Łódź – Częstochowa – Łódź rowerem, czyli 260 km na siodełku

Od dawna chodził mi po głowie pomysł zmierzenia się z trasą Łódź-Częstochowa-Łódź. W Częstochowie miałem już okazję być rowerem kilka lat temu, a ostatnio przejechałem się do Olsztyna, który koło Częstochowy leży. Wtedy wrócił pomysł na 260 kilometrów i nie minęło wiele czasu, gdy postanowiłem go zrealizować (a przynajmniej spróbować). Inspiracją był dla mnie m.in. wpis Piotra Mitki, podróżnika który spróbował pokonać 330 kilometrów i mu się to udało.

Wyjazd do Częstochowy

Wyjechałem o godzinie piątej rano i przez sporo czasu temperatura wynosiła 10 stopni. Myślałem, że będzie mi zimno, ale okazało się, że mięśnie szybko się nagrzały i jechało się dobrze. Niestety później temperatura zaczęła rosnąć i już koło godziny jedenastej zrobiło się 30 stopni w słońcu. Gdy dojechałem do Częstochowy, ok. 11:30 słońce już naprawdę mocno paliło. A na niebie zero chmur. Skupiam się na temperaturze, ponieważ to był najgorszy element tego dnia. W Częstochowie schowałem się w parku pod Jasną Górą, gdzie w cieniu trochę ostygłem i odpocząłem, potem zrobiłem sobie spacer po jasnogórskim wzgórzu i nadszedł czas na drogę powrotną.

Długa trasa rowerowa

Upał

Przez pewien czas zastanawiałem się nawet, czy nie wrócić do domu pociągiem. Temperatura wzrosła do 32,5 stopnia w słońcu (chmur nadal zero), a to już mogło grozić porażeniem słonecznym. Postanowiłem jednak się nie poddawać i w razie czego dojechać do Radomska i tam wsiąść w pociąg. Czy to był błąd czy nie, trudno powiedzieć, bo ostatecznie dojechałem, ale chyba następnym razem wsiądę jednak w pociąg. Słońce odbierało całą przyjemność z jazdy i wysysało siły. Oczywiście, mówi się, że złej baletnicy… ale mimo wszystko gdyby było 10 stopni mniej, jazda byłaby przyjemniejsza.

Po południu zrobiło się znośniej i od razu zaczęło mi się lepiej jechać, ale zmęczenie od słońca, a także kilometrów dawało znać o sobie. Gdy wiedziałem już, że dojadę do celu (czyli jakieś 60 kilometrów przed domem) tak rozłożyłem postoje, by jak najdłużej odpoczywać, ale wrócić przed zmrokiem. Najważniejszy w tym przejeździe nie był czas, ani średnia prędkość – jedynie to, że uda mi się dojechać.

Pielgrzymka do Częstochowy rowerowa

261 kilometrów

Ostatecznie przejechałem 261 kilometrów, zajęło mi to 11 godzin i 16 minut (średnia 23,2 km/h). Na postojach odpoczywałem przez równo pięć godzin. W trasie zawsze sporo piję, ale tym razem chyba też pobiłem swój rekord, bo doliczyłem się 5,5 litra płynów czyli ok. 0,5 litra na godzinę. A i tak wróciłem lekko odwodniony. Piotr swój tekst zakończył słowami „jedna rzecz nie daje mi spokoju… dałoby się zrobić więcej„, ja również mam takie wrażenie, że dałbym radę przejechać jeszcze trochę, tylko następnym razem zamawiam lepszą pogodę :)

Rowerowa pielgrzymka do Częstochowy

A teraz garść porad w formie wideo, jak przygotować się i co zrobić, by jednego dnia przejechać dużo kilometrów. Będzie mi bardzo miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał.

Powodzenia w realizowaniu rowerowych wyzwań i ja chyba też nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa ;)

Zapraszam do lektury wpisu, gdzie przy okazji mojej trasy Łódź – Tczew (330 km), którą przejechałem bez snu, zebrałem dużo porad, jak przygotować się do jazdy rowerem na długi dystans.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

179 komentarzy

  • 200 km w ramach docierania formy jednego dnia – trasa Wrocław-prawie Wieluń-Wrocław, czas ok. 8,5h (jazdy ciągłej bo pobyt u znajomych 2,5h to zaliczam jako odpoczynek), rower poziomy (2×20 cali 2,20 110 PSI z Nexusem 8 na tyle).

    Najważniejsze to pić pić pić i trochę jeść. Pozycja w zasadzie nieistotna, bo zawsze wygodna, jedyne co to po 3h monotonnego kręcenia pojawiać się zaczęło uczucie senności, a nogi spadać zaczęły z pedałów (nie mam SPD). Wystarczył jakiś isotonik własnej produkcji z nadmiarem miodu i jakoś senność minęła.

