Skocz do zawartości

Co zrobić w przypadki kolizji z autem


Rekomendowane odpowiedzi

Cześć,

Czy  ktoś z Was może podzielić się doświadczeniami co zrobić w przypadku kolizji?

Chodzi mi dokładnie o to czy np. można zgłosić zdarzenie po fakcie (policja nie była wzywana, zapamiętałam jedynie nr rejestracyjny auta). Chodzi mi głównie o ukaranie kierowcy (mi nic się nie stało, ale to już któreś wymuszenie pierwszeństwa które puszczam płazem-za którymś razem mogę z takich sytuacji nie wyjść cało..). Jeśli ktoś miał jakieś doświadczenia w zgłaszaniu tego na policję po fakcie, dochodzeniu czy np. możliwe jest prześledzenie zdarzenia z kamer miejskich-będę wdzięczna za poradę.

Pozdrawiam,

Odnośnik do komentarza

Chodziło o cmentarze  ;) 

 

Jeśli nie doszło do jakiegoś poważnego zdarzenia, nie masz świadków, zdjęć itd. to daj sobie spokój. Pociesz się, że żyjesz, jesteś cała i zdrowa. Takie zgłoszenie nawet nie będzie przyjęte. Nikt się tym też nie zajmie. Szkoda czasu. Zapis kamer to często fikcja. Wiem co piszę - koledze (i dwóm innym osobom) skasował ktoś w nocy samochód, pewnie jakąś ciężarówką. Generalnie Policja i inni mieli go w głębokim poważaniu. Ba, nawet nie dostał odszkodowania ale szczegółów nie pamiętam.

​Generalnie unikaj takich sytuacji, a jak się nie da to... policz do 10, spuść trochę ciśnienia i jedź dalej. 

Do tej pory przytrafiło mi się parę sytuacji.

 

Sytuacja1.

Poznań, luty 2016. Jadę na zielonym przez skrzyżowanie, po DDR ,w pobliżu dworca głównego, pan miał strzałkę do skrętu w prawo więc... się nie zatrzymał tylko wjechał mi pod koła. Ostre hamowanie, wywrotka, u mnie zbite lusterko i ja lekko poobijany. Wstałem i poprosiłem pana o zjechanie na pobocze. Podniosłem rower, a on w nogi (w samochód  :) ). Zapamiętałem numer, zadzwoniłem na 997, podałem. Podjechał patrol drogówki, spisali i pojechali. Miła pani policjantka z lekceważeniem oglądała uszkodzone lusterko na zasadzie - "jakiś debil pedalarz znowu ma problem o nic". Sprawa ucichła ale wypłynęła po ok. pół roku pismem z sądu, który stwierdził, że właścicielem samochodu jest kobieta, a ja przecież podałem, że za kierownicą był facet. Na pewno coś pomieszałem, pomyliłem i się czepiam. Sprawa zamknięta. Lusterko kosztowało ok. 20zł więc nawet nie chciało mi się odwoływać. Brak obrazu z kamer monitoringu, Policja nie wystąpiła o takowe chociaż kamer na około jak nasrane.

Wnioski:

1. mogłem jechać w taki sposób aby uderzyć w samochód lub dać się potrącić (jechał dość wolno) - wtedy właściciel może by nie uciekł,

2. mogłem przed podniesieniem roweru zrobić zdjęcia, na których było by widać leżący rower, samochód i kierowcę,

3. mogłem się nie podnosić i udawać, że stało się coś poważniejszego. Pogotowie, policja, rowerzysta na jezdni - też raczej by nie uciekł,

4. mogłem go siłą wyciągnąć z samochodu ale raczej stronię od agresji, poza tym z przewrotki wyszła by sprawa o bójkę/pobicie,

I to wszystko w biały dzień, mnóstwo świadków (pieszych i kierowców). 

 

Sytuacja 2.

Lato 2016. Tu trochę inaczej. Pani zajechała mi drogę, nie wyhamowałem, przeleciałem przez maskę. Ja i rower w całości, samochód już niekoniecznie. Za mną w samochodzie jechała koleżanka z pracy więc miałem naocznego świadka. Okazało się, że pani nie miała dokumentów (tylko wyjechała po dzieci do szkoły), więc konieczny był przyjazd Policji. Nie uciekała - mandat za spowodowanie kolizji i brak dokumentów - w sumie chyba pińcet. U mnie bez strat.

Wnioski:

1. brak zdjęć - w razie uszkodzenia roweru miałbym problem.

 

Sytuacja 3.

