Toruń to dla mnie miasto magiczne. Są takie miejsca na świecie, w których człowiek czuje się tak, jak nigdzie indziej. Nie wiem czemu, ale to właśnie Toruń jest miastem, w którym mógłbym zamieszkać, gdybym musiał wyprowadzić się z mojej ukochanej Łodzi. Jest jeszcze kilka takich „moich” miejsc na Ziemi, np. Trogir w Chorwacji czy Wetlina w Bieszczadach. A że Toruń jest najbliżej, a dystans ok. 200 kilometrów na jeden dzień nie jest mi straszny, postanowiłem skoczyć pociągiem do miasta pierników, a wrócić do Łodzi rowerem. Było świetnie, chociaż w samym Toruniu spędziłem jedynie kilkadziesiąt minut, ponieważ chciałem dojechać do domu przed zmrokiem.
Na początek dojazd. Chciałem pojechać Polskim Busem, który jedzie około trzy godziny, a na pokładzie ma np. gniazdko pod fotelem i nie trzeba się martwić o rower. Rower planowałem owinąć trochę folią bąbelkową, a potem zawinąć w stretch, oczywiście po zdjęciu kół. To łatwy i szybki sposób na jednorazowe zapakowanie roweru, a po dojechaniu na miejsce można taki pokrowiec po prostu wyrzucić do śmieci. Mój pokrowiec musiałbym taszczyć ze sobą z powrotem, co mi się niezbyt uśmiechało.
Ale niestety… busy do Torunia jadą z Rzeszowa, przez Kraków, Katowice, a za Toruniem do Gdańska. Czyli zbierają ludzi z całej Polski nad morze. Wyjazd w weekend rano jest niemożliwy – brak biletów. Chyba, że ktoś potrafi sobie zaplanować taki wyjazd na miesiąc do przodu, wtedy proszę bardzo, bilet kosztuje jedynie 25 złotych. Rower wliczony w cenę. Bus wyjeżdża o 4:35, jest na miejscu o 7:25 – czyli jest jeszcze szmat czasu, żeby zjeść sobie śniadanie w Toruniu i co nieco zobaczyć.
W każdym razie biletów nie było, postawiłem więc na PKP. Jedyny sensowny pociąg, oferujący przewóz rowerów to InterRegio o 6:28. Na miejsce jedzie niecałe trzy godziny, czyli tak samo jak Polski Bus i dojeżdża o 9:16. Jak widać nie jest to już taka fajna pora, jak 7:25. Przy moim tempie podróżowania rowerem, nie mogłem sobie pozwolić na dłuższe posiedzenie w Toruniu. Do tego bilet kosztuje (z wliczonym rowerem) 43,9 złotego. Prawie 20 złotych więcej niż PB.
Jakby tego było mało, sprawdziłem z ciekawości jak to wygląda dziś (wyjazd zrobiłem 19 czerwca). PKP od 15 lipca do 20 sierpnia 2014 roku zamyka część trasy i pociągi będą jeździć objazdami. I co najśmieszniejsze, nie dość, że dłużej, to jeszcze… drożej! Ponieważ cena liczona jest od przejechanego kilometra i nikogo nie interesuje, że Ty nie chcesz jechać naokoło. Do 20 sierpnia taki bilet będzie kosztował 54,9 złotego. Rozbój w biały dzień, nie dość, że dłużej, to jeszcze drożej. Absurd.
Teraz bardzo żałuję, że nie wiedziałem o tym idąc do programu Pytanie na Śniadanie. Na pewno bym ten temat poruszył. Co ciekawe, wyjazd miałem w czwartek, a nagranie w piątek rano, miałem więc na świeżo spostrzeżenia po podróży pociągiem. A są one takie sobie. Niby miejsce jest, niby jest gdzie usiąść, ale nawet nie ma do czego porządnie roweru przypiąć. Jeździłem już w dużo lepszych warunkach i PKP mogłoby sobie odpuścić kasowanie 7 złotych za przewóz roweru w takich warunkach:
Po zrobieniu zdjęcia na całe szczęście dołączył jeszcze jeden rowerzysta, który miał linkę, więc przypięliśmy się do drzwi. W przeciwnym wypadku, rowery mogłyby latać po całym przedziale.
