Ten wpis w pierwotnej wersji powstał w 2014 roku, czyli 7 lat temu (!) Od tego czasu zachowanie kierowców samochodów względem rowerzystów trochę się poprawiło, ale nadal jest bardzo, ale to bardzo dużo do poprawy. Nadal ginie za dużo rowerzystów i za dużo trafia do szpitala po spotkaniu z samochodem. Do napisania tego tekstu od nowa, zachęciła mnie informacja, że do Sejmu wpłynął projekt zmiany przepisów. Według niego, kierowcy mieliby mieć obowiązek wyprzedzać rowerzystę w odległości minimum półtora metra, a nie jednego metra jak dotychczas. Cóż, znów mogę powtórzyć to, co napisałem w tytule mojego tekstu siedem lat temu – 1,5 metra dla rowerzysty? Dobry żart.
Wyprzedzanie na gazetę
Niezmiennie zastanawia mnie, co siedzi w głowach osób, które wyprzedzają rowerzystów na gazetę, zwłaszcza gdy droga w promieniu kilometra jest pusta (nie żebym to usprawiedliwiał, gdy jest duży ruch). Co stoi na przeszkodzie, żeby zjechać całkowicie na lewy pas? On parzy?
Wielu, naprawdę wielu kierowców jakby bało się zjechać całkowicie na drugi pas. Nieraz robię tak, że gdy widzę, że z naprzeciwka nic nie jedzie, zjeżdżam trochę bliżej środka, tak aby zachęcić jadących z tyłu do zachowania większego dystansu.
Jeszcze większe dziadostwo, to wpychanie się pomiędzy rowerzystów. Tak jak na rysunku powyżej – mamy dwóch rowerzystów jadących z przeciwnych kierunków, a do tego pojawia się samochód. I pech chce, że wszyscy spotykają się w jednym miejscu. Wielu kierowców (nie mówię, że wszyscy), zamiast zdjąć nogę z gazu, włącza tryb „dawaj, dawaj, zmieścisz się„. No i zazwyczaj się mieści, jednocześnie nie zachowując metra od rowerzysty (albo i obu), ponosząc mu ciśnienie.
Krótkie obliczenia
Przykład? Droga gminna może mieć poza terenem zabudowanym np. 5,5 m szerokości (2,75 m jeden pas). Przyjmijmy, że szersza kierownica rowerowa ma 80 cm, a np. VW Passat 2,08 metra szerokości z lusterkami. Jak łatwo policzyć, rower i samochód nijak nie mieszą się na jednym pasie, tak więc wyprzedzanie go w sytuacji gdy jedzie jeszcze samochód z naprzeciwka (jak na rysunku powyżej) jest totalnym nieporozumieniem.
A sytuacja z rowerzystą jadącym z naprzeciwka? 2,08 + 0,8 + 0,8 = 3,68. Zostaje 1,49 metra, co daje nam ok. 75 centymetrów odstępu od każdego rowerzysty. Dużo, dużo za mało!
Moja sytuacja
Zaznaczę jedno – jestem totalnie niekonfliktowy, nie szukam dziury w całym, nie czepiam się wszystkiego, staram się jeździć defensywnie. Ale są sytuacje, gdzie muszę reagować. Kilka dni temu jechałem wąską, lokalną drogą. Sytuacja jak dwa rysunki wyżej + do tego zaparkowane samochody po obu stronach drogi. I kierowca z naprzeciwka – PRZECIEŻ SIĘ ZMIESZCZĘ! Prędkości na szczęście były nieduże, tak więc zdążyłem zainterweniować, zjeżdżając bliżej środka, blokując zapędy gościa, który prawo jazdy chyba znalazł w chipsach. Oczywiście skończyło się na trąbieniu i wygrażaniu ze strony kierowcy, brakło tylko refleksji z jego strony, co by się stało, gdyby jednak się nie zmieścił. Albo któregoś rowerzystę bujnęło np. na dziurze.