Zima 2016/2017. Zwykła ulica, po mojej lewej stoi bus do którego dojeżdżam, z przeciwka jedzie osobówka - kierowca stwierdził, że ominie busa i poszedł mi na czołówkę. Omijając go "wystawiłem" lekko lewą rękę - skutek: lusterko samochodu fruwało jak rasowy gołąb. Pojechałem dalej, kierowca (i dwóch pasażerów) zawrócił i pognał za mną. Zepchnął mnie do rowu. Był chętny do bitki. Wytłumaczyłem mu jaki ma problem (teoretycznie potrącenie rowerzysty lusterkiem) i że może sobie dzwonić na 997. Agresja się zwiększyła ale... był po prostu głupi. W przeciwieństwie do jednego z pasażerów. W końcu pojechał/pojechali.

Wnioski:

1. od tego czasu zacząłem myśleć o kamerze na rower ale jakoś szkoda mi kasy,

2. mogłem się zatrzymać (przewrócić) od razu i udawać, że mnie potrącił, 

3. mogłem zadzwonić na Policję i zgłosić to potrącenie - nie doszło by do agresji z jego strony,

4. mogłem mieć przy sobie gaz - zawsze to lepsze niż bójka. Jak to mówią "zabijesz gówno, a pójdziesz siedzieć za człowieka" - chociaż ich było trzech, to nie był film, a do Chucka Norrisa mi trochę brakuje więc różnie mogło się skończyć.

 

Wymuszenia, zajechanie drogi itp. są moją codziennością. Czasem się wkurzam ale najczęściej się zatrzymuję i czekam aż delikwent (-ka) się oddali. Czasem podjeżdżam do takiej osoby i grzecznie zwracam uwagę. Najczęściej właśnie grzeczność trafia na podatny grunt. Zazwyczaj dopiero wtedy kierowca rozumie co źle robi. Kolega ma kamerę i prawie codziennie pokazuje złe zachowania kierowców - jest się z czego pośmiać.

 

Dla równowagi powiem, że kierowcy zwracają coraz większą uwagę na nas - rowerzystów. Zostawiają mi miejsce przed skrzyżowaniami, przepuszczają. Widać progres. Ja też ma  coraz większą wiedzę, doświadczenie. Wiem jak zachować się w danej sytuacji, jak jechać żeby sprowokować pewne zachowania u kierowców - i to działa ;).

I mam nadzieję, że nie zapeszam  :D 

Odnośnik do komentarza

Kolega rowerowy365 więc znacznie więcej o policji ode mnie. Ale ja mam z nią raczej słabe doświadczenia. Rowerowy niech mnie poprawi ale zgłaszając psujesz im statystykę i nie masz żadnych dowodów, słowo przeciwko słowu więc nie bardzo mają coś do wygrania żeby Ci pomóc. Brzmi to słabo ale mam wrażenie że tak funkcjonuje policja.

Pod moją pracą inny pojazd rozbił mi reflektor. Widać było po uszkodzeniach że to jakiś dostawczak. Specjalnie stałem pod bankiem przez głównym wejściem gdzie jest kamera. Zgłosiłem sprawę na policję, czekając godzinami w kolejce i prosząc o zabezpieczenie nagrań z kamery. Po kilu tygodniach otrzymałem pismo że sprawa umorzona z powodu niewykrycia sprawcy. Poszedłem do banku zapytać czy policja zwróciła się do nich o nagranie. Odpowiedzieli że pies z kulawą noga się nie kontaktował. Na tej i na podstawie wielu innych spraw uważam że wiele departamentów policji to kompletna patologia i strata czasu. Najważniejsze to uniknąć kolizji za wszelką cenę. Ewentualnie kamera nagrywająca w pętli ale znane są przypadki że policja zgubiła nagranie celowo albo z bałaganiarstwa albo sąd uznał że wie lepiej i nie wziął nagrania pod uwagę. Generalnie żeby się w naszym chorym kraju włóczyć po sądach i policjach trzeba mieć dużo czasu i końskie zdrowie.

Odnośnik do komentarza

W 2016 roku miałem ciekawą sytuację w Krakowie. Wracałem z pracy stałą trasą i na Rondzie Czyżyńskim jakiś koleś jadący Alfą wymusił na mnie pierwszeństwo, poszły w ruch hamulce i zaliczyłem glebę. Koleś zwiał, a dlaczego o tym za chwilę. Kilka dni później wracając tą samą trasą o tej samej godzinie i w tym samym miejscu zatrąbił na mnie busiarz i poprosił żebym podjechał na przystanek. Nie wiedziałem o co chodzi ale OK podjechałem, i co się okazało, gość zarejestrował całe zdarzenie to z przed kilku dni i poznał mnie po kasku. Miał wszystko nagrane, wymieniliśmy się numerami telefonów, przesłał mi nagranie i zgłosiłem sprawę na policję. Facet który uciekł tą Alfą był na warunkowym zwolnieniu za, potrącenie rowerzysty ze skutkiem śmiertelnym. Wrócił za kraty. Po tym wszystkim zainwestowałem w kamerę, wiem że nie uchroni mnie ona przed idiotami za kierownicą ale przynajmniej mam wszystko czarno na białym w razie jakiegokolwiek zdarzenia. 