    Powrót to już była bajka, bo z lekkim wiatrem w plecy.

    Ogólnie wypad bez większego przygotowania, jedynie telefon do znajomych, że będę, plus 3 butelki 1,5 litrowe do sakwy i jakież żarcie – nic trudnego poza jednym ale – trzeba trochę było kondycji ogólnej mimo wszystko załapać, zanim mogłem sobie ot tak wsiąść i pojechać ;)

  • W sobotni poranek MAMUSZ ruszył w morderczą trasę BBTour- 1008 km. Meta w moich pięknych Bieszczadach, ale niestety ich uroku nie dane mu było podziwiać. Ale tylko dlatego, że do celu dojechał w nocy. Rozstaliśmy się 30 km przed metą i 7 h przed upływem czasu. Wielkie gratulacje i podziw dla wszystkich uczestników, a zwłaszcza dla tych, których witaliśmy na PK Ustrzyki Dolne już w niedzielę wieczorem po 35 h jazdy.

  • Ja wróciłem do rowerka po dekadzie :) kiedyś mój rekord to 310 km w 16 godzin na rowerze o kołach 26 cali (teraz zresztą też taki mam specjalized ) z amorem i około 21 km średnia pamiętam że zajeło mi to 16 godzin… wyruzyłem o 24 w nocy w domu byłem o 16 z minutami taki zakładzik że na typowym góralu nie da się przejechac 300 km w dobę,,,, w sumie tylko jakieś 1,30 min na odpoczynki ehhh to była forma,,,, teraz to robię po 70 km :)

  • Ano, jazda w górach to zupełnie inna sprawa :) W tym roku testowałem okolice czeskiego Liberca i przy jeździe rekreacyjnej, to już 70-80 kilometrów to bardzo dużo :)

    https://roweroweporady.pl/trasy-rowerowe-liberec-gory-izerskie/

  • Zapraszam do Karkonoszy :) okolice Swiradowa, Lubania i okolic, 100 km to na naszych terenach naprawdę dużo :) jeżdżąc na morzem miałem wrażenie, że rower sam jedzie, a ja tylko kieruję :)

  • MAMUSZ- jak powiadają moje wnuki- „spoko -dasz radę”. Na wszelki wypadek-668523705 no i niech Ci noga podaje a koło nie klei.

  • ZDZICH – tak, według ostatnich informacji 319 to mój numer. Od maja w ramach treningu przejechałem jakieś 5000 km, a teraz zaczął się tydzień bez roweru, za to ze sporym stresem – jak na debiutanta przystało. Pozdrawiam:-)

  • Cześć

    Wczoraj trasa 300km. Żukowo – Człuchów bocznymi drogami. Człuchów – Gdynia już krajowymi. Większość już napisano wyżej, ja dodam tylko, że trzeba zadbać o właściwą pozycję na rowerze (dopasowanie/regulacja roweru). Komfortowa pozycja pozwala na rozluźnienie się na rowerze, a to przekłada się na oszczędność energii. Niech pracują tylko te mięśnie, które muszą, i tylko wtedy, kiedy trzeba.

    Paradoksalnie – im szybciej jedziesz, tym bardziej powinieneś/powinnaś koncentrować się na rozluźnianiu – karku, ramion, pleców, pośladków, mm nóg, które nie muszą pracować, itd…

    Pozdrawiam.

  • Ja wlasnie ruszam ponownie trase Legionowo – Dobre Miasto ( około 220 km)
    do pobicia rekord z 2012 ( goral opony 2,1 4 bary) całosc 10 h w tym 8,32 w siodełki średnia 25,5.
    Tym razem zastanawiam się nad wyruszeniem szosowym rowerem.

    dobry artykuł
    Moje doswiadczenia – zaczynamy ze spokojnego tempa – potem sie tylko rozkręcamy.
    Pijemy, jemy i pijemy, pijemy, pijemy.

    Traktuję to jako trening przed Mazovia 24h w Wieliszewie

  • @Mamusz – powodzenia, super sprawa. Ja może na emeryturze pomyślę o takim przejeździe, bo trzeba mieć dużo czasu na treningi jednak :)

  • ZDZICH – nie znam jeszcze swojego numeru na BBTour, podejrzewam że zostaną one przudzielone na odprawie w przeddzień startu… na oficjalnej stronie BBTour: www.1008.pl będzie można obserwować na żywo jazdę każdego zawodnika. Szukaj bikera o nazwisku: Mariusz Woźny;-) będzie mi niezmiernie miło że będę mógł liczyć na choćby najmniejsze wsparcie duchowe i doping z Twojej strony zwłaszcza po 900 km kiedy zaczną się piękne Bieszczady…. pozdrawiam

  • Hej, tutaj znajdziesz mój sposób na wyznaczanie trasy:

    https://roweroweporady.pl/wyznaczanie-trasy-rowerowej/

  • Witam. W lipcu planuje podróż na Hel (około 340 km) przez jeden dzien. Wasze porady są bardzo pomocne. Mój najdłuższy dystans to 200 km wiec myślę, że dam radę. Największy mój problem to wyznaczenie trasy, żeby nie tracić czasu na szukanie trasy, ale myślę że jakoś sobie poradzę .