Pisałem Wam kiedyś w rowerowej relacji ze Szwecji, że przez kilka dni, które spędziliśmy tam z Moniką, ani razu nie kląłem pod nosem na zachowanie kierowcy. ANI RAZU! Wszyscy grzecznie wyprzedzali zjeżdżając na lewy pas czy nie włączali się do ruchu tuż przed nosem rowerzysty (w Polsce to niestety standard).
150 cm dla rowerzysty
Już kilka lat temu ruszyła w Polsce kampania „150 cm dla rowerzysty„. Kampania słuszna i zasługująca na uznanie, niemniej to tylko pewien miły akcent, który w praktyce nie zmieni świata na dużą skalę.
Tak samo nie zmieni tego nowelizacja przepisu o zachowywaniu 1,5 metra odstępu. Dlaczego? Po pierwsze – nikt za to mandatu nie dostanie, bo jak policjant ma zmierzyć ten odstęp? Nie mówiąc już o tym, że policja nie będzie się zajmowała takimi „duperelami”, skoro borykają się z brakami kadrowymi.
Po drugie – mało kogo będzie to obchodzić. Sorry, ale ludzie z wypiekami na twarzy nie śledzą zmieniających się przepisów.
Narodowe narzekanie
Zobaczcie co się dzieje w Polsce, gdy pojawia się informacja o podniesieniu mandatów za wykroczenia drogowe. Albo gdy jakaś gmina chwali się postawieniem fotoradaru. Zamach na wolność kierowców! Będą nas łupić! Maszynka do zarabiania pieniędzy! Nie stać nas na mandaty! A na co to komu, ja jeżdżę samochodem i czuję się bezpiecznie!
To jest taka sama logika, gdy miasto buduje drogę rowerową i pojawia się grupa jojczących, że po co rowerówka, skoro tam NIE MA ROWERZYSTÓW (a może nie ma, bo się po prostu boją jeździć tą ulicą). A potem w innym miejscu wylewają żale, że rowerzyści PCHAJĄ SIĘ NA ULICE! No a gdzie mają jeździć? Podziemnymi tunelami? Albo jak mówił jeden z redaktorów łódzkiej gazety, którego nazwiska z grzeczności nie wymienię, żeby rowerzyści tylko po lesie jeździli?
Co zrobić, aby poprawić sytuację?
Jest tylko jeden skuteczny sposób. Zobaczcie, od lat jest tak, że gdy polski kierowca przekroczy granicę kraju, od razu zaczyna jeździć grzeczniej. Dlaczego tak się dzieje? Bo boi się mandatu! W Niemczech od zeszłego roku za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o 21 km/h dostaje się 80 euro mandatu (ok. 370 zł), a prawo jazdy zostaje zatrzymane na miesiąc. U nas? 100 zł mandatu i pogrożenie paluszkiem, bo prawo jazdy jest odbierane czasowo dopiero po przekroczeniu prędkości o 50 km/h, czyli trzeba jechać stówką w terenie zabudowanym!
To samo dzieje się w Niemczech przy przekroczeniu prędkości w terenie niezabudowanym o 26 km/h – mandat 80 euro i pożegnanie z prawkiem na miesiąc.
A u nas? Rozważane było zatrzymywanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie niezabudowanym, ale temat upadł, bo byłoby za dużo pracy przy obsłudze tych sytuacji (pisałem o tym we wpisie o karnawale jeżdżących szybko, ale bezpiecznie). Gdzie z moich obliczeń wynika, że każdy powiat miałby raptem 100 dodatkowych spraw rocznie. A później mniej, gdy wszyscy przyzwyczailiby się do nowych przepisów.
Odpowiedzialność
Kierowca ciężarówki, samochodu, rowerzysta, pieszy – wszyscy w ruchu ulicznym muszą czuć pewną odpowiedzialność. Niestety, nie da się, jak widać, wypracować jej prośbą – trzeba zrobić to bardziej na ostro. Inaczej nic się nie zmieni.