Odnośnik do komentarza

Z doświadczeń własnych:
1. Sprawdzić czy Tobie i komuś nic nie jest
2. Ocenić szkody
3. Czy wezwać policję? Jeśli już to od razu. Czy w ogóle wzywać? Jak są poszkodowani, to nie ma dyskusji. Jak są szkody materialne, to nie wzywając podejmujesz ryzyko, że dodatkowe uszkodzenia wyjdą po fakcie i sprawca je zakwestionuje (czemu mu się nie dziwię, bo cebulactwo u nas w modzie).

Wezwanie po fakcie ma sens tylko wtedy jak masz jakieś dowody na kolizję czy wypadek: nagranie z wideorejestratora, świadków (dane kontaktowe!), monitoring itp.

Ogólnie, współpracę z policją oceniam bardzo dobrze, co było dla mnie zaskoczeniem: kiedyś składałem zawiadomienie w Sopocie (tym razem nie zgłoszenie wypadku), dobry kontakt e-mailowy, policjantka wyjaśniła co i jak, w efekcie na komendzie spędziłem kilkanaście minut i sprawa ruszyła swoim tokiem.

Podobnie było w przypadku uszkodzenia samochodu na parkingu: patrol powiedział co i jak, wizyta na komendzie w Gdyni, sprawca znaleziony, teraz czekam jak zapłaci odszkodowanie. Tutaj dwie wizyty na komendzie: zgłoszenie uszkodzenia i dostarczenie kopii faktury za naprawę (inna sprawa, że mogłem dosłać e-mailem, ale o tym nie wiedziałem)

 

 

 

[...] Po tym wszystkim zainwestowałem w kamerę, wiem że nie uchroni mnie ona przed idiotami za kierownicą ale przynajmniej mam wszystko czarno na białym w razie jakiegokolwiek zdarzenia. 

 

Kamerka ma parę zalet: łagodzi obyczaje i ucina dyskusje. Ponadto zauważyłem, że mimo że mam dobrej jakości lampki itp. to jakoś kierowcy lepiej mnie dostrzegają jak mam ją zamontowaną. ;-)

 

Ma też pewną wadę: niektórzy czują się zbyt pewnie ją mając, jakby dodawała "+10" do nieśmiertelności. Podobnie u niektórych działa kask. A ona jak umarłemu kadzidło... Czemu tak się dzieje, to nie wiem. Wystarczy pooglądać nagrania tego łódzkiego rowerzysty, trójmiejskiego, czy jest jeszcze jeden z Poznania. Ale to temat dla specjalistów.

Odnośnik do komentarza

Chyba nigdy aż tak nie cieszyłam się z życia w Tarnowie, jak po tym wszystkim, co tu wyczytałam ;)

Ja miałam - nazwijmy to szumnie - kolizję tylko raz. Kobieta nie popatrzyła i dzięki mojej przytomności wjechała jedynie w ten haczyk do sakw nad przerzutką tylną. Zaraz się zatrzymała, roztrzęsiona pytała, czy nic się nie stało, przepraszała tysiąc razy, że zmęczona z pracy wraca i już myślami w domu, i tak dalej. Na szczęście u mnie widać było lekkie zagięcie tego oczka, poza tym przerzutka działa po dziś dzień, więc skupiłam się na pocieszaniu, przemycając tylko, żeby bardziej uważała w przyszłości ;)

Ale są różne typy. Też mi się kiedyś trafił taki, jak Rowerowemu. Wprawdzie kolizji nie było, ale podmiejska wieś, godzina szczytu, wszyscy z pracy i ja po asfalcie, a nie po chodniku. Chyba jakby mógł, to by mnie tam zabił. Wolałam nie sprawdzać, szczególnie, że jak jest moje, to mam problemy z pokorą (nie idę wprawdzie w chamstwo, ale niektórym starcza, że się stoi okoniem) i zaraz po jego pyskówce zjechałam w pierwszą lepszą uliczkę, skąd przebijałam się do domu przez kolejne 10km, zamiast dwóch, które miałabym, jadąc dalej tą drogą. W takich wypadkach zresztą w kamerę nie wierzę. Co to jest dla takiego buraka ją zniszczyć, a i mnie uszkodzić? Więc szkoda mi nawet pieniędzy. A ludzie i tak oleją i nikt by pewnie nosa z auta nie wyściubił (no, chyba że popatrzyć na sensację).