Na miejscu, zaraz przy dworcu – niespodzianka. Stacja roweru miejskiego. I sporo rowerów wynajętych. Brawo, to się bardzo chwali i oby coraz więcej miast przekonywało się do takiej formy promocji miasta.
Na pożegnanie został widok Starego Miasta, który widać z mostu którym wjeżdża się do centrum Torunia. Niestety, zaraz na samym początku pomyliłem trasę. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zamiast ruchliwą trasą numer 15, pojechałem mniej uczęszczaną 273, poza tym wzdłuż tej drogi prowadzi nowiuteńka droga rowerowa. Bardzo dziwi mnie tylko fakt, że nie zaczyna się ona gdzieś trochę bliżej centrum. Ale mniejsza o to, jest i można nią wygodnie dojechać do Małej Nieszawki.
Niestety aby wrócić do zaplanowanej trasy, musiałem przejechać kawałek drogą gruntową, dlatego jeśli planujesz jazdę rowerem szosowym, lepiej unikaj takich „atrakcji”.
Cóż, o trasie do Łodzi nie napiszę zbyt wiele. Starałem się wyznaczyć ją tak, by omijać większe drogi. Jedynie od Łęczycy uznałem, że będę jechał krajową jedynką, ponieważ w dni wolne od pracy (a było Boże Ciało), ruch na niej nie jest już tak duży jak kiedyś. Zwłaszcza odkąd otwarto autostradę A1. Ale zawsze można jechać przez Parzęczew Piasowice i Aleksandrów Łódzki, by całkowicie ominąć ruchliwe drogi.
Stan nawierzchni na całej trasie jest niezły. Bywają gorsze odcinki, ale wszystko można spokojnie przejechać. A jeśli masz trekkingowe opony, to już w ogóle nie trzeba się martwić stanem nawierzchni. W kilku miejscach trafiłem na dziwny asfalt, który z daleka wydawał się równy, a gdy się na niego wjechało, rowerem trzęsło jak na tarce. Cóż, jacyś partacze musieli go kłaść.
Zaraz za Toruniem przejeżdża się przez jeden z najstarszych poligonów wojskowych w Polsce. Kawał terenu i dużo tabliczek ostrzegawczych. Nawet budki wartowników stoją i szlabany, którymi można zamknąć przejazd na czas strzelania. Ale chyba nie były dawno używane, bo mocno niszczeją.
Po drodze warto zwrócić uwagę na starą, zabytkową (z 1904 roku) gorzelnię i magazyn zbożowy w Czamaninie. Niestety, gdy ja tam przejeżdżałem, teren był zamknięty na cztery spusty. Być może w tygodniu można wejść na teren i zobaczyć co nieco.
Po drodze mijałem też spore Jezioro Brdowskie, nad którym zrobiłem sobie krótką przerwę. Akurat gdy tam byłem, ktoś próbował pływać na desce windsurfingowej, bo dość silnie wiał wiatr. Tak więc takie cuda nie tylko nad morzem :)
Oczywiście po drodze można byłoby zobaczyć jeszcze wiele ciekawych miejsc, jak chociażby zamek i stare więzienie w Łęczycy. Jednak wyjazd był typowo przejazdowy, a na obejrzenie wszystkich fajnych miejsc po drodze, pewnie potrzeba by było dwóch lub trzech dni :)
Zagadkę błyskawicznie rozwiązał Przemek – gratulacje :) Roślina na zdjęciu to facelia błękitna.
Miód faceliowy jest najlepszy ;-) zwłaszcza od Braci Kamedułów z Bieniszewa pod Koninem.
piekny Toruń moje miasto
Tak się składa, że mieszkam 15 km od Torunia. Co do ścieżek rowerowych mam mieszane uczucia. Nie wiem co za „konstruktor” wymyślił aby wysepki pomiędzy ulicami wznosiły się na wysokość prawie 7 cm. Dla dobrego górala to może nie problem, ale jeżeli ktoś porusza się dajmy na to takim Wagantem i traktuje go jak własną dodatkową kończynę to skakanie po wszelkiej maści krawężnikach w krótkim czasie doprowadza rower do stanu agonii. Zaś właściciela do stanu skrajnej nerwicy.
Czas miałeś podany na screenie z Endomondo :)
8g 39m 44s
Ile trwał przejazd rowerem?