  • To zależ gdzie się jeździ . Tak jak pisałem powyżej , w weekend Bożego Ciała jeździłem po Roztoczu i tylko jeden dzień jeździłem po takich drogach gdzie stacje były . W samo Boże Ciało trasa ułożona była tak że jechaliśmy pod samą granicę z Ukrainą , po wioskach , lasach i bezdrożach gdzie nie uświadczył stacji .
    Ogólnie z pragnienia tam nie idzie umrzeć po Roztocze znane z bardzo wielu źródlisk :)

  • na trasę ok 100 km ja nie zabieram nic oprócz bidonów, jeśli wyjadę po posiłku (oczywiście nie bezpośrednio) to na tak krótką trasę wystarczy, ale jadąc ponad 300 km nie sposób jechać lasem :) a wszędzie indziej stacje benzynowe są (każdy wylot z byle miasteczka) i nie muszą to wcale być drogi krajowe…

  • Nie wiem którędy jeździsz, ale na moich trasach stacji benzynowych nie ma. Omijam szybkie szlaki samochodowe szerokim łukiem, nawet jeśli muszę wracać dookoła. :)

  • nawet w święta większość stacji benzynowych jest otwarta… jadąc długi dystans bo o takim tutaj mowa, nie sposób po drodze nie minąć kilku… ja w ostatnie Boże Ciało również jechałem dystans około 330 km i po drodze minąłem około 10 w pełni zaopatrzonych stacji benzynowych, fakt jest nieco drożej ale mówimy o sytuacjach wyjątkowych… pozdrawiam również wszystkie przystanki autobusowe – największych przyjaciół rowerzysty długosystanowego

  • Ano, woda to nawet większy problem, bo jej zabraknąć nie może, a strumienie na nizinach nie bardzo się nadają do celów użytkowych. W górach po prostu nabiera się coś z góry strumienia, tu nisko człowiek jest zależny od małych sklepików. 1/3 sakw na dłuższych wyprawach to butelki z wodą do gotowania, bo nie wiadomo, czy trafi się otwarty sklep. Mówię o weekendówkach, bo w tygodniu jest z tym łatwiej. Ale bywa, że ma się pecha i przez 30km nie ma zupełnie niczego. Zawsze można poprosić o wodę gospodarza, ale z rolnikami w Polsce bywa różnie. Raz się trafi dobrze, raz się trafi źle. Osobiście wolę unikać interakcji z tubylcami, o ile to możliwe. Ale ja aspołeczna z natury jestem ;)

  • Na takich terenach to rzecz jasna że trzeba coś do jedzenia ze sobą wozić bo różnie może być z tymi sklepami . Sam tego doświadczyłem kilka dni temu na Roztoczu podczas Bożego Ciała włócząc się po właśnie takich malutkich wioskach gdzie w takie święto nie ma co liczyć na otwarty sklep . Jedzenie akurat mieliśmy ale rzecz jasna że woda i napoje po pewnym czasie się skończyły .

  • Łukasz, ja nie piszę o okolicach Warszawy. Ja piszę o np. Podlasiu czy rejonach przygranicznych na wschodzie, gdzie sklepy owszem bywają otwarte. W godzinę po mszy w niedzielę. I nie ma w nich chleba, bo są dwa bochenki tylko dla stałych klientów i za chwilę znikają. Albo kiedyś specjalnie szukaliśmy sołtysa, bo ktoś nam z tutejszych powiedział, że sklep jest jego żony. I on jej kazał dla nas otworzyć ;)

  • @Marqobiker – tak jak piszesz, każdy ma swoje doświadczenia. Nie każdemu też pasują rzeczy, które można kupić w pierwszym lepszym sklepie.

    Ja ze sobą zwykle zabieram kabanosy i tabliczkę czekolady. To mój żelazny zestaw na drogę. A po drodze oczywiście zatrzymuję się w sklepach.

    Nie jest tak, jak pisze Lavinka, że sklepy są tylko przy głównych drogach. No chyba, że główną drogą nazwiemy drogę na Pcim Dolny ;) W prawie każdej wiosce jest sklep spożywczy, niekiedy zaopatrzony lepiej niż sklepy w mieście.

    Ja wszystko wożę w plecaku – na wzięcie pompki, dętki, małej przeciwdeszczówki i czegoś drobnego do jedzenia, po prostu szkoda mi wyciągać sakwy i montować bagażnik.