 

Ciekawią mnie natomiast Wasze relacje na temat policji. Ja mam bardzo przykre doświadczenia, ale zupełnie odwrotne. Pewnego wieczoru, już po zmroku, mój dziadziu wracał samochodem do domu. Nieopodal jego bloku jest przejazd rowerowy, słabo oznaczony i nieoświetlony (do tego dochodzą gęste drzewa), no ale jest. Rozglądnął się, powoli skręcił i nagle - łup! Dostał dosłownie w sam tył samochodu, już za linią tylnych szyb. Gość z roweru poleciał na ileś metrów, złamał bark, żebra i coś tam jeszcze. Jednym słowem - musiał pędzić. Rower nie miał ani jednego światełka. Policja wlepiła mandat dziadziowi, dziadziu chciał iść z chłopakiem na ugodę i niby poszedł, ale tu naiwna dobroć dziadzia jednak była pożałowania godna (nie wziął żadnego pokwitowania ani nic), bo miesiąc później rodzice złożyli sprawę w sądzie i ją wygrali, a dziadziowi kolejne kilkaset złotych zasądzono. A jak się bulwersowałam sprawą, to każdy jedynie rozkładał ręce i mówił, że rowerzysta na przejeździe jest święty i może Ci zrobić wszystko, a tylko jeśli będzie pijany, to da się przerzucić choćby część winy na niego.

 

Ja po mieście najczęściej się wlekę i nie ufam nikomu. Ani samochodom, ani pieszym, ani innym rowerzystom. Tak naprawdę żadne nie zna wszystkich przepisów i raz po raz są one łamane lub jedynie naciągane. Tak że prędkość powyżej 10-15km/h to już opatrzyłabym napisem: na własne ryzyko ;) Smutne, ale prawdziwe.

Przy okazji rozumiem też czasem kierowców. Wyjechać z podporządkowanej czy posesji tak, by nie zastawić w pół drogi rowerowi, to nie jest najłatwiejsza sprawa.

Odnośnik do komentarza

[...]

Przy okazji rozumiem też czasem kierowców. Wyjechać z podporządkowanej czy posesji tak, by nie zastawić w pół drogi rowerowi, to nie jest najłatwiejsza sprawa.

 

Dlatego, jak ktoś nie korzysta z różnych środków lokomocji, nie zrozumie innych. Jadąc autem mam nawyk oglądania się wokół jak zbliżam się do przejść, jak wyjeżdżam z parkingu, posesji, bo w Trójmieście rowerzystów jest sporo, nawet w zimę. Jeżdżąc rowerem mam parę miejsc, gdzie mam pierwszeństwo, ale kierowcy mają g... widoczność (szczególnie Sopot i ich drogi...) i nie ma wała, że zdążą mnie zobaczyć z odpowiednim wyprzedzeniem (urok wydzielania DDR z chodnika).

 

A kolizję z autem miałem w miejscu, gdzie nie powinno do niej dojść: pani kierowca miała próg zwalniający i doskonałą widoczność, ja także dobrą, a i tak się spotkaliśmy. :D Na szczęście straty minimalne (nawet nie zsunąłem się z siodełka), auto gorzej na tym wyszło (chyba trafiłem na szpachlę) -- "holendry" to jednak są pancerne. Kobieta była tak wystraszona całą sytuacją, że sobie odpuściłem wezwanie policji i spisywanie czegokolwiek. Jeszcze ochroniarz biurowca obok podszedł i powiedział, że mają nagranie zdarzenia w razie potrzeby.

 

Z drugiej strony jak widzę co odwala "Łódzki Rowerzysta" (YT, nie mylić z "Rowerową Łodzią"), to zastanawiam się jakim cudem jeszcze żyje... Ja, od kiedy mam kamerkę, ani razu nie czułem potrzeby publikowania nagrań. No może jednym razem jak dwie panie na rowerach chyba poczuły wzajemną niechęć (jedna wyprzedziła drugą) i zaczęły się wzajemnie wyprzedzać. "Zawody" trwały od Przymorza w Gdańsku, aż do Sopotu. :-)

Odnośnik do komentarza

Dlatego, jak ktoś nie korzysta z różnych środków lokomocji, nie zrozumie innych.

Korzystam najczęściej z roweru, jestem uczulony na "braci rowerzystów", a i tak kiedyś bym jednego potrącił. Na kontrapasie. Z mojej winy. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że jezdnia prowadziła między drzewami i świeciło słońce więc mi "mrugało" jasno/ciemno, a facet był z szarym stroju. Zwyczajnie go nie zauważyłem, pomimo że jechał z naprzeciwka. Na szczęście wykazał się refleksem, a mi pozostało go przeprosić. 