To chyba nie chodzi o narzekanie na swoje miasta, co o uleganie stereotypom. Z odwiecznej wojny trójmiast [bydgoszcz-toruń-włocławek itp] jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś napisał coś pochlebnego o Bydgoszczy. Tymczasem w ogóle nie ustępuje ona Toruniowi, chyba że pod względem historycznym. Warto też przypomnieć, że Bydgoszcz jest nieznacznie młodszym miastem i chyba nie zyskała tyle w oczach turystów co Toruń, bo nie działo się tu nic nadzwyczajnego.
Toruń to miasto historyczne, ale o względach architektonicznych nie będę dyskutować bo kwestia tego co kto lubi. Ja wolę miasta nowoczesne i w 2002 roku odwiedzając Łódź byłem pod wrażeniem dworca Łódź Kaliska. Tymczasem dziś to niczym nie wyróżniający się staroć, dużo ustępujący budowanemu właśnie dworcowi w Bydgoszczy, który ma więcej przeciwników niż wielbicieli. To osobiste upodobania i nie ma sensu się spierać. Podobają mi się zamki, jednak Kraków, Malbork czy miejscowość niedaleka Toruniowi o nazwie Zamek Bierzgłowski zdecydowanie Toruńskie ruiny wyprzedza.
Aż mnie zainteresowaliście i — z przekory — odwiedzę znowu Toruń. ;-)
Ja w tym mieście lubię architekturę, specyficzny układ ulic, okolice Wisły i ogólnie to co jest poza obszarem Starego Miasta, choć to ostatnie też zawsze jest na liście do zwiedzania (dla samej przyzwoitości by wypadało). W Toruniu mógłbym godzinami chodzić z aparatem.
Każde miasto ma swoje „nieprzyjemne” miejsca. Także Gdynia, w której mieszkam od jakiegoś czasu i bym nie zamienił na coś innego (no może poza Wrocławiem, ale nie mają morza). W Gdyni jest „chyloński meksyk”, w Gdańsku Orunia, w Łodzi Koziny itd.
A Bydgoszcz też odwiedzę — nie jest daleko.
Swoją drogą Polacy mają zwyczaj narzekania na „swoje” miasta. Mnie niedługo czeka delegacja do Norwegii; oglądając zdjęcia z Street View widzę, że drogi w mieście to mają hmm… przeciętne, ścieżek rowerowych chyba w ogóle żadnych*, a jakoś problemu nie ma.
* ok, w Trondheim mają chyba ten śmieszny „wyciąg” dla rowerzystów, ale to jest bardziej atrakcja turystyczna.
Wbrew pozorom w Bydgoszczy mamy jeszcze kilka ciekawych rzeczy.
Mamy ul. Długą, która swoim charakterem bardzo przypomina łódzką Piotrkowską albo też zbliżoną Gdańską, tylko tam jest spory ruch uliczny.
Mamy tu przecież rewelacyjny Myślęcinek, który w weekendy i popołudniami jest oazą dla mieszkańców miasta i niejako przypomina poznańską Maltę. Prócz tego bardzo ciekawe i dość wymagające leśne ścieżki w Myślęcinku, na których co roku organizowane są zawody Kujawia XC.
Jest przecież tramwaj wodny po Brdzie, o którym chyba niedawno część mieszkańców Bydgoszczy dopiero się dowiedziała.
Z innych rzeczy do zwiedzania jest DAG Fabrik Bromberg czyli stara poniemiecka fabryka broni oraz dla rowerzystów rozległe lasy Puszczy Bydgoskiej.
Pomijając już fakt, że ładne widoki zapewnia położenie miasta w dole, gdzie z kilku tarasów miasta (góra myślęcińska, osiedle wyżyny) można naprawdę sporo miasta zobaczyć.
Jest fordońska Dolina Śmierci, której ścieżka też położona jest na wzgórzu, jest też fordonśka Góra Szybowników z pomnikiem upamiętniającym istniejącą tam dawniej szkołę latania (swoją drogą niebawem będzie tam nowy pomnik).
Jako mieszkaniec Bydgoszczy nie mogę sobie więcej przypomnieć, chociaż dla przyjezdnych na pewno jest coś ciekawego do zobaczenia. Kwestia tylko tego, co kogo interesuje.