Czy opłaca się jeździć rowerem do pracy?

Choć nasz kraj powoli się cywilizuje i coraz więcej osób wybiera rower jako środek transportu – to nadal jest on traktowany przez niektórych, jak pojazd dla biednych ludzi. Pokutuje stereotyp „jeździsz rowerem – nie stać Cię na samochód”. Wielu wysoko postawionych urzędników, lekarzy, prawników czy biznesmenów nie wyobraża sobie, by miało dojeżdżać rowerem do pracy – choćby mieli tam tylko kilka kilometrów. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, są w Polsce firmy, urzędy, szkoły, które promują tani, zdrowy i ekologiczny środek transportu jakim jest rower. Zapewniają parkingi rowerowe, szatnie i prysznice. Z dojeżdżania do pracy rowerem płyną same korzyści. Poprawia się nam zdrowie i odporność, poprawia się też kondycja. Jeżeli odpowiednio wyznaczymy sobie trasę (na przykład przez park), jazda będzie miłym odpoczynkiem po pracy i energetyzującym kopniakiem przed nią.

Oczywiście pojawiają się też wątpliwości – w co się ubrać, gdzie przypiąć rower, co będzie gdy przyjdzie jesień i zima. O tym z pewnością napiszę niebawem, dziś skupię się na finansowo/czasowym aspekcie dojazdów do pracy. Czy jazda rowerem się opłaca?

Czy jest sens jeździć rowerem do pracy?
fot. redjar

Moje obliczenia będą szacunkowe. Nie da się wszystkiego przełożyć na liczby i oczywiście każdy może mieć inną sytuację. Warto zawsze rozważyć połączenie dwóch środków transportu. Np. dojechać rowerem do kolejki podmiejskiej, następnie przejechać się kolejką i później kontynuować podróż rowerem.

Do moich obliczeń przyjmuję następujące założenia: Mamy programistę Włodka, który pracuje w samym centrum Łodzi (skrzyżowanie Kościuszki z Mickiewicza), w małej firmie wynajmującej biuro w kamienicy. Włodek mieszka na ulicy Ekologicznej i do pracy najkrótszą drogą ma 6 kilometrów. Jeździ 10-letnim Fiatem z instalacją gazową. Planuje przesiąść się na rower lub komunikację miejską i zastanawia się czy mu się to opłaca. Policzmy.

Trasa rowerowa do pracy
fot. Google Maps (kliknij aby powiększyć)

1) Samochód – silnik w samochodzie Włodka nawet nie zdąży się dobrze rozgrzać podczas jazdy, spali więc około 12 litrów na setkę. Na dojazd w obie strony potrzebować będzie 1,44 litra gazu, co daje nam 3,74 zł (przyjąłem 2,6 zł za litr gazu). Miesięcznie (21 dni) wyjdzie mu 78,5 zł na samo paliwo. Ale to nie koniec kosztów. Samochód trzeba przecież ubezpieczyć, co jakiś czas naprawić i uwzględnić utratę jego wartości. Zakładając, że Włodek przejeżdża rocznie 15 tysięcy kilometrów, na ubezpieczenie OC wydaje 600 złotych, rocznie inwestuje w samochód 1000 złotych (przegląd, wymiana części) i utrata wartości wynosi 1000 złotych rocznie – dodatkowy koszt jednego przejechanego kilometra to 17 groszy. Czyli dojazdy do pracy kosztują Włodka dodatkowe 43 złote miesięcznie. Razem z paliwem to 121,5 złotego.

Średnia prędkość poruszania się samochodem po Łodzi wynosi ok. 35 km/h, według serwisu korkowo.pl Oczywiście do tego dochodzą lokalne utrudnienia, stanie na światłach, nieprzewidziane sytuacje. Zakładamy, że Włodek ma swoje miejsce do parkowania w podwórku kamienicy, inaczej musiałby spędzić dużo czasu na poszukiwaniu wolnego miejsca w okolicy i za nie zapłacić. Nasz bohater średnio będzie potrzebował ok. 20-25 minut na dojazd do pracy w jedną stronę.

2) Komunikacja miejska – trzydziestodniowy, imienny bilet miesięczny na wszystkie linie kosztuje w Łodzi 80 złotych. Cenę biletu można obniżyć do 64 złotych kupując bilet trzymiesięczny. Oczywiście bilet można wykorzystać na inne przejazdy, ale to liczymy jako bonus. Włodek ma szczęście, do pracy może dojechać jednym tramwajem. Na przystanek idzie około 4 minut, tramwaj zatrzymuje się prawie pod jego pracą, więc z przystanku ma minutę. Sam tramwaj jedzie około 26 minut, co razem w jedną stronę daje 31 minut.

3) Rower – Włodek rowerem jeździ rekreacyjnie, do pracy też nie zamierza się spieszyć. Może i mógłby być pięć minut szybciej, ale zdecydowanie woli nie przyjeżdżać mocno spocony. Część trasy do pracy biegnie drogą rowerową, w dodatku tak poprowadzoną, że Włodek nie stoi na kilku skrzyżowaniach razem z samochodami. Drogę poprowadził tak, że omija najruchliwsze ulice, ma trochę dalej, ale o wiele przyjemniej. Dojazd do pracy zajmuje naszemu rowerzyście 35 minut. Koszty nie są duże, Włodek rocznie wydaje 200 złotych na serwis roweru i wymianę potrzebnych części oraz 100 złotych na zakup ubrań rowerowych na gorszą pogodę. Średnio daje to 25 złotych miesięcznie.

Na przykładzie powyżej widać, że jazda rowerem do pracy zdecydowanie się opłaca. Choć czas dojazdu jest trochę dłuższy – zdecydowanie lepiej wychodzi się na tym finansowo. Pośrednią opcją jest komunikacja miejska. W tym wypadku Włodek miał bezpośrednie połączenie, gdyby musiał się przesiąść – jechałby sporo dłużej. Komunikacja miejska to dobra alternatywa, w przypadku załamania pogody – nie każdy lubi jeździć w ulewie.

Oczywiście, tak jak pisałem wcześniej – nie zawsze jazda rowerem ma sens. Powyżej 15 kilometrów dojazd rowerem będzie trwał dość długo i maleje szansa, że dotrzemy do pracy świeży i pachnący :) Oczywiście, zachęcam do takich dojazdów – ale warto też zastanowić się nad braniem roweru do podmiejskiej kolejki lub autobusu.

Skomentuj Krzysztof Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

81 komentarzy

  • Jeżdżąc na rowerze nie tylko oszczędza się pieniądze, ale także jeździ się przyjemniej. Ja zaczęłam jeździć na uczelnię rowerem, potem poszłam do pierwszej pracy i też jeżdżę.
    Szef jest przychylnie nastawiony do rowerzystów i udostępnia pomieszczenie do trzymania rowerów. Już trzy osoby na dziesięć tak przyjeżdżają, ale na wiosnę chcemy namówić resztę.

  • Różnie bywa z tym dojeżdżaniem rowerem do pracy; sam dojeżdżam w sezonie 16 km, starając się jechać ścieżkami rowerowymi, których niestety nie ma tak dużo w Warszawie, częściowo mniej ruchliwymi ulicami i niestety też dużą część trasy chodnikiem, gdyż nie wyobrażam sobie w porannych godzinach szczytu jazdy rowerem Puławską.
    Czasowo wychodzi mi 40-45 min, komunikacją miejską jechałbym około 55-60 min.
    Zimą nie wyobrażam sobie takiego dojazdu, jazda ulicą robi się naprawdę przykra,a jak pomyślę o czyszczeniu 2 razy dziennie roweru…zostaje komunikacja miejska.

  • W kosztach rowerowych warto by również uwzględnić choćby 100 pln rocznie – podzielone przez sezon na ubezpieczenie OC dla rowerzysty – nie daj Boże skasujemy jakieś lusterko ;)

  • Fajne zestawienie, na koszta serwisu i części, trzeba jednak wydać znacznie więcej – przy jeździe całorocznej przeserwisować rower wypada dwa razy do roku (ok 120 – 150 zł kompleksowy serwis w Ldz.). Dodatkowo koszta strojeń (jeśli nie umiecie zrobić samodzielnie), wymiana napędu przy tanim rowerze też przekroczy znacznie 100 zł, wymiana niedrogiej przerzutki 100 zł; + inne wady i usterki, dokupienie brakujących/zużytych akcesoriów i elemen0tów stroju. Wg. moich obliczeń rower to rocznie 450 – 500 zł. W przypadku lepszego sprzętu i porządnych akcesoriów znacznie więcej.

  • Jazda rowerem to czysty blamaż dla firmy gdzie pracowałem !!! Taka była opinia krawatowych przydupasów szefa !!!!

    • jESLI NIE CHCĄ ABY DOJEZDZAC ROWEREM. TO SLUZBOWE AUTO, LUB ZWROT KOSZTOW ZA PALIWO ZA DOJEZDZANIE SAMOCHODEM

  • To czy opłaca jeździć się rowerem do pracy/szkoły zależy od odległość i trasy jaką jedziemy. Jeżeli jest to trasa przez miasto (dodatkowo krótsza niż komunikacją miejską) to i zysk czasowy będzie. Jednak największym wg mnie problemem i czymś co to mnie osobiście odstrasza w dojeżdżaniu do szkoły rowerem (mimo, że samą jazdę na nim bardzo lubię) jest nagła zmiana pogody (w deszczu chyba nikt nie lubi jeździć, dodatkowo przemoczenie ubrań też nie jest najprzyjemniejsze), problem z transportem plecaka (bagażnika w swoim rowerze nie mam, a biorąc na plecy na 100% będę spocony po dotarciu do szkoły, a w szkole nie mam możliwości wzięcia prysznica, a co do zmiany ciuchów to wrzucenie mokrej koszulki do plecaka na 7 godzin nie jest dobrym pomysłem; pomijam duży ciężar plecaka…) oraz ewentualna awaria, choćby głupie przebicie dętki, a w porannych autobusach jest tłok, więc skorzystanie z nich raczej odpada. Ale może na wiosnę się przekonam i jednak tego podejmę :)

    Fajny artykuł, ale tak jak pisałem wiele zależy od trasy – czy przez miasto i jakiej wielkości ono jest, czy przez wieś, jak z jest DDR itd., także myślę, że każdy sam powinien zrobić sobie porównanie aby sprawdzić czy się opłaca.

