Ten wpis w pierwotnej wersji powstał w 2014 roku, czyli 7 lat temu (!) Od tego czasu zachowanie kierowców samochodów względem rowerzystów trochę się poprawiło, ale nadal jest bardzo, ale to bardzo dużo do poprawy. Nadal ginie za dużo rowerzystów i za dużo trafia do szpitala po spotkaniu z samochodem. Do napisania tego tekstu od nowa, zachęciła mnie informacja, że do Sejmu wpłynął projekt zmiany przepisów. Według niego, kierowcy mieliby mieć obowiązek wyprzedzać rowerzystę w odległości minimum półtora metra, a nie jednego metra jak dotychczas. Cóż, znów mogę powtórzyć to, co napisałem w tytule mojego tekstu siedem lat temu – 1,5 metra dla rowerzysty? Dobry żart.
Wyprzedzanie na gazetę
Niezmiennie zastanawia mnie, co siedzi w głowach osób, które wyprzedzają rowerzystów na gazetę, zwłaszcza gdy droga w promieniu kilometra jest pusta (nie żebym to usprawiedliwiał, gdy jest duży ruch). Co stoi na przeszkodzie, żeby zjechać całkowicie na lewy pas? On parzy?
Wielu, naprawdę wielu kierowców jakby bało się zjechać całkowicie na drugi pas. Nieraz robię tak, że gdy widzę, że z naprzeciwka nic nie jedzie, zjeżdżam trochę bliżej środka, tak aby zachęcić jadących z tyłu do zachowania większego dystansu.
Jeszcze większe dziadostwo, to wpychanie się pomiędzy rowerzystów. Tak jak na rysunku powyżej – mamy dwóch rowerzystów jadących z przeciwnych kierunków, a do tego pojawia się samochód. I pech chce, że wszyscy spotykają się w jednym miejscu. Wielu kierowców (nie mówię, że wszyscy), zamiast zdjąć nogę z gazu, włącza tryb „dawaj, dawaj, zmieścisz się„. No i zazwyczaj się mieści, jednocześnie nie zachowując metra od rowerzysty (albo i obu), ponosząc mu ciśnienie.
Krótkie obliczenia
Przykład? Droga gminna może mieć poza terenem zabudowanym np. 5,5 m szerokości (2,75 m jeden pas). Przyjmijmy, że szersza kierownica rowerowa ma 80 cm, a np. VW Passat 2,08 metra szerokości z lusterkami. Jak łatwo policzyć, rower i samochód nijak nie mieszą się na jednym pasie, tak więc wyprzedzanie go w sytuacji gdy jedzie jeszcze samochód z naprzeciwka (jak na rysunku powyżej) jest totalnym nieporozumieniem.
A sytuacja z rowerzystą jadącym z naprzeciwka? 2,08 + 0,8 + 0,8 = 3,68. Zostaje 1,49 metra, co daje nam ok. 75 centymetrów odstępu od każdego rowerzysty. Dużo, dużo za mało!
Moja sytuacja
Zaznaczę jedno – jestem totalnie niekonfliktowy, nie szukam dziury w całym, nie czepiam się wszystkiego, staram się jeździć defensywnie. Ale są sytuacje, gdzie muszę reagować. Kilka dni temu jechałem wąską, lokalną drogą. Sytuacja jak dwa rysunki wyżej + do tego zaparkowane samochody po obu stronach drogi. I kierowca z naprzeciwka – PRZECIEŻ SIĘ ZMIESZCZĘ! Prędkości na szczęście były nieduże, tak więc zdążyłem zainterweniować, zjeżdżając bliżej środka, blokując zapędy gościa, który prawo jazdy chyba znalazł w chipsach. Oczywiście skończyło się na trąbieniu i wygrażaniu ze strony kierowcy, brakło tylko refleksji z jego strony, co by się stało, gdyby jednak się nie zmieścił. Albo któregoś rowerzystę bujnęło np. na dziurze.
Pisałem Wam kiedyś w rowerowej relacji ze Szwecji, że przez kilka dni, które spędziliśmy tam z Moniką, ani razu nie kląłem pod nosem na zachowanie kierowcy. ANI RAZU! Wszyscy grzecznie wyprzedzali zjeżdżając na lewy pas czy nie włączali się do ruchu tuż przed nosem rowerzysty (w Polsce to niestety standard).
150 cm dla rowerzysty
Już kilka lat temu ruszyła w Polsce kampania „150 cm dla rowerzysty„. Kampania słuszna i zasługująca na uznanie, niemniej to tylko pewien miły akcent, który w praktyce nie zmieni świata na dużą skalę.
Tak samo nie zmieni tego nowelizacja przepisu o zachowywaniu 1,5 metra odstępu. Dlaczego? Po pierwsze – nikt za to mandatu nie dostanie, bo jak policjant ma zmierzyć ten odstęp? Nie mówiąc już o tym, że policja nie będzie się zajmowała takimi „duperelami”, skoro borykają się z brakami kadrowymi.
Po drugie – mało kogo będzie to obchodzić. Sorry, ale ludzie z wypiekami na twarzy nie śledzą zmieniających się przepisów.
