Człowiek, który objechał świat na rowerze

Na wyjazd do Liberca zabrałem ze sobą książkę, na którą ostrzyłem sobie zęby od dawna. Tytuł „Człowiek, który objechał świat na rowerze” od razu rozpala wyobraźnię. Wciągnęła mnie tak bardzo, że przeczytałem ją w trzy wieczory. Mark Beaumont to człowiek, który postawił przed sobą nie lada wyzwanie – pobicie rekordu Guinnessa, w jeździe rowerem dookoła świata. Poszło mu tak dobrze, że poprzedni rekord pobił o prawie trzy miesiące. Przejazd przez Europę, Azję, Australię i Amerykę Północną zajął mu 194 dni i 17 godzin, w trakcie których przejechał 29274 kilometry.

Przed rozpoczęciem lektury tej dość grubej książki (480 stron), bałem się, że będzie to nudna, ciągnąca się w nieskończoność historia. Okazało się, że jest zupełnie inaczej – nie wiem czy Markowi ktoś pomagał w spisaniu jego historii, czy pisał absolutnie sam – ale to jest najmniej ważne. Jest ona opowiedziana w świetny, bardzo lekki sposób, bez zadęcia i pompy. Mark jest bardzo skromną osobą, zrobił coś niesamowitego, ale nie chwali się tym na każdej stronie, nie ocieka dumą. Jak sam napisał, pojechał dookoła świata „bo to jest do zrobienia”.

Człowiek który objechał świat na rowerze
Najbardziej urzekł mnie innym zdaniem, które pisze na samym początku: „Nigdy nie byłem fanatycznym kolarzem. Co więcej, kiepski ze mnie mechanik. Kiedy postanowiłem objechać świat rowerem, nie mogłem się pochwalić udziałem w żadnym wyścigu i ledwo odróżniałem korbę od kasety”. Z jednej strony jest w tym sporo fałszywej skromności. Jechać średnio 150 kilometrów dziennie przez ponad pół roku, w różnych warunkach pogodowych, przez często dzikie i bezludne tereny, walcząc z wiatrem i własnymi słabościami – do tego trzeba mieć bardzo dużo zaparcia i końską kondycję. Z każdą kolejną stroną książki się o tym przekonywałem.

Z drugiej strony, od tego zdania bije niesamowity optymizm – wystarczy pasja i dążenie do wyznaczonego celu – by go ostatecznie osiągnąć. Nie trzeba robić tego zawodowo, by przeżyć niesamowitą przygodę i przy okazji pobić rekord Guinnessa.

Staram się choć trochę podnosić średnią przeczytanych książek w ciągu roku. I między innymi dla takich książek jak ta, warto to robić. Warto czytać, chłonąć przygody autora i niekoniecznie marzyć o wyprawie dookoła świata – wystarczy zmotywować się do realizacji innych rowerowych planów.

Więcej o Marku i jego przygodach (bo ma ich na swoim koncie więcej) znajdziecie na jego blogu. A książkę „Człowiek który objechał świat na rowerze” można kupić za około 35 złotych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

12 komentarzy

  • Ostatnio łapie się na tym, że co druga przeczytana przeze mnie książka dotyczy podróżującego rowerzysty. Zaczęłam od jednego faceta, który współcześnie jeździł po Afryce, potem Kazimierza Nowaka, no i mnie wciągnęło. Dopisuję sobie tę pozycję do kolejki ;)

  • Na moim blogu znajdziecie polskie pozycje literackie na temat turystów zwiedzających świat na rowerach. Wszystkie przeczytałam i każdą polecam – świetne, by zapalić się do przygód rowerowych. A książkę Marka oczywiście przeczytam :-)

  • Witam, mam podobnie jak Lavinka, przez ostatnie lata, moją pasją było bieganie,maratony, zawody…ale od jakiegoś czasu…..rower a dokładnie turystyka rowerowa mnie wciąga……zakupiłem przez Was :) trzy pozycje :

    Człowiek który objechał świat na rowerze

    Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936

    Zinn i sztuka serwisowania roweru górskiego

    Serdecznie pozdrawiam, do zobaczenia na trasie :)

  • To dorzuć sobie jeszcze: Gdzie kończy się droga. Samotna wyprawa po bezdrożach Azji. Erica Warbrunn. Książka o tyle ciekawa, że to relacja młodej Amerykanki, która podróżowała z sakwami w latach 90. Bez komórek, bez gpsów, bez cudów techniki rowerowej.

  • Przejechać świat do okoła…bo to jest do zrobienia..nieźle i po prostu prawdziwie.
    To nie tak, że zaraz będę się chwalić ale z miesiąc temu uknułam mały plan a zarazem było to spełnienie jednego z moich rowerowych marzeń.
    W czwartek 1 maja wyjechałam z Wrocławia o 5.35 do Karpacza dojechałam na 14.00 ( nie przez Jelenią Górę)
    Z dwoma przerwami, kilkoma ostrymi podjazdami. Tylko Ja, Mój Rower i sakwy.
    W pewnym momencie po około 100 km. i kolejnym już ostrym podjeździe myślałam, że umrę ;-) ale spokojnie, Zmartwychwastałam i pojechałam dalej.
    Jak do tej pory nic nie dało mi większej radości i przyjemności. Można…jak się czegoś bardzo chce to można. Teraz przygotowuję się do objechania Tatr – tylko tym razem muszę mieć mapę ;-) zapomniałam dodać, że do Karpacza jej nie miałam a GPS w telefonie jakoś odmówił mi w tym dniu posłuszeństwa.
    Może, za jakiś czas, z polecaną przez Ciebie książką w ręku, która będzie mi służyła jako przewodnik objadę i ja świat dookoła…jest to jakiś mój plan ;-) no i cel oczywiście – pozdrawiam

  • Bardzo fajna trasa – oby takich więcej. Jeśli planujesz objechanie Tatr, to musisz mieć niezłą kondycję – zazdroszczę :)

  • Z tą kondycją to spokojnie – po prostu podobnie jak większość osób tutaj rower to mój sposób na życie;-) gdzieś tą kondycję trzeba ćwiczyć Tatry to kolejny mój cel i mam nadzieję ze się uda. Poza tym, czy ktoś tutaj już je objechał i może mi coś podpowiedzieć? Mapę można samemu wygooglać ale może ktoś ma coś sprawdzonego?
    pozdrawiam

  • Też jakiś czas temu przeczytałem tę książkę. Dostałem w prezencie od mojej Moniki;) W trakcie mojego czytania marudziła, że wolę czytać niż zajmować się nią;P

  • Nie spodziewałem się, że wciągnie mnie taka książka. Zwykle te podróżnicze nie przypadały mi do gustu. Pożyczyłem od kuzyna i przeczytałem ją bardzo szybko. Może przeczytam w takim razie inne, które polecacie w komentarzach.

  • Podróżnicze są na różnym poziomie. Trzeba lecieć podług klucza: „omijam wszystkie gwiazdy telewizji bez żadnych wyjątków”. I od razu robi się przyjemniej :)