Przyznam się Wam szczerze – oglądanie w telewizji relacji z Tour de France, czy innych wyścigów kolarskich – nie należy do moich ulubionych zajęć. Wielkie toury trwają po trzy tygodnie, a każdy etap po kilka godzin (wielki szacunek dla komentatorów Eurosportu, którzy potrafią przez tyle czasu opowiadać, o tym co się dzieje na ekranie i poza nim). Każde moje podejście do śledzenia transmisji, kończy się na słodkiej drzemce po godzinie i ewentualnej pobudce na finisz :) Większą ode mnie fanką kolarstwa jest Monika, która powinna zamiast mnie pojechać na ten wyjazd. #możenastępnymrazem
Niemniej pewnym zaproszeniom się nie odmawia i gdy odezwała się do mnie Asia ze Škody, proponując wyjazd do Francji, zdecydowanie nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności. Ale nie będę Wam opisywał, jak wyglądają prasowe wyjazdy od kuchni – wolałbym skupić się na kibicowskiej stronie tego wielkiego wyścigu. Bo wygląda ona zupełnie inaczej niż to, co widzimy w TV.
Zacznę od tego, że CAŁA Francja żyje Le Tour’em i rowerami w ogóle. W Tarbes (skąd startował 14. etap TdF), miasteczku liczącym raptem 50 tysięcy mieszkańców (to tyle ile Skierniewice czy Ostrołęka), w małym saloniku prasowym można było kupić 13 (!) różnych magazynów rowerowych. Może mają je w ciągłej ofercie, może ściągnęli je tylko z okazji wyścigu – niemniej robi to wrażenie.
Tak wyglądają miasteczka w Pirenejach, pewien czas przed Le Tour. Cisza, spokój, urocze domki i uliczki, świeże, górskie powietrze. Gdzieniegdzie już powiewają żółte flagi, ale to tylko preludium tego, co dopiero nadejdzie.
Wszystko zmienia się w dniu wyścigu, gdy na trasę wychodzą dziesiątki tysięcy kibiców. Czternasty etap z Tarbes na przełęcz Col du Tourmalet liczy sobie „tylko” 118 km, ale za to jest to etap górski – mający ponad 3000 metrów przewyższenia. I na praktycznie całej trasie nie było miejsca, żeby nie stali kibice! Oczywiście najwięcej było ich w miasteczkach i na podjazdach, ale nawet na płaskich odcinkach, zbierała się ich liczna grupa.
Ludzie przychodzą na trasę całymi rodzinami, aby wspólnie oglądać wyścig. W miasteczkach i wsiach rozkładają przy ulicy stoliki i krzesełka, rozpalają grille, raczą się winem. W niektórych miejscach organizowane są nawet festyny z okazji TdF, gdzie w oczekiwaniu na przejazd peletonu, można było pokibicować przed telebimem i skorzystać z różnych atrakcji.
A wszystko to tylko po to, aby przez kilkanaście sekund móc obejrzeć przejeżdżający z zawrotną prędkością peleton! Gdy stanęliśmy na płaskim odcinku, najpierw mignęła nam ucieczka, a po pewnym czasie główna grupa. Wystarczyłoby odwrócić na chwilę głowę, aby kichnąć, a kolarzy już by nie było :)
Czy kibicom to przeszkadzało? Ani trochę! Prasową Škodą Superb początkowo jechaliśmy daleko przed peletonem. Kibice już czekali, zwarci i gotowi, machając każdemu pojazdowi, który nadjeżdżał (a była ich cała masa). Można poczuć się jak gwiazda, odmachując tym wszystkim ludziom :)
A wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, lekko podchmieleni ;) i chętnie pozujący do zdjęć. Tego dnia mieli się z czego cieszyć – dwóch Francuzów stanęło na podium.
Wielu z nich przyjeżdża na Tour de France kamperami i dzień w dzień podróżują za wyścigiem, starając się jak najszybciej zająć dobre miejsce do obserwowania kolarzy. Nie ma czasu na zwiedzanie :) Trzeba od razu po zakończeniu etapu, ruszyć na trasę kolejnego i tam spokojnie czekać, aż znów peleton przeleci obok nich w ciągu mgnienia oka. Ewentualnie poczekać aż przejadą zawodnicy, którzy zostali z tyłu. Prawdziwym szczęściem natomiast jest zajęcie miejsca na większym podjeździe.
