli chodzi o dojazd rowerem – dużo zależy od specyfiki pracy” hmm,owszem,aczkolwiek dużo zależy od Twojego zdrowia.Uwierz mi,ja odkąd mam umiarkowany st.niepełnosprawności to rzadko jeżdżę rowerem.Nie że niechcę a dlatego że ciężko dostać mi się rowerkiem do pracy-8.5km w jedną stronę w dodatku główną baaardzo ruchliwą drogą na której nie ma pobocza i co jakiś czas zdarzają się zderzenia rowerzystów ze samochodami czy nawet autobusami.Jak byłem pełnosprawny to nie zwracałem uwagi na ruch czy brak pobocza-zwyczajnie jechałem i co ciekawe,było to dla mnie przyjemne.U nas na zakładzie nikt już nie dojeżdża rowerem do pracy-wszyscy zrezygnowali bo…zwyczajnie się boją lub znają kogoś kto miał jakąś „niemiłą” przygodę…
Najwięcej zależy nie od samej pracy, tylko od firmy i drogi dojazdowej. Jestem w komfortowej sytuacji, bo tam gdzie pracuje mamy zadaszone parkingi rowerowe z monitoringniem. Firma już się zorientowała że 50 rowerów, oznacza 50 samochodów mniej na parkingu, a to bardzo dużo przy załodze na poziomie powyżej tysiąca. Większość osób na rowerach to pracownicy biurowi (tak z 80%). Więc nie tylko 'na budowę’.
Droga, droga jest ważna. Ja mam 7km z tego tylko 1km ruchliwą drogą. Reszta to las, parki i osiedlówki. Ci co jadą z przeciwnej strony, najczęściej lecą przez Trzy stawy, więc mają park, a potem już cały czas ścieżkę rowerową. Da się żyć.
BTW : rekord na rowerze to 16 minut. Samochodem – 22 minuty. Komunikacją miejską – 35 minut.
Właśnie kończy się moja druga zima na kole, i nie mam ochoty przesiadać się na auto.