Nie wierzycie? Popatrzcie na przydrożne rowy, usłane śmieciami. Plastikowe butelki, puszki, torby po fast foodach. Pobocza i lasy toną w śmiechach i nie jest to wcale przesada. Akurat w tym przypadku mandaty nic nie dadzą, bo za każdym drzewem musiałby się kryć strażnik podmiejski (choć fotopułapki co nieco dają). Ale wystarczyłoby, tak jak chociażby w Szwecji, doliczać kaucję do każdej butelki (dajmy na to 50 groszy). Gwarantuję wam, że gdyby nawet ktoś wyrzucił butelkę przez okno samochodu (czy zza kierownicy roweru), chwilę później by już jej nie było. Tak jak złom znika w mgnieniu oka.
Dlatego właśnie łamie przepisy, jeżdżąc po chodnikach. Nie mam zamiaru, w najlepszym przpadku, oberwać w łokieć lusterkiem.
Na wąskiej powiatowej drodze,jadąc z górki(prędkość)zostałem zepchnięty z szosy na pobocze. Wywrotka przez kierownicę, bo koło wpadło w dziurę. Centralnie głową kontakt z asfaltem. Pogotowie. Szpital i rozległe strzaskanie czaszki, oczodołów, i jakiś tam kręgów szyjnych. Ci co jechali z naprzeciwka nie zdążyli zauważyć marki ani tablic, bo byli skoncentrowani na widoku rowerzysty. To jest puenta do powyższego felietonu i komentarzy.
Pomysł z odświeżeniem rometowskich chorągiewek jest b. dobry. Z tą zmianą, że nie patyk, ale starego typu antena samochodowa taki drut stalowy, no i oczywiście chorągiewka.
Kiedy w domu zobaczy wielką rysę na lakierze to chyba wtedy będzie mijał szerszym łukiem.
A co do TIR-ów, to mieszkam na wschodzie i zauważyłem, że Litwini i Ukraińcy najgorsi.(TIR-owcy)
@Piotr! Dobry patent! A może zamiast takiej linijki użyć sprężystego patyka z gwoździem na końcu… nie zahaczy i nie pociągnie, a nauczka będzie. Kijek pomalowany na jaskrawy kolor, a na wysokości gwoździa mała chorągiewka, żeby nie było, że nie widać. Prawidłowo jadący kierowcy nie mają się co obawiać, a cymbały… no cóż może zajarzą w jakim momencie nabawili się rysy na karoserii. I w przyszłości będą się trzymać od rowerzystów z dala!
Młodzi pewnie nie pamiętają, ale ROMET kiedyś wyposażał swoje rowery w takie odchylane pomarańczowe „chorągiewki” z odblaskiem.
Ja ostatnio wziąłem taką starą linijkę drewnianą o długości 1 metra i przykleiłem to sobie do kierownicy (oczywiście ciężko się jeździ). Wiadomo wtedy kierowcy musieli mnie wyprzedzać z tą odległością. Super tekst.
Pozdrawiam
Wydaje mi się że jest jeszcze coś gorszego niż wyprzedzanie rowerzysty z zachowaniem odstępu wielkości igły. Nie raz miałem sytuację gdy z naprzeciwka jedzie rowerzysta i pewien samochód go wyprzedza a ja nadjeżdżający z drugiej strony muszę uciekać na pobocze bo kierowca samochodu ustąpił juz przecież wystarczajaco dużo miejsca pierwszemu rowerzyście wiec niech ten drugi (ja jadący oczywiście prawidłowo ) zjedzie mu z drogi albo sugeruje się myślą „zmieszcze sie” ;|/
A moim zdaniem i tak najgorsze są drogi – wąskie.
Jadę ostatnio rowerem przez bardzo niebezpieczna drogę powiatową łączącą zjazd z A4 do DK4 (a była to bardzo przyzwoita powiatowa droga)
Z naprzeciwka sznur aut, za mną TIR i osobówki, zero chodnika i tego typu rzeczy.
Osobówki w miarę wyprzedzają, TIR nie da rady, partnerstwo na drodze przede wszystkim więc się zatrzymuję na poboczu, niech ten TIR sobie skoczy do przodu, kierowca kumaty wiec migiem wykorzystuje sytuację i jedzie.