  • @Rom_tom – to prawda, choć nie wliczałem go w koszty, bo to nie jest ubezpieczenie obowiązkowe. Ale fakt, może się przydać. O samych ubezpieczeniach pisałem tutaj:
    https://roweroweporady.pl/ubezpieczenie-roweru-czy-warto-wykupic-oc-i-ac/

    @Jurij – nie przesadzałbym z tymi kosztami. Oczywiście, jeśli masz dobry, lekki, drogi rower, to części będą droższe. Ale po co takim rowerem jeździć do pracy? :)
    Nie przesadzałbym też z wymianą tylnej przerzutki czy napędu. Okej, jazda zimą będzie masakrować rower, zwłaszcza sól na ulicach. Ale bez przesady.
    Fakt, nie wspomniałem o jednym, że o rower trzeba zadbać, a to zajmuje trochę czasu. Ale przy założeniu, że rocznie zrobimy 3000 km, nie uważam, że trzeba będzie wyłożyć 500 złotych w serwis i części. To tylko spokojna jazda miejska.

    @Paweł – wiadomo, nie każdemu jest to pisane. Jeżeli chodzi o pogodę, to wszystko jest kwestią ciuchów. No i liczenia się z tym, że może padać, po prostu. Co do plecaka, to wystarczy kupić bagażnik i na nim wozić plecak. Może nie będzie to mega stylowe, ale wystarczy.
    Awariami bym się mocno nie przejmował, jeżeli rower jest dobrze przygotowany to nie powinno się nic dziać, a na podstawowe awarie trzeba po prostu mieć ze sobą kilka narzędzi.

    • Powiedz mi gdzie mogę kupić ubrania na rower za 100zł? Spodnie typu softshell lub coś podobnego na chłodniejsze dni z lekkim deszczem to wydatek najmarniej 160zł i nie szukajmy promocji bo nie każdy znajdzie rozmiar w przecenie.
      Kask 100zł, buty (nie SPD) +150, koszulka termo aktywna decathlon najmarniej 50zł i z nią szału nie ma, spodnie w zależności od pogody w lato spoko krótkie spodenki, chłodniejsze dni tak jak pisałem +160zł do tego bluza która odprowadza ciepło i wilgoć, a nie przepuszcza wiatru +150zł
      Jeżdże do pracy(5-6km) od dwóch lat rowerem, a zimą chodzę pieszo. Coś tam taniej jest, ale nie aż tak super.
      Chodzę też często pieszo do pracy jak mam lenia jechać rowerem te 10-15min
      Więc:
      Przejdźmy się w ulewie przez 40 min w zwykłej kurtce, koszulka mokra… kupiłem kolejną okazało się, że też jest do kitu. W końcu wydałem w outlet na kurtkę 300zł(przecena z 900zł) Buty jako że chodzę dużo to mam jedne obuwie „górskie” (Brugi, Hi-Tec, Salamon itp) na jeden rok. Spodnie z 4f za 230zł i też przy sporej ulewie wymiękają. Parasol za 70zł wytrzymał dwie wichury czyli trzeba kupić droższy…
      I wszystkiego trzeba mieć po 2-3 pary lepszych rzeczy oprócz tych które używamy na codzień.

      • Hej, w tekście chodziło mi bardziej o inwestowanie średnio 100 zł rocznie w ciuchy. Przecież nie jest tak, że co roku zmieniamy całą garderobę. I wiele osób powoli, powoli kompletuje sobie odzież.

        Może faktycznie stówka rocznie to za mało, bo na zebranie sensownego kompletu odzieży musielibyśmy czekać kilka, jak nie kilkanaście lat :) Pomyślę nad zaktualizowaniem tego podpunktu.

  • Jurij – moja koleżanka z pracy, dojeżdżająca dokładnie te przykładowe 6 km dziennie w jedną stronę, dwa lata temu kupiła w komisie rower za 600 zł. W pierwszym roku poza kupnem roweru nie zapłaciła za nic, w następnym złapała gumę w jednym kole i poniosła koszty wymiany w serwisie obok budynku w którym pracujemy.
    W bieżącym roku oddała rower do przeglądu. Koszt całkowity 65 zł. Jeżeli nie złapie gumy i nic się poważnego nie stanie to będą to całkowite koszty w danym roku.
    Bardzo, ale to bardzo na wyrost te koszty. Taniej niż rowerem to tylko na piechotkę.

  • Poprzez dojazdy do pracy (12km) na nowo odkryłem przyjemność z jazdy na rowerze. Papa mi się cieszy jak jadę ścieżką mijając sfrustrowanych kierowców stojących w korkach. W okresie zimowym niestety też muszę swoje odczekać, choć z lekką nutką podziwu wyglądam na hardcorowców brodzących w śniegu na dwóch kółkach. Satysfakcja to najlepsza zapłata za poruszanie się rowerem do pracy. Koszty paliwa i eksploatacji auta są oczywiste. Niestety w moim przypadku tak pokochałem miejską jazdę rowerem, że wpakowuję w niego co raz droższe części. Chyba się uzależniłem:) Byle do wiosny!!!

  • Dojeżdżam codziennie 3 km w jedną stronę, oraz od czasu do czasu na zakupy w pobliskich marketach. Miesięcznie rowerem robię około 120 – 200 km. Gdy do pracy jeździłem swoim samochodem (pojemność 1.1 L, benzyna) oraz na zakupy (jeździłem do sklepów położonych dalej od miejsca zamieszkania) musiałem zatankować benzyny za około 150 zł. Dodatkowo jeżdżenie samochodem kusiło by skoczyć na zakupy gdzieś dalej, coś sprawdzić w sklepie itd. i nagle okazywało się, że po mieście zrobiłem 350-500 kilometrów w ciągu miesiąca.

    W 2012 roku zrobiłem ponad 11 tysięcy kilometrów samochodem, w 2013 tylko 7 tysięcy, za to 4 tysiące kilometrów rowerem. Tendencja idzie w dobrym kierunku, teraz pasuje zrobić 7k samochodem i 7k rowerem.

  • Ja w zeszłe lato też zdecydowałam się dojeżdżać do pracy rowerem i po roku siedzenia za biurkiem oraz w różnych środkach komunikacji, była to fantastyczna odmiana:) Ponieważ do pracy mam 15 km, a na początku kondycja była zerowa, podzieliłam jazdę: 8 km jechałam na rowerze, resztę metrem. Jak już sobie poprawiłam kondycję to przynajmniej wracałam całe 15 km po pracy:) Koszty serwisowania odpadły, bo mąż świetnie zna się na rowerach, a rower względnie nowy. Za to poprawa kondycji i wyglądu gwarantowana:) I już nie mogę doczekać się lata, heh…:)

  • Jasne oczywiście że się to na pewno opłaca, jednak jedynym warunkiem jest bezkrawatowy styl pracy, owszem w Warszawie są miejsca prysznicowe dla cyklistów, jedna wiąże się to z o wiele większym czasem poświęcanym na pracę.

    Ogólnie jest to chyba najlepsza i najbardziej rozwijająca forma dotarcia do pracy, a rozpędzony rowerzysta może jedynie pomachać ręką stojacemu w korku kierowcy.

  • Moim zdaniem koszty utrzymania samochodu są trochę na wyrost.
    Po pierwsze – samochód pana Włodka aby spalił 12 litrów w mieście to musi być niezły kloc. Wiem, co piszę bo sam jeżdżę 7-letnim francuzem w kombi z przeciętnym silnikiem 1,8 i 12 litrów w mieście nigdy mi nie spalił… a robię samochodem może 400 km miesięcznie, bo do pracy mam za blisko więc cały ten kilometr chodzę.
    Po drugie – utrzymanie samochodu prócz ubezpieczenia załóżmy 600 zł co roku nie kosztuje 1000 zł. Za wymianę wszystkich filtrów, oleju, płynu chłodnicy, świec i najdroższego – paska rozrządu – zapłaciłem 1220 zł. Zawieszenia i tarcz hamulcowych też nie robi się co roku. Między bajki więc ten 1000 zł rocznie + opłaty. Tak samo ze spadkiem wartości – przeciętny wiek samochodu w naszym kraju to 13 lat. Statystycznego 13-letniego opla można kupić za ok 6-8k zł a za rok nie będzie wart o 1k zł mniej. A co ma powiedzieć ktoś kto ma 2 samochody? Mój drugi – 18-letni opel omega diesel wart jest dziś może 3000 zł… i na pewno nie stracił tysiąca w ostatni rok.
    Po trzecie – kwestia dyskusyjna z tymi dojazdami rowerem. Pomijając szefów, specyfikę pracy itp to miasta nie są przyjazne rowerom. Ulicami nie da się jeździć kiedy do pracy wszyscy próbują się tam dostać – zwłaszcza z tzw miejskich sypialni, ścieżek rowerowych jak na lekarstwo a zimą i tak nie są odśnieżone.
    Serwis rowerowy to chyba jednak więcej niż założone 300 zł. Jeżdżąc cały rok trzeba liczyć się ze sporadycznymi „laczkami”, zmianą opon bo na semi-slickach to zimą możemy tylko na trenażerze pojeździć. Trzeba doliczyć częstsze wymiany łańcucha, bo jeden rocznie może nie wystarczyć a jak wystarczy to co 2 lata zmiana kasety i korby a zwłaszcza te drugie – tanie nie są. Przy -10 trzeba się grubiej ubrać, czyli więcej kasy i przyjemności zero z lodem na zębach. Latem co innego, ale zima to masakra również dla zdrowia bo stawów nam nikt nie odda.
    Moim zdaniem nic nie zastąpi komunikacji miejskiej.
    Prawda jest taka, że wszystko zależy od tego kto jak ma daleko, jaki teren, jaki dojazd miejską komunikacją i ile pieniędzy. Bogatemu wszystko wolno, więc nikt panu biznesmenowi nie zabroni do pracy jeździć samochodem a po pracy wsiadać na rower i oddać się przyjemności.