Tu peleton momentalnie potrafi się rozerwać i kibice mają dużo więcej do oglądania. Nie ma pracy zespołowej, tylko często samotna walka z naprawdę trudnymi ściankami. Na zdjęciu powyżej Peter Sagan, który już sześć razy wygrywał klasyfikację punktową TdF, a w tym roku zmierza po siódme zwycięstwo. Przy tym nadal pozostaje jednym z ulubieńców kibiców – zobaczcie jak na etapie, na którym byłem, podpisywał swoją książkę podczas jazdy :)
Oglądając wyścig kolarski na żywo, mamy zupełnie inną perspektywę, niż w przekazie telewizyjnym. Dopiero stojąc kilkadziesiąt centymetrów od przejeżdżających kolarzy, można zobaczyć zmęczenie na ich twarzach, emocje i to, że są to (nie)zwykli ludzie, a nie roboty. Oczywiście duże podziękowania należą się osobom, realizującym transmisję z Le Tour, niemniej dopiero znalezienie się tam na miejscu, pozwala w pełni poczuć, jak to wszystko wygląda naprawdę.
A wśród kibiców nie brakowało oczywiście rowerzystów (starszych i młodszych), którzy na wiele godzin przed startem etapu, sami zmierzyli się z podjazdem pod Col du Tourmalet. I to nie tylko na rowerach szosowych, widziałem także górale (nieraz z pełnym zawieszeniem) i trekkingi :) Być może część z nich dostała się na górę kamperem i zaliczą tylko zjazd, ale to też z pewnością będzie niezapomniana przygoda.
Hoe verander je een 'Tourpiemel’ op het asfalt in een vlinder of een uil?
„Ik maak er ogen van” ?? → https://t.co/9GjYhoROyz pic.twitter.com/4K6nyCxoVV
— NOS Sport (@NOSsport) July 20, 2019
Mała ciekawostka – przed przejazdem kolarzy, inspekcję trasy przeprowadza dwóch sympatycznych panów, którzy… przemalowują niecenzuralne rysunki (a także polityczne napisy), przygotowane przez kibiców z ciężkim poczuciem humoru :)
Moim ulubionym kolarzem jest Peter Sagan – bardzo podoba mi się jego osobowość (mocno wyluzowany) i niesamowita technika
Kolarz czyli chodzi o faceta ?. A w calym peletonie jedzie tylko jeden gosc ktory nie wyglada jak przecinek (Froom) lub kropka (Cavendish). A nazywa sie Andre Greipel !!! Wygrywal etapy bo byl najsilniejszy a nie jak inni zbijaja wage latami i waza tyle co rower? jak dla mnie to triumf sportu nad wychudzeniem!
Oglądam zbyt krótko wyścigi kolarskie, by znać wielu z przeszłości. Ale i tak dla mnie najważniejszy jest Michał Kwiatkowski. Po „pierwsze primo” jednak duma z rodaka to coś niesamowitego. Widzieć jak NASZ walczy to naprawdę piękne przeżycie. Po „drugie primo” Michał, jak ja, łączy się z Toruniem. I to rewelacyjne uczucie, gdy w tych nielicznych momentach gdy jest w domu wychodzi na rower i możesz go spotkać jak przelatuje koło Ciebie z „nieco” większą prędkością. Albo gdy spotykasz go w klepie znanej sieci z elektroniką, w którym pracujesz. No i „po trzecie primo” – mimo typowego u nas hejtu kibicowskiego (bo jeździ na innych, bo się sprzedał, bo się marnuje) on pokazuje, że jest jednym z najważniejszych zawodników w drużynie i robi to, za co mu płacą, najlepiej ka potrafi. A czy przyjdzie jego pora? Nieważne, już wielkie rzeczy osiągał!
Zwycięzca najdłuższego Tour de France w historii – Lucien Buysse. Dystans do pokonania w 1926 r. wynosił 5745 km! Współczesna norma to około 3500 km.
Jak by tego było mało przedwojenni kolarze jeździli na zdecydowanie gorszych (technologicznie) i b. ciężkich rowerach. Nie mogli też liczyć na profesjonalne zaplecze, charakteryzujące dzisiejsze czasy.
Mój wybór to Thomas Voeckler. Najbardziej go zapamiętałem za le Tour w 2011 roku. Wywalczył żółtą koszulkę na 9 etapie, w ucieczce – jak na przysłowiowego walecznego Francuza przystało. W kolejnych etapach udowadniał, że zasługuje na to miano. Koszulkę lidera utrzymywał aż do 18 etapu, nie stracił jej od razu w górach, dopiero na 19 etapie… Niezapomniana jest jego mimika, żywiołowe reakcje. Uśmiech w kolejnym dniu zakładania żółtej koszulki, grymasy twarzy podczas wspinaczek, kiedy „zaginał” się do granic możliwości, aby nie dać się Contadorowi, braciom Schleck. Wkurzenie na 19 etapie, gdy już widział, że traci żółtą koszulkę. Ekspresyjność tego zawodnika, niesamowita walka – to właśnie dlatego jego postać tak bardzo zapadła mi w pamięci.
Każdy „gregario”. Jadą i z góry wiedzą, że nie wygrają. Przynajmniej nie osobiście.
Lubię Matteo Trentina, ale nie tylko za jego zwycięstwa w wyścigach, czy pokonanie takich zawodników jak Peter Sagan, Marc Cavendish czy zwycięstwo w 2017 w starciu z… niedźwiedziem. Lubię go przede wszystkim za poczucie humoru, otwartość i optymizm pomimo kraks, kontuzji oraz innych niepowodzeń.