Dlatego nie każde wymuszenie jest umyślne, nie każda kolizja jest wywołana brakiem myślenie czy chamstwem kierowcy. Trzeba zrozumieć drugą stronę i spokojnie podejść do tematu.

 

Kolega rowerowy365 więc znacznie więcej o policji ode mnie. Ale ja mam z nią raczej słabe doświadczenia. Rowerowy niech mnie poprawi ale zgłaszając psujesz im statystykę i nie masz żadnych dowodów, słowo przeciwko słowu więc nie bardzo mają coś do wygrania żeby Ci pomóc. Brzmi to słabo ale mam wrażenie że tak funkcjonuje policja.

Mam spore doświadczenie w temacie, choć już nie tak świeże jak kiedyś. Myślę, że nawet nie o statystykę tu chodzi. Tu nie ma punktu zaczepienia i podstaw do działania. Czas i środki poświęcone na sprawę są niewspółmierne do ewentualnego osiągniętego wyniku. Poza tym policjanci to zwykli ludzie. Jednemu się chce, będzie się starał i jeśli tylko szef go nie zatrzyma to może dojdzie do sedna i rozwiąże sprawę. Drugi na wstępie stwierdzi, że skoro wszyscy żyją to on wraca do picia kawy i pisania raportów. Ot życie. 

 

@Ativoy

Przychodząc na komisariat mówisz:

"Bo mi ktoś wymusił pierwszeństwo, mam numery".

No i co taki policjant ma z tym zrobić?

1. Rozdmuchać sprawę, ustalić właściciela, wysłać patrol i solidnie ukarać kierowcę, który oczywiście do wszystkiego się przyzna i wykaże skruchę.

2. Lub powie. "Pani da sobie spokój. Nic się nikomu nie stało, kierowca się nie przyzna, nie ma możliwości ukarania. Szkoda pieniędzy podatników i Pani czasu.".

Zaznacz właściwą odpowiedź.

 

W przypadku znacznych uszkodzeń moich czy roweru robiłbym wszystko żeby dojść swoich praw i pieniędzy. Niestety czasem się nie da, czasem brakuje dowodów. 

Tak czy inaczej w Twoim przypadku - odpuść.

Odnośnik do komentarza

Na przyjazd policji trzeba czekać. Czasem dość długo.

Na rowerze - najczęściej jedziesz sam, kierowca zwykle ma pasażerów. Może się w końcu okazać, że to była Twoja wina.

Z tego, że kierowca dostanie mandat - nic nie masz. Wyrwanie jakiegoś odszkodowania, to długa i skomplikowana procedura :(

Jeśli się nie wzywa policji - czasem kierowca wybeceluje jakąś kwotę za uszkodzenia.

 

 

Ja po mieście najczęściej się wlekę i nie ufam nikomu. Ani samochodom, ani pieszym, ani innym rowerzystom. Tak naprawdę żadne nie zna wszystkich przepisów i raz po raz są one łamane lub jedynie naciągane. Tak że prędkość powyżej 10-15km/h to już opatrzyłabym napisem: na własne ryzyko ;) Smutne, ale prawdziwe.
 

Zgadzam się w zupełności. Zasada ograniczonego zaufania powinna w przypadku rowerzysty być zasadą braku zaufania.

Nie wiem, jak jest w Tarnowie? W Warszawie i Kielcach - w sumie nieźle się jeździ. W Radomiu - pewnie w związku z użyciem przez milicję dużej ilości gazu łzawiącego w 1976 r. - mieszkańcom bardzo się popsuł wzrok ;) Pierwsze słowa sprawcy kolizji, to prawie zawsze: A skąd żeś się pan tu wziął?

Co do bezpiecznej prędkości po dla roweru w mieście - zaryzykował bym teorię: albo poniżej 10 km/h (żeby móc się zatrzymać niemal w miejscu), albo powyżej 40. W końcu - co jest łatwiej upolować: krowę, czy jaguara? :D

To trochę - żart, ale tylko trochę. Proszę przeanalizować zdarzenia swoje lub/i znajomych.

Odnośnik do komentarza

Na rowerze - najczęściej jedziesz sam, kierowca zwykle ma pasażerów. Może się w końcu okazać, że to była Twoja wina.

Z tego, że kierowca dostanie mandat - nic nie masz. Wyrwanie jakiegoś odszkodowania, to długa i skomplikowana procedura :(

Jeśli się nie wzywa policji - czasem kierowca wybeceluje jakąś kwotę za uszkodzenia.