  • Artykuł jest delikatnie mówiąc tendencyjny. Koszty dojazdu rowerem są zaniżone a koszty dojazdu komunikacją i samochodem zawyżone.

    Potraktowanie możliwości nieograniczonego jeżdżenia po całym mieście na bilet miesięczny jako „bonus” skwituję tylko uśmiechem politowania :)

  • Jeśli zamierzamy dojeżdżać do pracy zimą, to koszty gwałtownie rosną (przynajmniej na początku). Bo dojazd do pracy to jest jazda rekreacyjna czy sportowa, gdy wybieramy sobie czas gdy chcemy jechać. Co z tego że drogi w mieście są czarne po kilku godzinach od opadów, gdy trzeba dojechać właśnie wtedy gdy są zaśnieżone… Dlatego moim zdaniem chociaż jedna opona z kolcami zimą jest potrzebna. To wydatek jednorazowy około 100-180 zł.
    Wypadałoby też mieć jakieś ciuchy termoaktywne. Zatem pierwsza zima to spory wydatek, porównywalny z biletami miesięcznymi w tym samym zimowym okresie. Kolejna zima może już być bezkosztowa, poza serwisem/częściami.
    Co do serwisu, to do takich dojazdów wybieramy tani rower, z najtańszych komponentów w napędzie. Np wolnobieg zamiast kasety (30 zł, łańcuch np UG-51 około <20 zł). Klocki do v-breaków można kupić już za 3 zł. W zimie dobrze mieć drugi komplet kół z oponami na dobre warunki by ciągle nie jeździć na kolcach.

  • Dodatkowo nie żebym się czepiał, ale z ciekawości przejrzałem modele fiata z 2004 roku, czyli te założone 10-letnie. Nie znalazłem w raportach spalania żadnego fiata produkowanego w tamtym okresie ze zbliżonym spalaniem do założonych 12 litrów LPG. Jedynie fiat stilo 2,4 ma szansę z wynikiem 11/100 ale statystyczny pan Włodek programista nie jeździ samochodem ze 170 KM mocy.

  • @Xau: Spalanie katalogowe, to jest spalanie jakie osiągamy przy normalnych warunkach przy dłuższej jeździe. Inna sprawa, że przeważnie spalanie katalogowe jest nieosiągalne w normalnych warunkach drogowych.
    Jeśli dojeżdżasz na bardzo krótkich odcinkach, to spalanie wychodzi dużo wyższe, bo zimny silnik pali dużo więcej (na pierwszych kilkuset metrach trasy przeciętny samochód pali 50-60 l/100km).

    Nie zmienia to faktu, że artykuł jest naciągany, a ja w moim Leonie 1.9 TDI nigdy nie przekroczyłem spalania 8,2 l/100km (dynamiczna jazda po mieście, krótkie odcinki).

  • @Xau – tak jak napisał Tomek, na krótkich odcinkach, przy zimnym silniku auto pali mimo wszystko trochę więcej.
    Co do kosztów, to zawsze coś w aucie będzie do wymiany. Chyba, że jeździmy do zarżnięcia. Do tego dochodzi płyn do spryskiwaczy, myjnia od czasu do czasu. Być może trochę przesadziłem z kosztami, ale mimo wszystko nawet jeżeli przyjmiemy mniejszy wkład, koszt miesięczny nie spadnie zbyt bardzo.
    Co do spadku wartości przyjąłem samochód 10-letni, a one wydaje mi się, że jeszcze tracą. Starsze samochody tracą mniej – to prawda, ale wydaje mi się, że trzeba ciut więcej w nie inwestować.

    Wiadomo, że najlepszym kompromisem jest rower w sezonie kwiecień-październik, a później MPK. I z tego co wiem to bardzo dużo osób tak robi, zimą odsetek rowerzystów spada bardzo mocno.

    @Tomek – napisałeś, że koszty komunikacji miejskiej są zawyżone… 64 złote za miesiąc na wszystkie linie to dużo? W Łodzi tyle kosztuje. Zdaję sobie sprawę, że w innych miastach może być mniej lub więcej, ale ta cena jest z cennika łódzkiego MPK.
    Jeśli u Ciebie jest taniej, to tym lepiej dla Ciebie :)

  • U mnie bilet miesięczny w granicy jednego miasta, tj.najtańszy, kosztuje 98zł. Rowerem, moim drugim, złożonym z części, które zmieniłem na lepsze w pierwszym rowerze, jestem w stanie jeździć bez problemu rekreacyjnie do pracy bez dodatkowych kosztów. No może dętkę czasem wymienię, jakieś 12-15zł. Tylko droga niezbyt przyjemna, bardzo ruchliwa ulica a skróty delikatnie mówiąc śmierdzące. Jak to często bywa wszystko to sprawa indywidualna, można tylko nieco uśrednić.

  • Problem z tym, że ilu rowerzystów i kierowców, tyle będzie wyników takich obliczeń i rozbieżności, w zależności od posiadanego samochodu ale i też roweru. Ja, mimo że od września do pracy przyjechałem może 15 razy autem lub mpk, to jednak nie wyobrażam sobie całkowitego zrezygnowania z auta, gdyż jest po prostu wygodne, więc zawsze jakieś koszty z tego tytułu ponoszę. Ale mnie, jak i pewnie 90% czytających tego bloga do przesiadki na rower nie musisz namawiać, bo chyba wszyscy wiemy, że to się opłaca, a wydatki na zimowe ciuchy już mi się zwróciły z nawiązką. Przeziębienie też jakoś nie dopadło mnie w tym roku :) Największym problemem jest chyba infrastruktura, która „zachęca inaczej” do jazdy na rowerze i brak warunków w miejscach pracy. I ludzie, którym rower wciąż kojarzy się tylko z niedzielną wycieczką do parku.

  • @Łukasz
    Problem tylko w tym, że trochę na siłę szukasz „przeciw” dla samochodu. Rower zimą po soli trzeba myć częściej niż samochód a płyn do spryskiwaczy kupiłem dopiero drugi w przeciągu 8 miesięcy i to tylko dlatego, że zbliżała się zima i dolałem zimowego. Należę do osób, które lubią czystą szybę i wkurza mnie każdy syf na niej, więc używam spryskiwacza dość często. Warto zaznaczyć, że robię prawie 2x tyle km co pan Władek programista, bo na dojazdy 6 km do pracy on robi 240 km w miesiącu. Ja do sklepów, rodziny itp robię jakoś 400 km.
    Sprawa zimnego silnika to inna broszka – właśnie wróciłem od teściów – 4 km w jedną stronę. Silnik zimny, samochód ostatni raz jeździł w poniedziałek. Średnie spalanie z komputera 8,7/100 na odcinku 8 km na zimnym silniku. Dodam jeszcze, że pan Władek ma gaz więc to benzyna. Benzyniaki szybciej niż diesele się nagrzewają. Przy temperaturze -5 na czas odśnieżania samochodu może i się na tyle rozgrzeje, żeby na gaz się przełączyć ale te 6 km do pracy to na pewno nie jest 6 km jazdy na gazie.
    Nie jestem mechanikiem, wręcz przeciwnie – z wykształcenia informatykiem ale po prostu nawet bazując na swojej wiedzy na temat samochodów wyłapuję duże nieścisłości.

  • Kochani, po co te wyliczanki? Co za różnica który samochód ile pali, a ile kosztuje myjnia czy bilet miesięczny.

    Rower to sam zysk – zysk chociażby na zdrowiu, lepszym samopoczuciu, kondycji i dowartościowaniu. A tego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Rower wygrywa na każdym polu pod tym względem z samochodem.

  • No właśnie, o to generalnie chodzi. Chociaż by nie wiem jak tani był samochód to rower i tak jest tańszy więc pytanie w temacie jest dość tendencyjne.
    Zawsze opłaca się rowerem, bo samo jego napędzanie nic nie kosztuje. Już tutaj rower wygrywa z każdym innym środkiem transportu za wyjątkiem autonóg. Tyle, że autonogi mają niższą prędkość, więc rower jest świetnym kompromisem. Znam takich, którzy jeżdżą do pracy na rowerach typu nowy kross level a6 i nie zwracają uwagi na to, że po prostu go szkoda. Nie dlatego, że ich stać a dlatego, że wiele osób nie chce kupić roweru z marketu i idzie do sklepu mówiąc że chce rower za 2k zł chociaż tak naprawdę wcale go nie potrzebuje. Katują je tak samo jak markety, ale przecież mają lepszy rower. Nie zmieniają przerzutek, nie smarują łańcucha, mają piszczące hamulce i przerdzewiałe linki ale ich rower kosztował 2k zł a nie 500.

  • @Maria
    Przywróciłaś mi wiarę w sens artykułu.

    Szanowni Piszący – to nie liczby kłamią, tylko ich interpretacje. Nawet jakby koszt utrzymania roweru, dwóch, a nawet trzech kompletów kół, lampek na dynamo i na baterie, koszt czasu spędzonego na serwisowaniu swojego bicykla zimą, koszt ciuchów w pierwszym roku – byłby WYŻSZY od kosztu komunikacji miejskiej, to i tak WARTO. Warto nawet tylko spróbować pojeździć do pracy rowerem i albo się przekonać, albo sobie powiedzieć – NIE i jeździć zbiorkomem.

    Ja mam 16 km do pracy, tani rower, który katuję niemiłosiernie szybką jazdą, ale mam prysznic w pracy, więc muszę poświęcić dodatkowy czas na kąpiel i przebranie się w suche ciuchy. Za to wiem, że zamiast 60-70 minut na dojazd zbiorkomem, dojeżdżam rowerem w 35-42 min. (lato), a zimą max 50 minut do pracy – niezależnie od pogody i nawierzchni i NA NIC TEGO NIE ZAMIENIĘ. Na początku było trudno – były i duże wydatki na odzież i kompromisy i negocjacje w domu.
    Samopoczucie i widoczny spadek wagi – gratis.