Dla mnie wszyscy są najlepsi. Ci co stają na podium, i ci którzy dojeżdżają na samym końcu. Nawet ci ostatni są wręcz ważniejsi. Nie poddają się tylko walczą do końca.
Peter Sagan jest nie do zastąpienia.
Adam Hansen – Za jego otwartość i podejście do fanów, kiedyś zobaczyłem jego zdjęcie z TdF na którym na rowerze pije piwo które dostał od fana, fajnie że najlepsi kolarze świata to też ludzie. W swoim zespole był pomocnikiem i pobił rekord w ilości przejechanych Wielkich Tourów bez przerwy, ale też wygrał po etapie Giro i Vuelty. Oprócz tego projektował własne ultralekkie karbonowe buty, jednym słowem człowiek orkiestra.
Nairo Quintana, kolarz który jeździ pięknie, odważnie, to taki inkaski bóg na rowerze :)
Quintana jeździ odważnie?nie rozśmieszaj mnie.Na taką jazdę stać go tylko wtedy gdy ma dużą stratę i jest bez szans na czołowe miejsce
Marianne Vos.
Za naprawdę dłuuugi finisz w tegorocznym La Course – kobiecej przystawce do Tour de France, i zwycięstwo! A tak naprawdę to za to, że „ma jaja” walczyć o możliwość ścigania się kobiet w takim „męskim” wyścigu. Że kobiety słabsze/wolniejsze? No to odpowiednio niżej będą w klasyfikacji. Żadna nie będzie płakać z tego powodu.
Dariusz Baranowski.
„RYBA” bardzo przysłużył się polskiemu kolarstwu swymi osiągnięciami,a na dodatek pochodzi z mojego miasta i dzielnicy Wałbrzyskiej,więc komu jak nie jemu miałem zawsze kibicować.
Chris Froome – szkoda, że nie ma go na tegorocznym Tour de France, pewnie by wygrał
Uwielbianym jest mój „imiennik po nazwisku” Rafał Majka. W końcu imię zobowiązuje ;).
Moja odpowiedź zgoła nie dotyczy samego pytania związanego z TDP.
„Mój kolarz” zrobił i robi to co inni nie zrobili by będąc na jego miejscu, wiąż wygrywa z tym co przyniosło mu życie.
Każdemu i sobie włącznie życzę takiej pasji, niekoniecznie rowerowej, jaką ma w sobie Martyn Ashton.
Zainteresowanych odsyłam na YT. :)
Cześć! Kibicuję i podziwiam wszystkich kolarzy. Jednak najbardziej trzymam kciuki za Rigoberto Urana z Kolumbii. W 2017 w klasyfikacji generalnej TdF był drugi i to miejsce w innych wyścigach go prześladuje takie mam wrażenie. Wicemistrz olimpijski… Kolarz zawsze uśmiechnięty zawsze pozytywnie nastawiony do życia mimo rodzinnej tragedii z dzieciństwa. Między innymi dzięki niemu zdecydowałem się na szosowy rower i kiedy jadąc mam kryzys zmęczenia przywołuje w myślach jego uśmiechnięta twarz ze zdjęć i skoro On może to i ja też dam rade, i jakoś jest łatwiej dalej jechać.
Rafał Majka to świetny kolarz górski a Tour de France zawsze ogladam z ciekawoscia
Nie mam ulubionego kolarza, oglądam wyścig w telewizji.Podziwiam wszystkich zawodników ,którym uda się ukończyć wyścig.
Fajnie byłoby wygrać nagrodę i jeżdzić rowerem w takiej bluzie.
Rafał Majka – Startuje-walczy-zwycięża !!!!
Moją idolką jest Pauline Ferrand-Prevot – francuska kolarka górska, szosowa i przełajowa, (tak wiem że nie kolarz i nie bierze udziału w tdf) ale była i jest dla mnie wzorem do naśladowania. Pokazuje że jeśli bardzo się chce to można zdobyć medal. I wcale nie trzeba się ograniczać do szosy czy mtb :)
Fabian Cancellara był tym dla kolarstwa kim jest Roger Federer dla tenisa , nieważne jaki etap długi nudny niby bez szans na spektakularne akcje ale jak Fabian jechał odcinki oglądało jak by to był co najmniej np podjazd pod Col du Tourmalet !
bracia Schleck – zawsze było widać braterską więź, pomoc i wspólną radość
Peter Sagan, bo każdy sport potrzebuje swojego Ibrahimovica, tylko, że o wiele bardziej pozytywnego :)
KRÓTKO : JAKO POLAK TO TYLKO JOACHIM HALUPCZOK. JAKO FAN TO EDDIE MERX .DO DZSIAJ JEŻDŻĘ NA RAJDY TURYSTYCZNE /rocz.1945 /