A ja? No cóż balansuję między skrajem asfaltu a metrowym rowem, bo TIR w podzięce „przytula się” do mnie, pobocze ma góra 50-70 cm, obok rów
Trudno mimo wszystko winić TIRa, ale te drogi….
To tu:
https://maps.google.pl/?ll=50.062924,21.476812&spn=0.049534,0.111151&t=m&z=14&layer=c&cbll=50.062835,21.476863&panoid=l4Y92odpdVgRNBwMZIxv5Q&cbp=12,159.57,,0,-6.81
Ale dobra, w mieście, wiadomo, ścisk, tłok, dużo samochodów. Zachowanie 1,5 metra odstępu jest bardzo często nierealne. Ba, czasem 50 cm to już luksus. Ja to doskonale rozumiem, zresztą, jak auto jedzie sobie przepisowo to spoko.
Ale powiedzcie mi, pusta droga, z przodu nic, z tyłu nic. Większość omija mnie pięknie, praktycznie zjeżdżają na pas obok. Ale zawsze znajdzie się ktoś kto spróbuje mi „zgasić papierosa” i udowodnić, że powinienem jechać kamienistym poboczem.
Ech, ale nawet na Fejsie pojawiały się głosy, że „rowy dla rowerzystów, rowerzyści na pobocza, po co jeździcie na cienkich oponach” i tego typu brednie.
@PG
Owszem grupa rowerzystów jest rzadziej lekceważona od pojedynczego, ale grupowanie się nie zawsze się uda. Jakbym miał czekać czasami aż znajdzie się kilku rowerzystów jadących w tym samym kierunku co ja, to często musiałbym rezygnować z jazdy. Osobiście uważam że najważniejsza jest odpowiednia nasza widoczność i do tego kampanie lokalnych stowarzyszeń uczulających kierowców na problem zbyt bliskiego mijania rowerzystów.
Moja teoria jest taka:
jak jest droga niespecjalna dla rowerów warto grupować się po przynajmniej 2, 3, 4 rowery byle nie przekroczyć 15 ;) utrzymywać równe tempo jazdy i sobie jechać.
Jeden rowerzysta bywa lekceważony ale grupka kilku z reguły już nie. A pomysł mi przyszedł do głowy jak jeden facet omal płuc nie wypluł, jak chciał mi dotrzymać tempa, bo miałem pod wieczór światło a on nie, tylko że o tym nie wiedziałem i jechałem swoje, a on sapał mi za plecami i na koniec się przyznał :D
Trudno mi pominąć trzy historie o najechaniu mnie (rowerzystę) przez tkzw. kierowczynie. Ostatnim, trzecim już razie, sądziłem, że będzie to już ostatni raz, wedle przysłowia, do trzech razy sztuka.
I wiecie co wspólnego stwierdziłem, u tych trzech pań. Binokle z szerokimi ,,dyszlami”. Nie do wiary, jak taka szkapa, niewiele widzi po bokach! Tak złożyło się, że zawsze były to panie i zawsze w binoklach z szerokimi zaczepami(?). To znaczy wcale nie wjeżdżałem nagle im z boku. Za pierwszym, pani rozjechała mnie, uparcie patrząc w lewo, jakby tylko z tamtej strony mógł najechać pojazd, przy jej wjeżdżaniu na pas ruchu w prawo. Ja, jechałem ,,chodnikiem”. po lewej stronie jezdni. Jeśli ktoś sądzi, że jest bezpieczny, jadąc na rowerze chodnikiem, jest to dowód błędnego rozumowania. Druga pani, skręcała w lewo w ulicę podporządkowaną z przerwy w wysepce. Przepuściła auta, mnie walnęła. Podobno mnie nie widziała. Trzecia pani, skręcała w prawo, z czerwonego w zielone, przepuściła pieszą, mnie walnęła. Siedziałem na masce. Wszystkie trzy przypadki, skończyły się źle dla rowerków, dobrze (?) dla mnie. Zdaje się, że jest w tym jakaś przestroga od losu. Tylko nie potrafię jej rozszyfrować!