  • Moim zdaniem poza kwestią finansową trzeba popatrzeć też na swoje zdrowie. 60 minut na rowerku codziennie pomaga utrzymać organizm w optymalnej kondycji. Można zaoszczędzić na dietetykach, lekarstwach itd… :-)

  • Moim zdaniem jazda rowerem do pracy na pewno się opłaca. Pomijam tu czynnik finansowy. Zdaje się, że jeszcze nie wymyślono bardziej efektywnego indywidualnego środka transportu. Rower jest po za tym, że powoduje pozytywne (prozdrowotne) reakcje i zmiany w organizmie rowerzysty to jest też pożyteczny dla wszystkich mieszkańców danego miasta. Pamiętajmy, że każdy pedałujący rowerzysta to mniejsza ilość emitowanego hałasu i emisji szkodliwych spalin do powietrza, którym Wszyscy oddychamy.
    Warto też korzystać z wzorców zachodnich ponieważ tam boom motoryzacyjny mają dawno za sobą. Jeśli rower traktujesz jako środek transportu na dojazdy do pracy i załatwiania swoich spraw na mieście to najlepiej sprawdzają się do tego rowery typowo miejskie lub trekingowe. Ważne żeby miały pełne błotniki i bagażnik. Do takiego roweru bez problemu można zawiesić sakwę albo torbę. Mamy wtedy swobodne plecy i już tak szybko się nie pocimy.

    W ogóle kwestia pocenia się podczas dojazdu do pracy to jest chyba materiał na odrębny wpis i czynnik ten zależy głównie od naszego doświadczenia i wytrenowania. Większe doświadczenie pozwala nam ubrać się optymalnie a lepsze wytrenowanie organizmu pozwala jechać efektywniej. Jeśli miałbym namówić kogoś kto nie ma w ogóle roweru, a chciałby dojeżdżać nim do pracy to poleciłbym kupno używanego roweru z zachodu, to w zależności od zasobności portfela można kupić w dobrym stanie rower miejski z błotnikami, osłoną łańcucha, bagażnikiem, oświetleniem z 3 biegami za ok 300-500 jeśli chcemy mieć lepszą modulację to do 1000 zł można kupić rower z 7 biegami w piaście, a za 1500 zł to już super rower nowy z salonu na gwarancji :-)

    Takie rozwiązanie przerzutek w piaście jest trwalsze i mniej awaryjne a serwisowanie można ograniczyć do wymiany łańcucha po zimie. Łapanie „kapci” można wyeliminować prawe do zera, przez zainstalowanie w rowerze opon z wkładką antyprzebiciową i okresową kontrolę ciśnienia. Jestem posiadaczem zabytkowej Ukrainy damki z lat 50 w prawie oryginalnym stanie. Licząc, że co roku rower jeździł 1000 km daje ok 60 tys km przebiegu na oryginalnych częściach. Rower nadal jeździ. Jeśli chodzi o eksploatację zimą to polecam mycie roweru 1-2 razy na 2 tygodnie oczywiście można rzadziej ale wtedy ciężej domyć i mogą już zadziałać niekorzystne reakcje utleniania.

    Odnośnie stroju to przypomnę, że kalesony i getry już dawno wymyślono, dlatego polecam zakładać dwie warstwy na nogi gdy jest poniżej zera. Bardziej kreatywni mogą sobie przerobić spodnie i wszyć wkładkę z windstopera żeby chronić kolana od przewiania. Ogólnie mówienie o tym nie da się jeździć w Polsce rowerem cały rok, należy włożyć miedzy bajki. Cieszy fakt, że z roku na rok rowerzystów miejskich całorocznych jest coraz więcej :-) Od niedawna znowu mam samochód, ale staram się jednak jeździć rowerem bo moje trasy zazwyczaj mają ok 2 – 4,5 km w jedną stronę. Nie opłaca się odpalać silnika.

    Jazda rowerem po mieście to również brak kłopotu z parkowaniem. Ktoś tu też wspomniał o pogodzie i jej załamaniach. Otóż z moich obserwacji wynika, że załamania pogody zdarzają się rzadko, a dni kiedy pada od rana do wieczora też nie są codziennością :-) Polecam sprawdzać pogodę numeryczną na ICM new.meteo.pl Jeśli pada biorę auto i śmigam. Warto mieć alternatywę.

  • Ja już od dawna przerzuciłem się na rower i zdecydowanie więcej płynie z tego korzyści. Miałem na początku problem z potliwością, ale od kiedy wspadłem na pomysł, żeby jeździć w bieliźnie termoaktywnej (której używam do biegania) i przebierać się na miejscu, to problem zniknął. Tak więc co rano zakładam swój komplet Brubecka i śmigam :) Odprowadza pot i wilgoć, dzięki czemu nie zostaje ona w kontakcie ze skórą, przez co potem się nie śmierdzi :D Na miejscu szybkie przebieranko i w ogóle nie czuję, że jechałem. Jak wspomniałem – pełno korzyści. Kasa, zdrowie, odstresowanie po pracy. Super sprawa :)

  • Racja.Opłaca się jeździć do pracy rowerem.Te koszty podane w artykule można uznać jako maxmalne.Ja rowerem jeżdżę do pracy niemal cały rok.Jak na razie,nie miałem żadnych awarii,tak że na chwilę obecną,koszt dojazdu do pracy wynosi mnie 0zł.W kwestii czasu,u mnie sprawa wygląda tak,że rowerem,nawet przy spokojnej jeździe i tak dojeżdżam szybciej,niż samochodem.Ta zaleta objawie się głównie w godzinach szczytu,wtedy to rower uzyskuje nawet 30min przewagę nad samochodem.Niestety,rower ma jedną wadę-jak się jest po pracy zmęczonym fizycznie,to nie chce się człowiekowi pedałować.Mimo wszystko,polecam jazdę na rowerze do pracy.Już po kilku tyg.można zaobserwować,że więcej kasy zostaje w portfelu :) .

  • Ponad rok temu zaczęłam pracować w wiosce graniczącej z moim miastem. Dojeżdżałam autobusem, niestety do przystanku startowego miałam 20min drogi a od przystanku końcowego do pracy drugie tyle, jeśli nie więcej. Łącznie podróż zajmowała mi 1,5h co było strasznie uciążliwe i NUDNE. Postanowiłam spróbować rowerem. Niecałe 15km w jedną stronę zajęło mi około godziny. W pracy miałam możliwość prysznica więc pracę zaczynałam w całkowitym komforcie(dodatkowo gdy miałam na 5:45 byłam chyba jedyna osobą rozbudzoną i chętną do życia). Kolejne dni były jednak dla mnie udręką z powodu kondycji moich płuc(nałogowego palacza) ale głównie z powodu straszliwego bólu tyłka. :) Nowe siodełko plus ogólny serwis(centrowanie koła, nasmarowanie) przy okazji kosztowało trochę ponad 100zł. Kupno gumowych lamp z przodu i tyłu- gdzieś 40zł. Po pary miesiącach wydałam na rower jeszcze kolejne około 200zł ze względu na własną zachciankę wymiany przerzutek, pedałów, niektórych linek. Rower po prostu potrzebował tego, ma mnóstwo lat, to było nieuniknione, a komfort jazdy o wiele bardziej wzrósł, dzięki czemu do pracy docierałam jeszcze prędzej.
    Później niestety przeprowadziłam się kolejne 10km dalej, czego już nie potrafiły znieść moje kolana(40km dziennie i 8h na nogach) i po dwóch tygodniach musiałam się zwolnić(inny środek transportu nie wchodził w grę, brak połączeń autobusowych, więc gdyby nie rower musiałabym się zwolnić od razu).
    Dzięki temu, że zaczęłam wtedy jeździć mój styl życia się diametralnie zmienił. Świadomość braku kondycji i wieku(mam 20 lat a czułam się jak staruszka) swojego ciała doprowadziła do tego, ze wkrótce porzuciłam nikotynę, kofeinę, zaczęłam regularnie uprawiać sport i dobrze się odżywiać. Aktualnie wprowadzam w życie wycieczki rowerowe od 120km wzwyż.

    Plusy:
    1. Całkowita oszczędność pieniędzy. Nie uważam bym wydała te pieniądze przez dojazd do pracy na rowerze, tylko przez ogólny stan roweru, pieniądze i tak zostałyby wydane. Na autobus wydałam pieniądze za jeden mandat + parę sporadycznych biletów ale z czasem nazbierałoby się więcej mandatów, zaś opcja biletu miesięcznego musiałaby obejmować parę miast. Poza tym wkrótce oszczędziłam miliony na papierosach. :)
    2. Oszczędność czasu. 1h każdego dnia + wiele godzin za dni gdy kończyłam prace w takim momencie, że na autobus musiałam czekać nawet do godziny.
    3. Poprawa kondycji i zmiana myślenia co spowodowało zmianę życia.

    Minusy a zarazem plusy:
    1. Ból kolan, który jednak zaowocował odpowiednią profilaktyką ich.
    2. Dwukrotna jazda w ulewie, ale gdybym poruszała się wtedy autobusem to i tak bym musiała w niej iść.
    3. Po paru miesiącach duże przemęczenie organizmu, ale również wzrost kondycji, teraz już takie przemęczenie mi nie grozi.

    Minusów nie ma. GORĄCO POLECAM jeśli tylko macie taką możliwość. Jeśli odległość nie przekracza 10km to jeżdżenie autem jest absurdem w momencie gdy sprzyjają Ci inne okoliczności takie jak np. możliwość prysznica w pracy.