Narodowe narzekanie
Zobaczcie co się dzieje w Polsce, gdy pojawia się informacja o podniesieniu mandatów za wykroczenia drogowe. Albo gdy jakaś gmina chwali się postawieniem fotoradaru. Zamach na wolność kierowców! Będą nas łupić! Maszynka do zarabiania pieniędzy! Nie stać nas na mandaty! A na co to komu, ja jeżdżę samochodem i czuję się bezpiecznie!
To jest taka sama logika, gdy miasto buduje drogę rowerową i pojawia się grupa jojczących, że po co rowerówka, skoro tam NIE MA ROWERZYSTÓW (a może nie ma, bo się po prostu boją jeździć tą ulicą). A potem w innym miejscu wylewają żale, że rowerzyści PCHAJĄ SIĘ NA ULICE! No a gdzie mają jeździć? Podziemnymi tunelami? Albo jak mówił jeden z redaktorów łódzkiej gazety, którego nazwiska z grzeczności nie wymienię, żeby rowerzyści tylko po lesie jeździli?
Co zrobić, aby poprawić sytuację?
Jest tylko jeden skuteczny sposób. Zobaczcie, od lat jest tak, że gdy polski kierowca przekroczy granicę kraju, od razu zaczyna jeździć grzeczniej. Dlaczego tak się dzieje? Bo boi się mandatu! W Niemczech od zeszłego roku za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o 21 km/h dostaje się 80 euro mandatu (ok. 370 zł), a prawo jazdy zostaje zatrzymane na miesiąc. U nas? 100 zł mandatu i pogrożenie paluszkiem, bo prawo jazdy jest odbierane czasowo dopiero po przekroczeniu prędkości o 50 km/h, czyli trzeba jechać stówką w terenie zabudowanym!
To samo dzieje się w Niemczech przy przekroczeniu prędkości w terenie niezabudowanym o 26 km/h – mandat 80 euro i pożegnanie z prawkiem na miesiąc.
A u nas? Rozważane było zatrzymywanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie niezabudowanym, ale temat upadł, bo byłoby za dużo pracy przy obsłudze tych sytuacji (pisałem o tym we wpisie o karnawale jeżdżących szybko, ale bezpiecznie). Gdzie z moich obliczeń wynika, że każdy powiat miałby raptem 100 dodatkowych spraw rocznie. A później mniej, gdy wszyscy przyzwyczailiby się do nowych przepisów.
Odpowiedzialność
Kierowca ciężarówki, samochodu, rowerzysta, pieszy – wszyscy w ruchu ulicznym muszą czuć pewną odpowiedzialność. Niestety, nie da się, jak widać, wypracować jej prośbą – trzeba zrobić to bardziej na ostro. Inaczej nic się nie zmieni.
Nie wierzycie? Popatrzcie na przydrożne rowy, usłane śmieciami. Plastikowe butelki, puszki, torby po fast foodach. Pobocza i lasy toną w śmiechach i nie jest to wcale przesada. Akurat w tym przypadku mandaty nic nie dadzą, bo za każdym drzewem musiałby się kryć strażnik podmiejski (choć fotopułapki co nieco dają). Ale wystarczyłoby, tak jak chociażby w Szwecji, doliczać kaucję do każdej butelki (dajmy na to 50 groszy). Gwarantuję wam, że gdyby nawet ktoś wyrzucił butelkę przez okno samochodu (czy zza kierownicy roweru), chwilę później by już jej nie było. Tak jak złom znika w mgnieniu oka.
A oto moje 3 grosze:
1. Odstęp i „poczekanie” aż da się wyprzedzić rower, to podstawa. Sam poza rowerem jeżdżę samochodem i motocyklem. To naprawdę nie problem; Łukasz ma rację. Dlaczego w Europie Zachodniej (Włochy, Francja, Austria…) samochód po górskuej drodze potrafi jechać za rowerzystą ponad kilometr. I gdybyn nie pokazał ręką „jedź!”, jechałby następny. A z drugiej strony niektórzy pozwalają się wyprzedzić na zjazdach-serpentynach, ale to już rzadziej, niestety.
2. Nadmierna prędkość, to ulubiony parametr do karania, a moim zdaniem wcale nie najważniejsza przyczyna wypadków. Oczywiście zawsze można powiedzieć „gdyby jechał wolniej…” ale w ten sposób gdyby stać lub jechać 1 km/h, byłoby najbezpieczniej, a przy stłuczce i tak ktoś mógłby powiedzieć „powinien jechać wolniej”. Może ograniczenia prędkości powinny być bardziej zróżnicowane (deszcz, ciężarówki, godziny itp…). U nas to rzadkość. A znaki (lub ich brak) są tak często absurdalne, że uczą łamania przepisów. Ręczę, że gdyby urealnić ograniczenia, kierowcy skrupulatnie stosowaliby się do nich i ani mandaty ani fotoradary nie byłyby tak znienawidzone. Oczywiście zawsze znalazłaby sie garstka idiotów – i tych należałoby wyłapać i ukarać.