W 1979 roku w Finlandii, zanotowałem wzrokowo, chorągiewki poziome, lub odblaski, z lewej od bagażnika rowerowego doń przymocowane. Długie ,,drzewce” , na około 60 cm. Sprzedawano takie, wraz odblaskami na agrafkach, we wszystkich kioskach i innych popularnych sklepikach. Coś takiego ostrzegało wyprzedzających o koniecznym miejscu, dla rowerzysty. Rowerzysta, może omijać dziurę w jezdni, mieć chybnięcie z takiej czy innej przyczyny. Bierzcie, proszę, poprawkę na mój tor jazdy, chciałoby się rzec. Naród Fiński, „poszedł po rozum do głowy”, znacznie wcześniej od nas…
I nie pomaga ludziskom, tyle nieszczęść. Widocznie kierowcy amatorzy, mustrują się z kompletnych zielonych. Nigdy nie dosiadali, roweru. A wydałbym przepis. Zapisy na kurs kierowców, po okazaniu się prawem jazdy na rower (karta rowerowa) i potwierdzenie jazdy na rowerze, przez co najmniej trzy lata, przez uprawnione ośrodki sportów rowerowych !!!
@Roman
Dokładnie jak piszesz, wolę jechać chodnikiem ja też jestem z Torunia, chociaż doświadczenie rowerowe u mnie jest niewielkie (przesiadłem się z samochodu jakiś tydzień temu) Dziś mało nie skosił mnie kierowca na Pl. Rapackiego bo nie działały światła… chciał na pewno mnie trafić ale moja wyobraźnia podpowiedziała mi żebym nie jechał szybciej niż przechodnie przechodzący po pasach (a byli już w połowie drogi po jego lewej stronie) wiedział że zdąży więc dodał gazu… wolałem zwolnić i zrównać się z przechodniami…
Nikt nie jest święty, wydawało mi się jednak że coś się zmienia na lepsze, że kierowcy zaczęli akceptować rowerzystów przynajmniej w moich okolicach i czar prysnął jak bańka mydlana po wjeździe do Katowic i poruszaniu się w okolicach gdzie nie ma ścieżek rowerowych. Wygląda to tak jakby kierowcy brali udział w jakimś konkursie kto przejedzie bliżej rowerzysty nie zahaczając go pomimo że pas obok jest wolny. O kierowcach MPK nie wspomnę bo to w większości miejsc osobna historia.
Niestety polskie prawo ma najczęściej głęboko w tyle rowerzystów, chyba że chodzi o ich karanie.
Sam jestem kierowcą osobówki i jakoś potrafię wlec się za rowerzystą jak nie mam miejsca do wyprzedzania, ba zauważyłem nawet że wtedy pozostali którzy są zmuszeni się wlec również za mną potrafią minąć wtedy rowerzystę szerokim łukiem. Niestety tego nigdzie nie uczą, tego się znikąd nie wynosi tylko takie nawyki samemu się wyrabia.
zgłaszasz na policję zdarzenie drogowe w którym ktoś Cię na żyletkę wyprzedził. Przydaje się do tego świadek lub nagranie z monitoringu.