  • Edyta, dzięki za Twoją bardzo pozytywną i fajną historię. Gratuluję rzucenia palenia i mam nadzieję, że już nie wrócisz do tego nałogu :)

    Co do bólu kolan, to być może masz źle ustawione siodełko? Zerknij tutaj, popróbuj, może wystarczy je trochę inaczej ustawić: https://roweroweporady.pl/jak-ustawic-siodelko-w-rowerze/

  • No do tego należy jeszcze doliczyć choćby koszt zdrowia. Zdrowie jest niepoliczalne, ale na rowerze naszemu panu Włodkowi nie grozi niewydolność krążenia, zniszczenie płuc, osteoporoza i otyłość. Dodatkowo rower wzmacnia nasz organizm, a więc rzadziej chorujemy i się przeziębiamy. Odchodzą więc koszty leczenia.
    Kosztów ewentualnych wypadków nie liczymy. Dlaczego? Pan Władek rozbijając rower zapłaci 1000zł za drugi rower w najgorszym wypadku. Pan Władek rozbijając auto zapłaci 10tyś zł na drugiego fiata i kolejne 1500zł za instalację gazową.
    Nalezy jeszcze doliczyć ewentualne płyny eksploatacyjne. Pan Włodek w aucie musi co roku zmienić olej, raz na miesiąc dolać płynu do spryskiwaczy, raz na dwa lata zmienić płyn chłodniczy i hamulcowy, dwa razy w roku zmiana opon, raz w roku wymiana wycieraczek, zmiena klocków hamulcowych i inne drobne rzeczy (filtry, pasek klinowy, akumulator, rozrząd…) itd. A rower? Pan Włodek więcej je i pije jadąc rowerem. Wydaje więc np 50zł więcej na to na rowerze. Dodatkowo jeśli ma wypasiony rower raz na dwa latka zmienia olej w hamulcach, raz na sezon kupuje różne smary i raz na sezon wymienia baterie w lampkach. Koszt więc około 60zł/msc dodatkowo. Od wsjo. :)

  • Dzień dobry. Na początku pochwalę włożoną pracę Łukasza w niniejszy portal. Super sprawa i wielkie dzięki za porady. A teraz do rzeczy. Jestem facetem w średnim wieku, który przed trzema laty przeszedł zawał. Ta okoliczność wpłynęła na zmianę mojego stylu życia. Dieta rybno-warzywna, 0 cukru oraz aktywny sport (piłka, rower). Zainwestowałem parę złotych w rower. Obecnie codziennie dojeżdżam do pracy 17km w jedną stronę. Nie stoję w korkach, sporo oszczędzam na benzynie (ok. 300zł miesięcznie) i nie szukam miejsca do zaparkowania. Poprawiło mi się zdrowie i kondycja. Dodam, że schudłem prawie 20kg i zmniejszyłem cholesterol z 280 na ok. 150. Jazda rowerem daje mi wielką satysfakcję, szczególnie wtedy, gdy widzę, jak inni kierowcy stoją w korkach.

    Co do kwestii podnoszonych przez innych internautów, to:
    – czas przejazdu – zajmuje mi ok. 50 minut, a więc tyle ile normalnie jechałbym samochodem w czasie komunikacyjnego szczytu
    – problem pocenia się – to kupiłem 2 komplety termoaktywnej bielizny, poza tym nie jeżdżę zbyt szybko, a więc nie pocę się mocno
    – jazda w czasie brzydkiej pogody – nakładam kurtkę z membraną 5000 oraz spodnie wodoodporne Bionic Finish Eco, a także wodoodporne buty
    – jazda zimą. Przy -5 oraz śniegu przesiadam się do auta.

    To tyle pozdrawiam wszystkich

  • Bardzo fajna historia, tak jak piszecie, zdrowie przede wszystkim. I 20 kg mniej – wow, super!

  • Hm, myślę, że 200 zł rocznie na rower to dziesięciokrotnie zawyżone koszta. Można posiadać coś niezniszczalnego w stylu „Wigry”, „Jubilat”, „Ukraina”, ja w swojej stajni posiadam coś takiego :) i to nie miało przeglądu od wyjazdu z fabryki czyli od 20 lat. Dostaje czasem wd40, czasem olej uniwersalny i zmieści się w tych 20 zł rocznie albo i mniej, chyba nie warto nawet liczyć.

  • Ależ „rowery” „Wigry”, „Jubilat”, „Ukraina” są nie zniszczalne tylko kiedy stoją w garażu. Ogrzewanym.
    A tym wd40 to gdzie dostaje? Po oponach? Bo jak psikasz po łańcuchu – to to jest barbarzyństwo!!
    A czy „olej uniwersalny” to taki i do smażenia frytek i do wyciskania wągrów?

  • Świetna sprawa z takimi dojazdami. Niektóre kraje i firmy dodatkowo wspierają takich rowerzystów bonusami. Coś mi się obiło o uszy, że Ikea ma takie programy motywacyjne dla pracowników.

    Zdrowszy pracownik i obywatel to czysty zysk dla państwa – brzmi jak hasło propagandowe z PRL-u, ale to prawda:)

  • Czy opłaca się jeździć do pracy rowerem – to zależy od bardzo wielu czynników. Ale warto spróbować choć później trudno się przyzwyczaić do czekania na autobus – w 10 minut można tyle przejechać!, stania w korku samochodem czy tracenia czasu na szukanie miejsca parkingowego. Co do pieniędzy – to eksploatacja, odpowiednie ubrania i inne gadżety (czasami nie można się powstrzymać) powoduje że nie jest to takie tanie jak mogło by się wydawać. Jazdę w deszczu uwielbiam – jest mniejsza przyczepność i łatwiej się jedzie, gorzej przy silnym wietrze, co do wpływu na zdrowie to ja przez pewien czas miałem poważne problemy z zatokami więc tak różowo nie jest. Poza tym w niektórych miastach zanieczyszczenie powietrza jest na tyle duże, że bezpieczniej było by chyba jeździć w maskach gazowych )
    Czas – w moim wypadku 10 km w jedną stronę zajmuje przeciętnie tyle samo czasu co komunikacją miejską i samochodem – około 45 minut.

  • Oczywiście, że się opłaca.
    Dojeżdżam do pracy 13km w jedną stronę.
    Mam to szczęście, że P. Prezes zezwoliła mi na wjazd rowerem pod same drzwi : )
    Czasowo to wychodzi różnie. Największą przewagę na rowerze odczuwam gdy wracam po pierwszej zmianie. Mijam zakorkowaną ulice ścieżką rowerową. Później skracam sobie drogę przez plac i jestem w domu. Czasami jazda rowerem jest dłuższa pomimo to wolę rower. Kosztów nie liczę ( kask, czapka pod kask, kamizelka, oświetlenie etc.), gdyż nawet gdybym nie dojeżdżał rowerem do pracy, jeździł bym po pracy i tak potrzebował tych akcesoriów.

  • @POWODZENIA
    powodzenia przy 30 stopniowym upale w zatłoczonej komunikacji miejskiej bez klimatyzacji , albo w aucie bez klimy który postał sobie kilka godzin na parkingu, lub też w autobusie z klimatyzacją ustawioną na 15 stopni – szok termiczny gratis :)

  • Dodam od siebie ze mozna połączyc samochód z rowerem. W chwili obecnej nie mam az takiej formy aby przejezdzac 15 km w 1 strone 5 x w tygodniu. Dlatego przejezdzam samochodem 8 km, a pozostale 7 km przejezdzam rowerem :) nawet tak podzielony przejazd powoduje, że oszczedzam miesiecznie 115 zł :) jazda z rana pobudza, po pracy rozluznia, jest rewelacyjnie. Jade normalnym tempem tak aby nie wpasc spocony, naprawde warto, wole te pieniadze wydac na wyjazd z rodzina podczas weekendu niz przepuszczac stojac w korkach. Dodam ze poprawia sie rowniez samopoczucie, inaczej uklada sie dzien, czlowiek usmiecha sie pomimo nawału pracy, polecam niezdecydowanym!

  • Co Wy tu ludzie gadacie?! Piękna kostka brukowa? Takie są wasze ideały? Byłem wczoraj w tym parku i alejki są naprawdę elegancko ubite. Prawdą jest, że nie wszystkie, ale myślę, że to kwestia czasu. Aż mi się miło zrobiło, że ktoś się zabrał za odnowienie tego parku. Poza tym, uważam, że ubity żwir bardziej pasuje do parku niż paskudna, czerwona kostka brukowa.

    Zresztą, myślę, że jakby się nie robiło to takim ludziom jak Wy, nic nie będzie się podobało. Nic się nie robi – źle, jak już coś robią- też źle. Zastanówcie się nad sobą, a jeśli chcecie coś w mieście zmienić, to ruszcie tyłki sprzed komputerów i wykażcie się inicjatywą. Może jakiś komitet społeczny na rzecz np. rewitalizacji parku?

    Odnośnie jazdy rowerem po żwirze. Jak ktoś kupuje rower górski to po czym chce jeździć, może po autostradach? Przecież do tego on służy. Zgadzasz się z opinią?