Dokładnie. Może sobie Jacek pisać, że "oczywiście baba", ale znacznie gorsze doświadczenia akurat w tej kwestii mam z facetami. Zawsze znają przepisy najlepiej, każdy urodził się z prawem jazdy wpisanym w DNA, a jak tylko coś jest nie po ich myśli, to przechodzą do agresji słownej lub innej. W sierpniu złapał mnie suszący policjant i mówi, że jechałam ponad 70km/h w terenie zabudowanym. No okej, wypierać się nie będę, licznik widziałam, przyspieszyłam, bo przede mną idiota wlekł się od kilku już kilometrów 30-40 na godzinę, ale jakie to ma znaczenie? A skoro przy aż takim przekroczeniu nic się nie dało ubejtać, to poprosiłam o mandat. Gość mi kilka razy dziękował (bez przesadnej bałwochwalczości, zwyczajnie), że od południa jestem pierwszą osobą (a był już wieczór), która tu się na niego drze, nie wyzywa, że przepisów nie zna, że powinien przestępców łapać i tak dalej. Skoro więc taki jest szacunek dla władzy, to co dopiero dla baby na rowerze, którą przecież jestem?

Mandat faktycznie nic nie daje, a nieformalne odszkodowanie? To zależy. Może jak jeżdżę takim Kandsem w leginsach i koszulkach Decathlonu, to i byłoby coś warte, ale jak rowerzysta i jego rower są nierzadko warci więcej niż cały samochód, to już można zwątpić w sens czegokolwiek.

 

Ja to się i tak zawsze boję, że jakieś auto kiedyś walnę z mojej winy, bo tak jak pokazał przykład Rowerowego - przepisy można znać, być dobrym kierowcą, ale tak się czasem zdarza i już. A to dopiero jest masakra - nie dość, że moje szanse są znikome, rower uszkodzę, siebie uszkodzę, to jeszcze nie daj Boże mandat i odszkodowanie z własnej kieszeni na pokrycie kosztów naprawy samochodu. A przecież auta wcale takie pancerne nie są - w grudniu odbierałam paczkę z paczkomatu. Było zimno, ciemno, mżawka. Nie zauważyłam, że zaparkował za mną jakiś gość swoim Subaru. Stanął blisko, ja go nie zauważyłam, wycofywałam, on nie zatrąbił, no i wjechałam mu lekko w przód. U mnie zderzak ma ryskę, u niego poszła cała kratka, zderzak odpadł i jeszcze pękł w jednym miejscu. Facet był bardzo miły i spokojny, ale o ugodzie słyszeć nie chciał. Straty wycenił na co najmniej 1000zł i powiedział, że woli spisać oświadczenie. Szczęście w nieszczęściu, mamy wykupioną ochronę zniżek. A rower OC niestety nie ma.

Odnośnik do komentarza

przyspieszyłam, bo przede mną idiota wlekł się od kilku już kilometrów 30-40 na godzinę, ale jakie to ma znaczenie?

Przypominam, że ograniczenie 50 km/h oznacza maksymalną dopuszczalną, a nie jedyną słuszną i obowiązkową prędkość.  ;) Zawsze się o to kłócę ze znajomymi... :)

 

A rower OC niestety nie ma.

Wykupiłem opcję OC przy okazji ubezpieczania domu. Składka chyba 80zł (nie wiem dokładnie bo to w pakiecie), ubezp. do kwoty 100 tys. Jeśli masz możliwość to warto. I nie warto zaniżać tej kwoty. Ubezpieczyciel powiedział mi coś fajnego. Jak pieprzniesz i uszkodzisz jedno auto to pół biedy ale jeśli z Twojej winy dojdzie do kolizji dwóch-trzech samochodów i jeszcze ktoś ucierpi na zdrowiu to masz przechlapane. Wtedy co prawda i pół bańki może nie wystarczyć ale zawsze lepiej mieć niż nie mieć nic (albo np. 20 tys.)

 

Od zawsze płacę też AC (samochodowe). Kiedyś bo trzeba było (samochód na kredyt), potem z przyzwyczajenia, teraz z przezorności. Jednego roku żona skasowała auto na drzewie - straty chyba z 8 tys., a ja swoim pieprznąłem w lampę - straty 12-13 tys. Gdyby nie AC to byśmy popłynęli... I kiedyś jadąc w nocy nad morze spotkałem dzika. On przekoziołkował, a ja miałem auto do kasacji - też wypłacili odszkodowanie z AC.

Odnośnik do komentarza

[...]

 

Wykupiłem opcję OC przy okazji ubezpieczania domu. [...]

 

Polecam, co prawda są OC "rowerowe" np. w PZU, ale kompletnie nietrafione. Zaś OC w życiu prywatnym daje więcej możliwości, jedyne ograniczenie, to że nie obejmuje czegoś innego niż jazda rekreacyjna (zawody sportowe odpadają).