Dlaczego u nas taka kambodza umyslowa ?? bo chocby datego ze na kursach na prawo jazdy najwazniejsze jest to by kursant za wiele benzyny nie zuzyl…nie uczy sie ludzi jak nalezy postapic/zachowac sie wobec rowerzysty na drzodze etc….dodatkowo w Niemczech bo aktualnie mam niesamowiata przyjemnosc objezdzac tereny dookola Berlina nawet na drogach do malutkich wiosek buduje sie w odleglosci 2-3m od drogi sciezki rowerowe z gldakim asfaltem ale to juz jest polityka kraju i zrozumienie ze jak rower bedzie mie cswoja droge to i mniej porblemow na drodze bedzie mniej wypadkow stresu ;)
W weekend wybraliśmy się na wycieczkę rowerową pozdobywać kilka pobliskich szczytów ;) gdzie dotarło do mnie, że z rowerem tak naprawdę bezpieczniej niż na małoruchliwej drodze asfaltowej czuje się na stromym gruzowisku skalnym. A historia:
Wyjeżdżamy z lasu w trójkę w odstępach jakieś 40 metrów, nachylenie asfaltu jakieś 30 stopni. Z daleka widzimy passata w kombi, który na drodze o szerokości 2,5 metra i w bramie jednego z domów usiłuje nawrócić. Patrzy to w prawo, to w lewo – można jechać! No przecież nic wielkiego burczącego nie jedzie (czyt. samochód). Zwalniamy, ale przecież to my mamy pierwszeństwo! Pierwszy kolarz podjeżdża bliżej, a samochód jak wyścigówka gazuje wprost pod rower. Oj no, wiadome – pisk opon roweru – oczywiście „specjalnie”, żeby kierowca lekko się wystraszył. Kolega objechał samochód i pojechał dalej. Druga, koleżanka tuż za nim już nie przejedzie, bo co z tego, że kierowca patrzy jak koleżanka przecież nie brzęczy i nie burczy (chyba, że jej w brzuchu) to jej nie słychać, wiec się taki pacan z kombi nie odsunie.
Co z tego że w białych spodenkach, białym kasku i pomarańczowej bluzce ona wygląda jak żarówka. Nie jest przecież samochodem. Kolejno ja – widzę jakieś manewry kombiaka i koleżankę czekającą na mnie tuż za nim – dobrze, że tam była bo szczerze – jechałem z dużą prędkością i coś mnie tknęło, żeby zwolnić. I dobrze. Kombiak z impetem wprost pod moje koła. Zatrzymałem się przed tego tylnymi drzwiami – może pół metra brakło. Mnie też chyba nie było widać, przecież biały rower i biały kask są słabo widoczne. Może w zimie, ale nie w środku lata!
Najlepsza sytuacja jest kiedy kierowca samochodu boi się najechać na linię ciągłą podczas wyprzedzania roweru (chociaż nikt z naprzeciwka nie jedzie), a nie boi się zahaczyć rowerzysty.
Też mam spostrzeżenie, że zdecydowanie bardziej bezpiecznie czuję się będąc wyprzedzanym przez TIRa. Taki wielki, a potrafi jechać za rowerem kiedy wyprzedzić się nie da. Podczas samego manewru zawsze zjedzie na pas obok. Zupełnie inne odczucia niż z obcowania z TIRami, kiedy sam kieruję osobówką;)
Witam.
Zgadzam się że niektórzy kierowcy pozbawieni są chyba całkowicie wyobraźni i nie szanują innych użytkowników dróg, ale uderzmy się w „rowerową pierś”- też nie jesteśmy święci. Często obserwuję rowerzystów jeżdżących po ruchliwych ulicach i skrzyżowaniach wtedy gdy obok poprowadzone są ścieżki rowerowe, wielu jeździ obok siebie, a kodeks dopuszcza taką sytuację jedynie wyjątkowo, gdy nie utrudnia ruchu drogowego.
Nie wspomnę o szybkim przejeżdżaniu po pasach, czy gwałtownym włączaniu się do ruchu. Jak by na to nie patrzeć rower jest zawalidrogą na ulicach naszych miast, utrudnia płynny ruch samochodowy bo jest zdecydowanie od samochodów wolniejszy. Nie chcę tutaj usprawiedliwiać źle jeżdżących kierowców, ale wszystko ma dwie strony. Jakie stąd wyjście? Budowa jak największej ilości dróg rowerowych. U mnie w Toruniu obserwuję znaczny postęp.
I jeszcze taka sprawa – jak mam jechać po ruchliwej ulicy to zjeżdżam na chodnik (wiem że to niezgodne z przepisami, ale moje bezpieczeństwo jest ważniejsze).