  • Do kosztów jazdy rowerem doliczyłbym zwiększone „spalanie” jedzenia. Kiedyś krótko jeździłem rowerem spalinowym „Spartamet” i zauważyłem, że mogę jeść dużo mniej, zarówno przed pracą, jak i podczas – wysiłek ograniczał się do szarpnięcia za starter i czasem pomocy pedałami przy ruszaniu. Litr benzyny (5,60) starczał na co najmniej 50-70 km (stary silnik przepalał trochę). Aby przejechać nawet połowę tego dystansu rowerem musiałbym naprawdę solidnie zjeść za dużo większą kwotę – co kupię za 5,60? dwa batoniki? Moja obserwacja nie jest argumentem przeciwko jeździe rowerem, tylko uzupełnieniem kalkulacji :) porzuciłem spalinówkę by nie tracić kondycji i używałem jej tylko, gdy się bardzo spieszyłem, a odległość była większa – 10 km pokonywał w 30 minut a nie w 50 (ruch miejski, trasa Wola-Grochów przez trasę WZ i Grochowską). Rower niestety na pewnych dystansach robi się nieekonomiczny czasowo – i wtedy zastępuję go motorowerem lub komunikacją miejską. Czasem też po prostu jesteśmy zmęczeni, a nie mieliśmy gdzie i kiedy zjeść – a wiele dróg (most Poniatowskiego i Aleje z Pragi do Centrum) wymaga zwiększonego wysiłku od rowerzysty.
    ****************************************************************************************************
    Jeżeli chodzi o moją historię, to dojeżdżałem już do LO w 2003 r., kiedy codzienne rowerowanie, zwłaszcza zimą – było rzadkością. Rowerzysta w zimie – istne kuriozum, choć już wtedy była ścieżka np. wzdłuż Prymasa 1000-lecia. Potem jeździłem na uczelnię, 4,7 km na przestrzał Siedmiogrodzką, Grzybowską i Królewską – czas 20 minut, na pełnym gazie 15. Autobusem 10, ale gdy nie było korków przy Norblinie na Prostej, bo wtedy to i pół godziny. Teraz mam do roboty 3,2 km i omijam korki przy Dw. Zachodnim, jadąc 10-15 minut. (w jedną stronę pod górę i pod wiatr wiejący zwykle z południa). Posiadanie samochodu uważam za absurd, prędzej bym kupił mały skuter lub motorower – mniej pali, bardziej zwrotny, omija korki. Samochód trzeba parkować, trudno manewrować (rower weźmie się pod pachę i przestawi), fotoradary polują, ciągle opłaty, kontrole (mniej lub bardziej uczciwe), przeglądy (uczciwość mechaników – j.w.). Bardzo wielu moich znajomych w ogóle nie ma prawa jazdy, korzystając z roweru i/lub ZTM-u. Rower robię samodzielnie, serwisowi mogę zlecić najwyżej centrowanie kół lub przegląd piasty 7-biegowej, czyli coś, do czego trzeba wiedzy, sprzętu i doświadczenia. Oczywiście – mam pracę w miarę blisko i nie obowiązuje sztywny dress code – chodzę w wysokich butach, które chronią nogawki przed wkręceniem i usyfieniem oraz zalaniem, a także kostki przed obiciem o elementy roweru. Do tego przeciwdeszczowa kurtka z kapturem, skórzane rękawiczki i w drogę. Na upartego, to i w garniturze jeździłem, zabezpieczywszy uprzednio nogawki spinkami (egzaminy, rozmowy kwalifikacyjne). Na deszcz dobra jest amerykańska pałatka przeciwdeszczowa (poncho), bo osłania nogi i można ją zarzucić na kierownicę, robiąc swego rodzaju namiot. Po zwinięciu zajmuje mało miejsca i można ją przytroczyć do kierownicy, ramy lub bagażnika, albo włożyć do torby.
    ***********************************************************************************************
    Ostatnia uwaga. Cena roweru. Ciągle słyszę, ile kosztuje rower ze średniej półki, że sprzęt Kasi Tusk nie jest ekstremalnie drogi (4 tys.? To moje 2 pensje!). Kupiłem Ukrainę za 100 zł – bez siodła i widelca. Stan – bardzo dobry (lakier, opony), ktoś chyba uszkodził widelec i rzucił do piwnicy. Widelec miałem „na składzie”, siodło też, na oryginalnych częściach (singiel, przełożenie 48:19) przejechałem kilka tysięcy km. Potem radziecką korbę wymieniłem na rometowską na kwadrat (choć kliny siedziały jak zabite, ale obluzowała się tarcza), wstawiłem koło Sram S7 za 200, zmieniłem siodło (40 zł), parę razy kupowałem diodowe lampki, które albo nawalały, albo się gubiły (5-15 zł), wymieniłem ze dwa łańcuchy, dwie dętki, oryginalne przednie koło zmieniłem na nowsze z prądnicą (150), potem jeszcze wymieniłem oś korb (13 zł) oraz sterowanie przerzutki (90) i to praktycznie wszystko. Pomijam zapięcia do roweru, bo sprzęt nie wygląda na drogi i linka póki co wystarcz – choć mam też łańcuch, ale nie chcę wyglądać jak Sędzia Dredd :) Łącznie niewiele ponad 500 zł. Przebieg w ciągu 5 lat – 14500 km. Awarie unieruchamiające rower – kilka, w 90% dętki, raz urwanie łańcucha.

    Myślę, że dobry miejski rower można zrobić też ze starego Waganta lub Gazeli. Gazelę miałem, kosztowała 140 zł, nie wymagała żadnych nakładów i była przyjemnym, lekkim, dobrze prowadzącym się rowerem, choć nie miała takiego udźwigu jak Ukraina :). Drogi rower – to więcej stresu, droższe części i serwis. Bardziej boimy się kradzieży lub zniszczenia w wypadku stłuczki czy jazdy zimą. Miałem krótko „łabędzia” aluminiowego, z amortyzatorami, dynamem w piaście, przerzutką Sram – i jazda na Pragę nie była zbyt przyjemna, a na Ukrainie nigdy się nie bałem, nawet zostawiałem ją na mieście na noc – i nikt nie ruszył ;)

  • Mieszkam w GB I dojezdzam rowerm do pracy od lat 3. Jezdze caly rok bez wzgledu na ulewne deszcze, wiatry czy gradobicia. Dystans jaki pokonuje to 4 mile czyli troche wiecej jak 6 km w jedna strone.

    Korzysci jakie plyna z tego to oszczedzam £20 tygodniowo bo tyle kosztuje dojazd komunikacja miejska, czas gdyz jestem niezalezny od rozkladu jazdy autobusow na ktorych nie mozna polegac, mam dodatkowe 40 minut ruchu ciagu dnia.

    Rower jakim poruszam sie to sredniej klasy rower gorski kupiony piec lat temu. Srednio co trzy miesiace zwraca mi sie kwota jaka wydalem na zakup roweru wiec odnosnie oplacalnosci rachunek jest prosty. Nie licze kosztow utrzymania roweru gdyz w mojej opini nie ma to sensu z prostego powodu. Rower jest dla mnie czy ja dla roweru?

    Place £20 rocznie za serwis tzw „Care plan” ktory obejmuje wszelkie naprawy, regulacje, nie pokrywa jedynie kosztu zakupu czesci. Tu kolejna oszczednosc gdyz stawka godzinowa w niezaleznym serwisie przewyzsza kwote jaka place za caly rok serwisowania roweru w punkcie zakupu. Rower serwisuje srednio cztery razy w roku. Zakladajac to ze lubimy jezdzic rowerem bez wzgledu na to czy jezdzimy rekreacyjnie czy do pracy rower nadal pokonuje kilometry co wplywa na zuzywanie sie jego mechanizmow.

    Oczywiscie nic nie jest wieczne I o ile cos uleglo zuzyciu nalezy to wymienic do tego dochodzi codzienna konserwacja, smarowanie. Jak dbasz tak masz co przeklada sie na ogolny stan roweru I jego niezawodnosc. Nie ma zlej pogodny na rower jest tylko niewlasciwy ubior. Koniecznie nalezy zaopatrzyc sie w jakies dobrej jakosci ubrania jak rowniez kask I zadbac o to abysmy byli dobrze widoczni na drodze dla innych jej uzytkownikow. Nawet najwiekszy deszcz nie jest tak straszny jak silny wiatr. W kwestiach bezpieczenstwa nie ma co oszczedzac.

    Wszyscy wspominaja tylko o korzysciach I oszczednosciach jakie plyna z dojazdu rowerem do pracy ale nalezy wspomniec takze o niebezpieczenstwie. W mojej opinii to potencjalne ryzyko powaznego uszczerbku na zdrowiu w razie kolizji drogowej. Kilkukrotnie zostalem potracony, raz wrecz staranowany. Stojacy na ulicy Tir tez nie wrozy nic dobrego gdyz nie wiadomo czy podczas jego omijania kierowcy nie zechce sie otworzyc nagle drzwi od kabiny. Mozna sie zdziwic i wylapac zonka. Liczy sie refleks rowerzysty. Tu zasada ograniczonego zaufania a wlasciwie jego braku.

    Reasumujac o ile ktos lubi jezdzic rowerem tak polecam rower jako srodek dojazdu do pracy. Z pewnoscia wplynie on na poprawe kondycji fizycznej jak rowniez sylwetki.

  • Jeżdżę rowerem z Bielan na Służew. W sumie wychodzi mi 15 km w jedną stronę, z tym, że praktycznie tylko na Bielanach mam ścieżki, a im dalej tym gorzej. Okopowa i Towarowa masakra. Jedyny plus, że jeżdżę swoim fullem więc żadne krawężniki i nierówne chodniki mi nie straszne (nie mogę się przekonać do jazdy ulicą). Nie jeżdżę zimą (a przynajmniej nie w tym roku), ale w sezonie czas przejazdu 15 km to ok 45-55 minut. Nie oszczędzam nóg i jestem w pracy znacznie szybciej niż komunikacją – średnio ok 80 minut tramwaj + nogi. Plusy: czas, kondycja, niezależność. Minusy: niemożność czytania książek podczas zjazdy :)

    • Zawsze możesz postawić na audiobooki/podcasty. Mi co prawda słuchanie podczas jazdy wychodzi jedynie na trasach za miastem, bo nie trzeba się tak skupiać, ale niektórzy też w mieście słuchają.

        • Mówiłem na ten temat w tym odcinku Rowerowych Porad: https://youtu.be/PTUXDSvZUoU

          Jeżeli ktoś używa słuchawek dokanałowych i puszcza muzykę na maksa, to faktycznie prosi się o kłopoty. Natomiast nie widzę nic złego w zwykłych pchełkach i muzyce puszczonej z niedużą głośnością. Grunt to rozwaga, wszystko jest dla ludzi.

  • Szczęściarze … ja muszę do roboty dymać 45 km w jedną stronę więc rower odpada.
    I niestety moim głównym utrapieniem na drodze szczególnie w okresie jesienno zimowym są rowerzyści ninja. Cali na czarno bez choćby odblasku … pojawiający się znikąd.

    • Smigam rowerem…
      W tym roku wydałem już mase pieniędzy na rower – pedały, siodło, bebenek, mostek, licznik(;P ale tego nie wliczam), serwis, klocki, odtłuszczacz do tarcz. W tamtym roku linki, pancerze, dętka (łatki), wet lube i pedros, pompka, multitool.Także z tymi wydatkami to rożnie.

      Kiedy nie mogę jechać rowerem a musze busem jest mi źle ;)

  • Mieszkam w Holandii. Infrastruktura rowerowa jest tutaj najlepsza na swiecie.
    Jazda w deszczu? Sa do kupienia wszedzie tzw ubrania przeciwdeszczowe: spodnie i kurtka. Nawet eleganckie panie z biur i urzedow ( ja do pracy tez jezdze w szpilkach i sukienkach) zakladaja komplet deszczowy i tyle.

    Bagaze? Specjalne torby rowerowe, albo kosz z przodu na specjalnym stelazu.
    Jezdzimy caly rok na rowerach. Rowery maja specjalny zamek z kluczykiem. Taka stala blokada na kolach. Jesli rower zostawiasz w tzw niebezpiecznym miejscu, zamykasz na dodatkowa blokade, oczywiscie. Jesli masz drogi rower, ubezpieczasz go. Ukradna? Dostajesz nowy.