 

 

 

[...]

 

Od zawsze płacę też AC (samochodowe). Kiedyś bo trzeba było (samochód na kredyt), potem z przyzwyczajenia, teraz z przezorności. Jednego roku żona skasowała auto na drzewie - straty chyba z 8 tys., a ja swoim pieprznąłem w lampę - straty 12-13 tys. Gdyby nie AC to byśmy popłynęli... I kiedyś jadąc w nocy nad morze spotkałem dzika. On przekoziołkował, a ja miałem auto do kasacji - też wypłacili odszkodowanie z AC.

 

Też mam AC na samochód, ale tutaj dochodzi kwestia finansowa. Dla mojego auta AC, dla 8 letniego modelu, było wyższe niż dla obecnie nowego. Przy dziesięcioletnim aucie przestaje się opłacać (chyba że dla assistance itp. bo laweta jest droga).

 

 

Przypominam, że ograniczenie 50 km/h oznacza maksymalną dopuszczalną, a nie jedyną słuszną i obowiązkową prędkość.  ;) Zawsze się o to kłócę ze znajomymi... :)

[...]

 

Wolę "dziadka" który jedzie nawet 20 (o ile to nie droga szybkiego ruchu) byle przewidywalnie,  niż szybkiego i wściekłego. Wczoraj w Gdyni taki się zawinął wokół betonowego słupa (dosłownie). Dobrze, że od strony pasażera (którego nie było) i nikt więcej nie oberwał:

https://static1.s-trojmiasto.pl/zdj/c/n/1/2026/555x0/2026370__kr.jpg

 

 

[...]

Ja to się i tak zawsze boję, że jakieś auto kiedyś walnę z mojej winy,[...]

 

 

Ja się głównie boję, że przez mój błąd mogę z kogoś (pasażera, innego uczestnika) zrobić kalekę lub zabić. Auto rozbić -- ok, z tym sobie poradzę, ale nie chciałbym mieć kogoś na sumieniu. Na wiosnę chcę sobie odświeżyć kurs bezpiecznej jazdy na torze; polecam, płyta poślizgowa daje więcej doświadczenia niż się nabędzie w codziennej jeździe samochodem. A to cena 2-3 tankowań do pełna.

Odnośnik do komentarza

Zdaję sobie sprawę, że dozwolona prędkość to wartość maksymalna, a nie jedyna obowiązująca, ale nie zgadzam się z Wami, a już szczególnie z tekstem o 20km/h w terenie zabudowanym (chyba że to osiedle, to tam w teorii taka jest wartość maksymalna). W przepisach jest także zapis o tym, że mandat grozi za zbyt niską prędkość, ponieważ utrudnia ona jazdę innym kierowcom, powoduje korki oraz zagrożenie na drodze. Oczywiście, jest on tak martwy i tak się nim wszyscy przejmują, jak jazdą lewym pasem, no ale jest. Natomiast w tamtym konkretnym wypadku facet zagrożenie stwarzał - po pierwsze nie jechał z prędkością stałą, hamował z niewiadomych przyczyn w losowych miejscach (właściwie jak na mój gust prowadził, jak prowadzą ludzie, którzy wypili mało albo wczoraj, albo bez prawa jazdy i potem jadą ostrożnie, by nikt się nie doczepił), była pełnia lata (wracałyśmy znad jeziora), zmierzchało, ale było widno, droga jest szeroka i nie ma na niej przejść dla pieszych, nie ma też rowerów, bo od tego jest z obu stron ścieżka, z której nie korzystają jedynie pro szosowcy (ale takich na przestrzeni ostatnich 5 lat widziałam dwóch). Tak więc uważam, że był to gość niepewny, a jazda za nim była bardziej niebezpieczna, niż wyprzedzanie go w momencie, gdy jednopasmówka zmieniła się w dwupasmówkę (i na tej dwupasmówce go wyprzedziłam). Jednym słowem - sorry, nie poczuwam się do winy, a mandat zaakceptowałam bez strzelania się na takiej samej zasadzie, jak akceptuję to, że muszę płacić 23% VAT na to, co kupuję w sklepie, bo choć mi się to nie podoba i jest zdzierskie, to pewne rzeczy jednak wolę mieć, niż ich nie mieć na znak mojego chorego song protestu ;)

 

AC w przypadku naszego samochodu odpada i odpadało już w chwili zakupu, jak się dowiedzieliśmy w PZU. A o dziwo wybraliśmy właśnie stare PZU, które wydawało mi się, że funkcjonuje na zasadzie podobnej jak Orange, czyli ściąga emerytów na nazwę i przywiązanie, tymczasem jeszcze nikt nie zaoferował nam nawet zbliżonej stawki (a co roku daję szansę wszelkim porównywarkom oraz ubezpieczycielom). Żeby było ciekawiej, do samego OC mamy doliczoną ochronę zniżek oraz lawetę. I chyba coś jeszcze, ale nie musiałam na szczęście korzystać.