Pozdrawiam
Niestety muszę potwierdzić Twoje obserwację dotyczące omijania – szerokim łukiem – przez rowerzystów tzw.DDR’ów ale wcale im się nie dziwię bo jeżeli ja wytrawny cyklofan mam problem z poruszaniem się po tych pseudo ddr’ach to czemu dziwić się sezonowym „kolarzom” . Stawianie znaków ddr przy byle chodniku nie oznacza, że ów „chodnik” może być ddr’em o czym zapominają nasi włodarze i ci co stawiają te znaki bez jakiegokolwiek pomyślunku i wyobraźni.
Wystarczy pojechać do Czech, Słowacji czy Węgier, zupełnie inna jazda, nie mówiąc o ilości ścieżek rowerowych.
Dokładnie jak piszecie nic dodać nic ująć …Jestem już po takim zdarzeniu tylko szkoda ,ze skończyło się wylądowaniem w szpitalu i 7 miesięcy rehabilitacji …Już wsiadłam na rower ale z jakim lękiem …Mam nadzieje ze zapomnę o tym i będę śmigać na asfalcie :)
Mieszkam przy Niemieckiej granicy i bardzo często zdarza mi się robić trasy po Niemczech z prostej przyczyny. Tam droga rowerowa jest jakości naszych autostrad. Jeśli odcinek przebiega wzdłuż ruchliwej drogi, to jeszcze nie zdarzyło mi się by ktoś tam wyprzedził mnie na centymetry. Czasem wlecze się za mną z kilometr bo (uwaga!) nie ma wystarczającej widoczności. I jakoś mu się aż tak bardzo nie spieszy, by ryzykować życie moje czy swoje za te kilka minut.
Dlaczego oni mogą tak się zachowywać a u nas taka Kambodża umysłowa? Przypomina mi to sytuację, w której kierowca TIRa przesiada się na małą osobówkę i dopiero wtedy dostrzega, jak to jest widzieć kilkutonowy pojazd jadący z Tobą na czołówkę, bo postanowił wyprzedzić kogoś kto jedzie 5km/h wolniej niż on.
Dużo wody upłynie, nim i u nas ta kultura się przyjmie, ale wierzę że tak będzie :)
Pozdrawiam
Bo jesteśmy narodem zawistnych, wrednych małostkowych skur…li bez empatii. Też jeździłem trochę po zachodzie Europy i niestety ale jak tylko minie się linie Odry to już wiem że jestem „Kambodży umysłowej”.
Niestety, ale muszę się zgodzić. Ja ostatnio kupiłem sobie naprawdę porządną lampkę tylną do mojego holendra (z przodu mam „błyskacza”), a ponieważ obecnie się rehabilituję po wieloodłamkowym złamaniu rzepki i nogę mam jeszcze opuchniętą to jeżdżę szczególnie uważnie.Trudno więc byłoby powiedzieć, że jestem niewidoczny i mój tor jazdy jest nieprzewidywalny. Ostatnio zacząłem jeździć tak na 1/3 szerokości drogi, tam gdzie samochody mają prawe koło. „Nauczył” mnie tego kierowca MPK jadący autobusem 95, na ulicy Koszalińskiej w Poznaniu, który spowodował, że zlądowałem w krzaczorach (na szczęście wywróciłem się na prawą stronę, a ja rzepkę miałem złamaną w lewej nodze). Sądziłem, że to podmuch tego autobusu mnie zwiał z prawej krawędzi drogi po której jechałem, ale kobieta która jechała za autobusem i pomogła mi się podnieść stwierdziła, że nie – ewidentnie zostałem uderzony masywnym prawym lusterkiem autobusu, a autobus miał sporo miejsca z lewej strony. Oczywiście kierowca autobusu nawet się nie zatrzymał.