    W wielu zakladach pracy jest specjalny funusz rowerowy. Raz na pare lat mozesz sobie kupic nowy rower a rachunek pokrywa pracodawca.
    Idealnie

    • Weź, daj spokój. Aż się rozmarzyłem, że przeprowadzam się do Holandii :) Ale muszę w tym roku wpaść do Amsterdamu.

      • Amsterdam jest fajny! Ja mieszkam na prowincji, na pólnocy. Jak masz fajna prace to wszedzie fajnie w Holandii. W kazdym miescie masz takie „szafy” na dworcach gdzie mozesz tanio rower wypozyczyc. Auto warto zostawic na parkingach strzezonych, podziemnych na obrzezach miasta. Bilety na komunikacje miejska masz za darmo albo bardzo tanio. Parking w miescie jest piekielnie drogi. Pozdrawiam.

  • Faktycznie, przydałby się jeszcze skuter. Wolną chwilą postaram się uzupełnić wpis o ten środek lokomocji.

  • W mieście w szczycie porannym i popołudniowym w mieście (Toruń) rower na odcinkach do 5 km jest z moich obserwacji szybszy. W skuterach odpycha mnie też ich maksymalna prędkość 45 km/h która nie jest zbyt bezpieczna w miejscach gdzie samochody będą jechały z większą prędkością. Oczywiście, można ściągnąć ograniczenia ale wtedy mamy spalanie ponad 3 litry benzyny na 100 km. Myślę że rzeczywiście szybszym środkiem transportu mogą być skutery i motory z silnikami 125 (możliwość na jeżdżenie z kat B).

  • Kiedyś próbowałem dojeżdżać do pracy (35 km) za pomocą roweru + pociągu. Jednak koszty miesięczne za bilet przekraczały koszty dojazdu samochodem. Sama jazda na rowerze tez odpada – droga do pracy prowadzi przez drogę krajową bez żadnego pobocza i rano kierowcy jadą tam dość szybko… Za to na uczelnię do której mam 3 km zawsze dojeżdżam na rowerze. Szybciej, zdrowiej i taniej.

  • Hehe. No tak wesoło to nie wygląda. Zacząłem jeździć od kwietnia rowerem do pracy. Najpierw pękły 2 szprychy w rowerze – 20zł za centrowanie. Później w jednym tygodniu złapałem 2 laczki. Po miesiącu kolejna szprycha. Teraz klocki hamulcowe + napęd do wymiany. W tym miesiącu opony, bo dłużej niż na 2 sezony nie wystarczyły (6 tys.km). Kolejny laczek. Szkła leży tyle, że masakra i nikt tego nie sprząta. OC też kilkadziesiąt złotych, bo jak jadę w korku to wolałbym nie płacić z własnej kieszeni za lusterko do SUVa za 2,5 stówy ;-) Spodenki rowerowe już mi się sypią. Starczyły na 2 sezony.

    Wychodzi to wszystko trochę taniej niż komunikacją. Ale za darmo to na pewno nie jest :-)

    • Nic nie jest za darmo, perpetuum mobile nie istnieje. To normalne, że jak miałeś rower używany okazjonalnie, a zacząłeś nagle używać intensywnie, to zaczęły wychodzić awarie. Z samochodem też tak to działa. Powymieniasz co popsute na nowe i porządne, potem będziesz wymieniał sukcesywnie, koszty się rozłożą. A w końcu kupisz nowy rower, z myślą o intensywnym użytkowaniu, czyli porządny, a nie szajs z marketu. Dla mnie jeżdżenie komunikacją jest niezasłużoną karą. Gdziekolwiek pojechać to jest wyprawa na parę godzin. Zwłaszcza w niedzielę, gdzie samochodem dojadę w 10 minut, rowerem w pół godziny, to komunikacją z niedzielnym rozkładem będę się pier… co najmniej dwie! Nie jestem pijakiem ani niedołężnym starcem, żeby musiał mnie ktoś wozić!

  • opłaca się, po 5 latach jeżdżenia do pracy na rowerze czyli ok 20 tys km mam nogi 60 latka choć mam ponad 30 lat, mam problemy z chodzeniem i po każdym spacerze mam okropne bóle nóg, choć ważę 75 kg. Zniszczyłem swoje zdrowie!!! Nie oszczędzisz na rowerze, uwierz mi, a zrujnujesz zdrowie.

    • Jeżeli masz problemy ze zdrowiem, warto wybrać się do dobrego lekarza sportowego. Sam w sobie rower nie niszczy zdrowia, a w wielu przypadkach jest wręcz zalecany w np. rehabilitacji.

      Twoich problemów upatrywałbym gdzie indziej, a może sam rower jest źle dobrany.

    • Może oszczędzałeś też na innych rzeczach, np. na odżywianiu, suplementach czy sprzęcie? Ja nie rozpatruję tego w ogóle w kategoriach oszczędności, bo nie jest to u mnie na szczęście kwestią. Bardziej chodzi mi o ruch (dobiegam 40-stki, jak teraz stracę formę, to zdziadzieję), bezstresowość (poszukiwanie parkingu, korki, awarie itp.), walory krajoznawcze (jeżdżąc tylko samochodem można w ogóle swojego miasta nie znać, zwłaszcza w dobie nawigacji), dotrzymywanie kroku i imponowanie synom (nie taki dziadek z tego taty!).

  • planuję kolejne max 5-6 lat jazdy i pewnie zostanę inwalidą, ale jestem uzależniony od jazdy na rowerze niestety

    • Jak nie będziesz ślepo wierzył w „manie pierwszeństwa” i jednak uważał na samochody, to dlaczego miałbyś zostać inwalidą? Pamiętaj też o oświetleniu i kasku, bo głowa to taki wredny organ, że niegroźna wywrotka, ale niefortunna, może uczynić cię warzywem.

  • Trafiłem na ten artykuł mniej więcej 4 lata temu, kiedy przeprowadzałem się do Holandii (zdjęcie u góry też widzę że zrobione w kraju tulipanów :)) i zastanawiałem się jak będę sobie radził z dojazdami na rowerze do pracy, bo przecież tam to podstawowy środek transportu w mieście. I podobnie jak forumowicze tutaj, rozwodziłem się nad odzieżą, odpowiednim modelem roweru, jego utrzymaniem i tym podobnymi ważkimi sprawami, po czym wylądowałem w Niderlandach i wszystkie te dywagacje zostały w ciągu dosłownie 5 minut zakończone. Otóż, w Holandii nauczyłem się dojeżdżać do pracy na rowerze przez cały rok (krótka trasa bo tylko 4 km, ale jednocześnie było kilka wzniesień), również w czasie opadów deszczu, śniegu i mrozów. Tam kupuje się po prostu zwykły używany miejski rower, nawet bez przerzutek, najlepiej z osłoniętym łańcuchem i błotnikami (w internecie możecie wpisać sobie np. Gazelle, Batavus, damesfiets, omafiets, herenfiets) wsiada się na niego i jedzie. Rower nie może być zbyt drogi bo w dużych miastach kradną na potęgę, dlatego nie ma sensu popisywać się e-bikem za 2000 EUR.
    W czasie deszczu można zarzucić na siebie jakiś tani płaszcz przeciwdeszczowy za 10 EUR i też jest ok, przydają się też buty na zmianę jeśli mocno pada. Wiem coś o tym bo w Holandii w okresie jesienno-zimowym pada po prostu non stop, jest szaro i buro.
    Jeśli chodzi o przegrzanie, to nie ma możliwości żeby się spocić przy temperaturze nawet do 30 stopni jeśli jedzie się rekreacyjnie. Na rowerze dodatkowo mamy miły podmuch wiatru który chłodzi nasze ciało. Ja osobiście bardziej się pocę w środkach komunikacji miejskiej, nawet jeśli jest tam klima, zresztą nie zawsze sprawna.
    Nie chcę tutaj robić reklamy ale jeśli chodzi o dojazdy po mieście to naprawdę polecam używane rowery holenderskie, są bardzo wygodne (jeździmy w wyprostowanej pozycji) i wyjątkowo trwałe. Te rowery potrafią przechodzić z rąk do rąk przez 20 lat, stać pod chmurką i nadal są sprawne.
    Niedlugo wracamy z żoną do Warszawy i przywozimy swoje „holenderki” którymi planujemy dojeżdżać do pracy, tak jak robiliśmy to w Niderlandach.
    Moim zdaniem, jedynym sensownym argumentem przeciwko rowerowym dojazdom do pracy jest brak odpowiedniej infrastruktury (ścieżek rowerowych lub parkingów) albo miejsca na rower w mieszkaniu, ewentualnie zbyt duży dystans do pokonania- powyżej 10 km już trzeba się przyzwyczaić. Pozostałe kwestie, jak odzież, pogoda, przebieranie się, to naprawdę drugorzędne sprawy, którymi szkoda sobie zaprzątać głowę i brzmią trochę jak wymówki. W takim momencie mam przed oczami obraz Holendra w garniturze i eleganckich butach, pedałującego co sił w stronę stacji kolejowej, podczas ulewnego deszczu… Zresztą sam robilem podobnie ;) Naprawdę nie widzę też sensu w wyliczaniu co do złotówki ile kosztuje jazda rowerem, bo w świetle moich doświadczeń wydaje mi się to dość groteskowe. Oczywiście, są takie okresy gdzie jazda jest praktycznie niemożliwa, ale zdarzają się one niezwykle rzadko.
    Podsumowując, myślę że z czasem miasta w Polsce będą się stawać coraz bardziej przyjazne dla rowerzystów, bo naprawdę ten wzorzec holenderski to coś, do czego powinniśmy dążyć. Im więcej rowerzystów w godzinach szczytu, tym mniej samochodów, ergo mniejszy tłok, mniej korków, mniej stresu i więcej satysfkacji z rekreacyjnej jazdy rowerem.