 

Ja jakieś OC mam chyba z mieszkaniem, ale diabeł by się wyznał, co to jest ;) Wiem, że bardzo dawno temu chodził jakiś facet po blokach i mówił, że będzie to wliczone do czynszu. Ale nie wiem nawet, jak to działa i gdzie się tego dowiadywać. Bardziej przydałoby mi się OC jakieś konkretniejsze i namacalne, z jasnymi regułami, ale nie mam dosłownie nic do ubezpieczenia, bo nawet samochód jest na siostrę, a ona pewnie według prawa nie jest moją rodziną, skoro nie mieszkamy z mamusią i nie mamy po 18 lat :D

 

Tego, o czym, @Macieju, piszesz, oczywiście również się boję. Ale bezpieczniej myśleć mi o pieniądzach, bo odpowiedzialność za ludzkie życie mogłaby sprawić, że w ogóle do auta bym nie wsiadała albo zwyczajnie była złym kierowcą, a przecież nie o to chodzi. Na razie, odpukać, nie narzekam ani ja, ani moi pasażerowie, z których większość twierdzi, że jestem najlepszym kierowcą, z jakim w życiu jeździli i że zawsze czują się bardzo bezpiecznie (nie, nie robię ankiet, sami mi wielokrotnie mówili ;)). No, poza moją ciocią, której najlepszym kierowcą jest mąż, o którym niestety poza nią nie znam osoby, która miałaby choć odrobinę dobrego zdania na temat prowadzenia samochodu :P W każdym razie, będąc nawet najlepszym, co zawsze uparcie powtarzam (o co rok czy dwa lata temu wojowałam w temacie o jeździe z słuchawkami), zdarzają się nawet ułamki sekundy rozkojarzenia, zagapienia, złej kalkulacji i tak dalej. Błędów nie popełniają tylko ci, co nic nie robią.

Odnośnik do komentarza

Dokładnie. Może sobie Jacek pisać, że "oczywiście baba", ale znacznie gorsze doświadczenia akurat w tej kwestii mam z facetami. Zawsze znają przepisy najlepiej, każdy urodził się z prawem jazdy wpisanym w DNA, a jak tylko coś jest nie po ich myśli, to przechodzą do agresji słownej lub innej.

 

Rzeczywiście... hm...

To była kolizja z mojej winy. Baba jechała wprawdzie zdecydowanie za szybko, ale to ja wymusiłem. Na sąsiednim pasie był korek i ktoś usłużny ;) od razu zadzwonił na policję, ale zanim zdążył podać wszystkie dane - dogadaliśmy się, więc odwołał zgłoszenie. Pani chyba nie była zupełnie trzeźwa, bo nawet nie chciała kasy za pęknięty zderzak, chociaż zaproponowałem.

Jakieś 3 min. później widziałem radiowóz na kogutach jadący w tym kierunku, a więc jak nie trzeba, to przyjeżdżają szybko. Wniosek? ugodę trzeba załatwiać szybko. I wygląda na to, że pani dobrze o tym wiedziała.

 

 W sierpniu złapał mnie suszący policjant i mówi, że jechałam ponad 70km/h w terenie zabudowanym.

Moje rowery są typu legalimit ;) Na ostrzaku nie wykręcę więcej niż 50, a na szosie - 60.

Pozostaje jeszcze strefa 30, ale tam z suszarkami nie stoją :)

Jeśli się nie ścigasz - polecam :)

 

 

 

 

Wolę "dziadka" który jedzie nawet 20 (o ile to nie droga szybkiego ruchu) byle przewidywalnie,  niż szybkiego i wściekłego.

 

 

 

 

 

 

Pewny tego jesteś? Dziadek jadący 20-30 km/h jest zazwyczaj ślepy jak kret i ma czas reakcji w granicach pół minuty.

Wyjechał mi kiedyś taki z pod przychodni. Jechał bardzo wolno, więc przypuszczałem, że zamierza się zatrzymać przed przejazdem na DDR. Ale jednak nie. Wyhamować już nie zdążyłem, ale jakoś udało mi się go ominąć po trawniku. Żadnej reakcji z jego strony. Pojechał dalej nie przyśpieszając, ani nie zwalniając. Chyba w ogóle mnie nie widział (?) To było w dzień, przy bardzo dobrej widoczności. 

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...