Aby jednak nie było tak minorowo, to zdarzają się czasem wyjątkowo uprzejmi kierowcy, choć niestety zazwyczaj tylko na obcych „blachach”. Przykładem służyć mógłby kierowca niemieckiego TIRa, który w czwartek wyjeżdżał z „Lisnera” na Strzeszyńskiej i zauważył, że mam kłopoty z wyjazdem z „Biedronki”. Wyjazd jest tam wyjątkowo nieprzyjemny, bo jest lekko pod górkę, trzeba zrobić lewoskręt, asfalt kiepski, a z lewej strony jest łuk drogi i słaba widoczność. A samochody tam śmigają (i nie mam do nich o to pretensji). A tu kierowca dawał mi znak rękoma, abym wyjeżdżał dopiero jak on zasłoni światło drogi, co też zrobił i jeszcze mrugnął światłami abym ruszał. Co zauważyłem kierowcy takich TIRów dość często nie mają kłopotów, aby jechać do skrzyżowania za rowerzystą (tu doświadczenia z ulicy Lutyckiej). Mają też większą świadomość podmuchu jaki wywołują, więc starają się dojeżdżać do linii środkowej drogi. Oczywiście nie wszyscy, ale od czegoś trzeba zacząć :-)
Niestety z TIRami (a właściwie jednym ;P) na Lutyckiej ja mam trochę gorsze doświadczenie. Dojeżdżając do skrzyżowania wyprzedziłem jegomościa z prawej. A należy zauważyć, że z pełnym (czyt. przód+tył+odblaski tył) oświetleniem i w kamizelce byłem zauważalny jak reklama klubu go-go. Po zmianie na zielone but i szybko żeby znaleźć się za skrzyżowaniem, gdzie można było obrać bezpieczniejszą pozycję (pobocze i te sprawy). Zanim jegomość wrzucił drugi bieg, ja spokojnie byłem w połowie skrzyżowania, ale że nie należało ono do najmniejszych, zanim zjechałem zdążył mnie dogonić, radośnie klaksonem i innymi trąbami oznajmiając, że nie jestem tu mile widziany. Na szczęście skrzyżowanie ma to do siebie, że ma trochę asfaltu od strony drogi przecinanej i gdybym tego nie wykorzystał pewnie szybciej bym się zdecydował na kupno kasku ;). Ma też trochę asfaltu i po lewej stronie TIRowca, ale co zrobisz, przecież tamten parzy.
Uwielbiam też tych trąbiących kierowców, co im rowerzysta na drodze nie pasuje. Nie ma różnicy czy to w dzień czy też w nocy. Przy okazji napomnę o rolkarzach wjeżdżających wprost pod koła, bo ja z kolei z nimi mam ostatnio sytuację przyspieszające bicie serca. W zeszłym tygodniu miałbym „dachowanie” rowerem (duża prędkośc i SPDy), gdyż dziewczyna prawie wywinęła orła przede mną i skręciła gwałtownie pod koła. Dziś przejechałbym kolejnego przy bardzo wolnej jeździe. Samochód może zabić, ale rolkarz też jest nas w stanie połamać.
i co się dziwić.. że tylu rowerzystów jeździ po chodnikach -> czy miasto czy poza miastem, rowerzysta jest traktowany jako zło i zawalidroga. Bezpieczna odległość przy mijaniu? A po co.. przecież można walnąć lusterkiem po nerkach ;/
Kurde, jeszcze nie napisałem o łosiach, którzy wyprzedzają, bez upewnienia się, że z naprzeciwka nie jedzie rower. Ale to jest pół biedy, bo wtedy szybko przełączam przednią lampkę na silny stroboskop i jeśli się nie schowa, to najwyżej zjeżdżam z asfaltu.
Ale przynajmniej widzę go i mam czas zareagować.
dodam inna sytuację – zwykła asfaltowa droga gminna szerokości 3-4 metry – rower i auto jadą z naprzeciwka, czasami pobocze nawet i 5-10 cm nizej niż asfalt, czasem nie.
Prędkość względna to suma prędkości auta i roweru bo przeciwne kierunki (albo inaczej ten sam kierunek a przeciwny zwrot ;))
I żaden nie zwolni ani nie odbije nieco w swoje prawo tylko z impetem się mijamy, z impetem i na styk – tego nienawidzę
Jak jest niżej pobocze 4-kołowcowi wygodniej zjechać nieco ale swymi gabarytami spychać rower poza drogę to…