    • Chodziło mi o to, że jak nie jedziemy samochodem, to nasze wydatki na paliwo do samochodu (benzyna, diesel itp.) wynoszą zero. A jeść musimy zawsze. Czy jedziemy na rowerze, samochodem, czy siedzimy na kanapie. Bez jedzenia się nie da! Prościej już nie potrafię. Jeżdżę na rowerze sporo, chudy ani gruby nie jestem, jem ile potrzebuję i nie odczuwam, żeby to był jakiś większy wydatek, niż jak jeździłem tylko samochodem. A byłem grubszy i w gorszej formie. Schudnięcie 40 kilo może być ratunkiem dla życia, albo zagrożeniem. Zależy jaka była masa wyjściowa.

      • Ja to zrozumiałem , ale dalej wspominasz o cenie paliwa -ZERO :) ok , prawda jeść musimy :) ale przejechać 100 km zjadając to swoje średnie zapotrzebowanie na kalorie typu ~ 2500 kcal /dzień i kontynuując to przez dłuższy okres stracił byś na wadze do tego stopnia że wpadł byś w anoreksję lub zwyczajnie nie miał byś sił na pokonanie nawet takiego dystansu na rowerze , organizm ludzi to nie próżnia a „bak” trzeba zapełnić ;).

        Piszesz „jem ile potrzebuję ” no i OK czyli organizm domaga się większej ilości kalorii po większym wysiłku typu 3-4 tys i po prostu to uzupełniasz , nie liczysz pewnie kalorii ( ja to robiłem przez prawie 1.5 roku a wagą wyjściową było 128 kg ;/ ) .Po prostu mało kto się nad tym zastanawia , chyba za dużo się naoglądałem filmów o tematyce zbliżającego się kryzysu energetycznego typu „peak oil” etc .Na przykładzie roweru widać że jest on energochłonny i widać jeszcze jedno -ceny paliw są ciągle mimo opodatkowania akcyz po prostu niskie , natomiast ciężko mi uwierzyć w to że nie odczułbyś większego wydatku energetycznego -zwyczajnie zmęczenia przy przejechaniu 100 km autem vs rowerem ( np część trasy pod wiatr;) ) , ale nawet gdybyś się nie zmęczył , o czym by to świadczyło ? że nie spaliłeś tej wiekszej ilości energii jadąc rowerem ? No nie .. po prostu jesteś wytrenowany i Twój organizm pracował cały czas w tzw. „strefie tlenowej” jechałeś w dobrych warunkach bezwietrzna pogoda , mało lub brak wzniesień ale tak czy inaczej wytrenowany czy totalny amator , korba się sama nie rozkręci ;) praw fizyki nie oszukamy ,

        do Łukasza jeszcze , hmm myślę że w moim przypadku będzie to jednak zdecydowanie bliżej 3000 kcal -100 km , wzrost 193 cm waga 94 kg podobno wszystkie aplikacje czy nawet pulsometry przekłamują ale endomondo np pokazało mi na odcinku ~58 km około 1900 kcal .

  • Tak na szybkiego przeczytałem i wszystko fajnie ale artykuł jest bez sensu ;) , nikt na to uwagi nie zwraca a to podstawowe prawa fizyki , czy w kosztach jazdy rowerem zostało uwzględnione „PALIWO”? Nie doczytałem się tego w artykule , może się to wam wydać śmieszne ale czy my ludzie jestesmy jakimś perpetum mobile a żywność jest darmowa ?;) Krótko napiszę bo nie mam czasu na elaboraty , przejeżdżając ~ 100 km rowerem z endomondo pokazuje mi średnio spalonych kcal na poziomie ~ 3tys wiek 30 lat wzrost 193 waga ~ 88 kg ,

    po pierwsze primo nie da się taki jednoznacznie wskazać kosztu przejechania 100 km rowerem gdyż wszystko zależy co zjemy tak ?:) ok idźmy dalej w tą analize kosztu „paliwa” załóżmy że naszym paliwem nie będzie drogi kawior bo byśmy zbankrutowali w porównaniu z paliwem do diesla ;] a np ser mozzarella (produkt kaloryczny ale nie najdroższy )- średnia cena 1 kg powiedzmy 24 zł średnio 1 kg mozzarelli zawiera te~ 2700 kcal : 100 km rowerem = około 27 zł KONTRA….. 100 km autem z silnikiem diesla przykładowo mój stary peugeot 2.0 hdi jest w miarę oszczędny i na spokojnej jeździe 5 bieg trasa stała prędkość z tempomatem 100 km/h spala 4,8 l /100 km CZYLI 4,8 l napędzajace auto kombi ważące 1460 kg + ja przy stałej prędkości z tempomatem ~ 100 km/h ( dziś cena paliwa na stacji na 29 czerwca 2019 to dokładnie 5,14 zł/l -diesel ) KOSZT =24,67 ZŁ

    PRZYPOMINAM – ROWER 26-27 ZŁ , SAMOCHÓD -24,67 .Przykro mi ale tak to by wyglądało w praktyce ;) , wiem że wystąpiłem w tym momencie w roli heretyka i bluźniercy jako że jest to strona o tematyce rowerowej , kanał na yt itd ale proszę o niemodowanie tego posta i zapraszam do dyskusji na ten temat , mało kogo obchodzą prawdziwe koszty , każdy zakłada że jak wsiada na rower to energię czerpie hmm nie wiem z …. KOSMOSU ?xd albo że żywność jest tak tania że nawet nie warto brać kosztu pod uwagę ? ok trasa powiedzmy miasto do 1 km gdy silnik się nawet nie rozgrzeje …. ok można zrozumieć że wtedy koszt przejechania autem może być wyższy ale i nie musi , wszystko ZALEŻY … A jazda rowerem na pewno nie jest darmowa … a to wszystko liczę w ten sposób gdyż mam świadomość zjawiska ” peak oil ” era taniej ropy dobiega powoli ku końcowi , długi długi temat na godziny dyskusji .

    • Ok, ale jeść i tak musimy. Może jako rowerzyści trochę pożywniej (celowo nie piszę „więcej”, bo nie o to chodzi- kolarz to nie zawodnik sumo), ale to i tak wyjdzie z korzyścią dla zdrowia. To co zjemy jako samochodziarze, pójdzie w większości w oponę- tę na brzuchu. Jeśli nie jedziemy samochodem, nasze wydatki na paliwo wynoszą zero. Jeśli nie jedziemy rowerem, zjeść i tak coś musimy i wydać na to pieniądze.

      • Schudłem przez ostatnie 1,5 roku 40 kg , douczyłem się tego i owego o metabolizmie , nie trochę więcej a około 2500 kcal więcej aby przejechać 100 km , siedząc na kanapie spalisz +/- 100 kcal , jadąc rowerem prawie 600 ( wiadomo dużo czynników się składa i piszę w dużym uproszczeniu) , „nasze wydatki na paliwo wynoszą zero” – właśnie NIE :) ,ja tu piszę o czystej ekonomii jazdy rowerem , nie zjemy trochę więcej , przejedź 100 km i spróbuj zjeść „normalnie” danego dnia … np około 2700 kcal , sam po sobie widziałem że organizm domagał się o wiele większej ilości pokarmu i nawet się przejadałem po dłuższej trasie , jaki zawodnik sumo ?:D przecież gdy spalisz 3000 kcal przez dajmy na to 5 h jadąc 20km/h rowerem dystans 100 km to to trzeba uzupełniać bo energii nie pobieramy z powietrza i ew . brać ją z naszego zapasu tkanki tłuszczowej , także dalej utrzymuję że jazda rowerem przy obecnej cenie paliw jest zwyczajnie droga :) ale wiadomo , cena paliw i cena żywności są ze sobą skorelowane , jeśli podrożeje paliwo to wcale nie będzie oznaczać że rowerem będzie oszczędniej , ja wiem ze zmiennych aby to w miare dokładnie wyliczyć jest ogrom ale mniej więcej tak to wygląda , nie pedałujemy za darmo ;)

    • Hej, ciekawe podejście :) Kwestia spalonych kalorii w dużej mierze zależy od tempa jazdy i przewyższeń jakie spotkamy na swojej drodze. I różnice mogą być znaczne. Na płaskim, przy jeździe z prędkością 23-25 km/h, bardziej celowałbym w 2000 kalorii na 100 km.
      To jest raptem 200 kalorii, jeżeli ktoś ma 5 km do pracy w jedną stronę. Jak dla mnie to niezauważalna różnica w bilansie energetycznym. A większości z nas tylko wyjdzie na dobre, jeżeli wcale jej nie uzupełnimy jedzeniem :)

    • Mówisz o spalaniu swojego samochodu przy autostradowej jeździe, a nikt tutaj nie proponuje jazdy w długie trasy rowerem, tylko przesiadkę do poruszania się po mieście. Wtedy twoje 5 l na 100 km zmieni się w 6,5 i wynik będzie już nieco inny.

  • Co mnie odstręcza od pomysłu dojeżdżania do pracy to fakt, że cała nasza ekhm „infrastruktura” rowerowa jest ściśle powiązana z infrastrukturą drogową, tzn. nawet jak jest ścieżka rowerowa to obok niej jest droga dla samochodów. Pomijam fakt, że przez większość mojego potencjalnego dojazdu do pracy nie ma żadnych ścieżek rowerowych i musiałbym po prostu jechać szosą, poboczem, chodnikiem itd. Czyli przez GODZINĘ wdychać spaliny z tysięcy samochodów. Jak siedzę w samochodzie to on paradoksalnie mnie przed tym chroni (filtry). Jak jadę na rowerze obok samochodów to strzelam sobie w płuco. Dlatego mam taką wątpliwość czy ostatecznie takie dojazdy wychodzą na zdrowie czy właśnie jednak nie?

  • Czy autor pisząc o serwisowaniu brał pod uwagę zużycie auta wynikające tylko z dojazdów nim do pracy czy ogólnie? Bo jak ogólnie to koszt serwisu wynikający z samych dojazdów do pracy byłby znacznie niższy.

    • Policzyłem całkowity koszt utrzymania auta, potem podzieliłem go na liczbę kilometrów przejechanych w ciągu roku, a potem pomnożyłem przez liczbę kilometrów do pracy. Tak więc jest to koszt liczony jedynie na dojazdy do pracy.