3. Dla mnie jako rowerzysty największa zmora na ulicach, to faktycznie wymuszanie pierwszeństwa przy włączaniu się do ruchu przez samochody i gorzej – sytuacja, gdy samochód wyprzedza mnie tuż przed skrzyżowaniem, po czym „daje po heblach” i skręca na tym skrzyżowaniu w prawo (a w zasadzie stoi i czeka na możliwość skrętu).
4. Nie lubię DDR-ów. Lubiłbym, ale wszystkie niemiłe zdarzenia w jakich uczestniczyłem, miały miejsce właśnie na drogach dla rowerów. Ani piesi ani kierowcy nie traktują ich jak jezdni. Nie ustępują pierwszeństwa gdy powinni, nie rozglądają się przed „wtargnięciem”, trudno jest wyprzedzić inny rower (wąsko, jazda środkiem), nikt ich nie sprząta z liści itp… itd. Najlepsze są DDR-y wydzielone jak skrajny pas jezdni. Są traktowane poważnie przez wszystkich, jednokierunkowe, i zazwyczaj pokryte asfaltem, a nie kostką!!!
5. Koledzy narzekają na rolkarzy na DDR-ach. A niby gdzie oni mają jeździć? Lawirować 25 km/h lub nieraz szybciej po dziurawych chodnikach między pieszymi? Czy po jezdni między samochodami? Ale rolkarze powinni się oglądać i ustępować (zmniejszyć rozkrok), jeśli ktoś z tyłu chce jechać szybciej np. na rowerze. Sam także czasem jeżdżę na rolkach ale zawsze wiem, czy ktoś za mną jedzie, czy nie. Rolkarz na DDRze powinien czuć się jak gość, a nie gospodarz i często tak jest.
Oczywiście nie mówię tu o dzieciach na rolkach.
6. I jeszcze ostatnia sprawa. Nie rozumiem, o co ten cały hałas z elektrycznymi hulajnogami. Według dotychczasowych przepisów taka hulajnoga dokładnie wypełnia definicję roweru. Zamiast tworzyć nowe przepusy wystarczyłoby uświadomić ludziom, że to JEST ROWER. Nigdzie w kodeksie nie jest powiedziane, że rower musi mieć pedały i siodełko. Musi być napędzany siłą mięśni, mieć co najwyżej 90 cm itd… Może mieć silnik wspomagający o takich to a takich parametrach – tu trzeba byłoby czsasem wprowadzić modyfikację, że „hulajnogarz” aby jechać, musi się od czasu do czasu odepchnąć nogą, aby nie był to motorower.
Pozdrawiam serdecznue
Według mnie zarówno jedna strona jak i druga jest winna. Nagminnie jadąc rowerem kierowcy krzyczą jak w korku wymijam ich z prawej strony i wjeżdżam przed światła, z drugiej strony jak jadę autem to czasami dostaję palpitacji widząc co robią rowerzyści.
Co ciekawe mój chyba najniebezpieczniejszy wypadek na rowerze zdarzył się gdy… starszy Pan na składaczku wymusił na mnie pierwszeństwo, praktycznie wjeżdżając mi w bok roweru.
Państwo też nie poprawia sytuacji dopuszczając urządzenia wspomagające ruch (np. rolkarzy) do jazdy po drogach rowerowych. Jednocześnie wypchnięcie wszystkich rowerzystów, niektórzy w ogóle nie znają przepisów o ruchu drogowym, na ulicę jest bez sensu. Jeżeli jedziesz powoli, uważasz na innych, nie czujesz się pewnie to powinieneś mieć możliwość jazdy po chodniku.
Myślę, że najlepszą rzeczą jaką możemy zrobić jest prawidłowe (przykładne) wyprzedzanie. Sam to często obserwuję.. Gdy jedzie kilka aut i pierwsze wyprzedzi mnie zbyt blisko to wszystkie pozostałe za nim zrobią to samo. Gdy z kolei sam jadę autem i prawidłowo wyprzedzę rowerzystę (włączając kierunkowskaz i zjeżdżając na maxa na lewy pas) to wtedy auta za mną również prawidłowo wykonują manewr wyprzedzania :) Także psychologia tłumu może tutaj pomóc..
Niestety żadne akcje i kampanie nic nie pomogą. Polskie społeczeństwo nie jest tzw. „społeczeństwem obywatelskim”, jak np. wspomniane szwedzkie. To tak, jakby wśród niepiśmiennych robić promocję czytelnictwa. Niestety. Na drogach ekspresowych, mimo że rowery tam już nie jeżdżą, to zachowanie dużej części kierowców jest również skandaliczne. I zawsze – ale to zawsze – zastanawia mnie, czemu jeden z drugim, który łamie wszelkie ograniczenia prędkości i tak bardzo się spieszy, po wyjściu z auta idzie już normalnie? Czemu nie biegnie chodnikiem, rozpychając innych ludzi i drąc się na nich? Przecież tak się przed chwilą spieszył… ?☝️
Cześć, z tego co wiem te przepisy Niemczech związane z odbieraniem prawa jazdy ostatecznie nie weszły w życie.
Jeżdżący „szybko ale bezpiecznie” pewnie otwierają szampana.