Skocz do zawartości

Jeżdżenie rowerem po wąskich, gminnych drogach.


Wyczynowy

Rekomendowane odpowiedzi

Przepisy to w ogóle bardzo drażliwy temat. Większość z nich nawet rozumiem i jak się mnie nie zmusza, to ich nie łamię, ale tak jak, Jacku, wynika z Twojego ostatniego zdania - przepisy to jest jedno, a kultura rowerowa to drugie. I nie chodzi mi tu o machanie ręką na powitanie rowerzysty z przeciwka, ale o jakąś ogólnoludzką świadomość i wyrozumiałość, z której wynika prawo zwyczajowe, a nie paragrafy pełne nakazów i zakazów. I to się tyczy wszystkich uczestników ruchu, obojętnie czy tirowców, kierowców osobówek, niedzielnych rowerzystów, dzielnych szosowców, pieszych, biegaczy, a i często również samej policji.

 

 

Kiedyś na jednej z moich ulubionych tras sołtys zwinął asfalt na weekend ;) Serio - remont drogi. Wprawdzie zgubiłem tylną lampę, ale - 3 dyszki dało radę :)

Kiedyś na jednej z tras rozwinęli świeży asfalt. To dopiero była jatka - raz w życiu jechałam tak, że aż się naprawdę gumy paliły :D Dobrze, że jeszcze wtedy opony 1,75", bo nie wiem, co bym zrobiła na 23c.

 

Wielu dróg, nawet wyższej klasy nie ma na street view. Kiedy obczajam nową trasę - po prostu powiększam mapę po kawałku i widać wtedy: sklep, kościół, pomnik itp. To daje już pewną orientację.
No nie wszystkie sobie tak powiększysz, żeby było widać przysłowiowy pomnik. A najgorzej, jak trasa jest mocno zalesiona - wtedy sobie można powiększać do uzyskania zielonej paci ;) I druga sprawa to aktualność zdjęć. Ja od miesięcy (z przerwami, nie codziennie :D) usiłuję ustalić, gdzie na serwisówce, którą regularnie dojeżdżam do Dębicy, znajduje się rów z wodą, przez który się przeprawiam. Ustaliłam to orientacyjnie i prawdopodobnie, bo na zdjęciach satelitarnych nie ma nawet serwisówki, tylko rozkopane tereny, mające być w przyszłości autostradą (de facto przejezdną od 2014).

 

 

Podobno jeździsz na szosówce. Zdaje mi się, że powinien być tam dolny chwyt na baranie :D

Jeżdżę, ale nie jestem i zapewne jeszcze długo nie (o ile kiedykolwiek) będę szosowcem ;) Po prostu to bardzo wygodny rower, który nie wymaga wkładania aż tyle siły w pokonywanie kolejnych kilometrów. A w wyniku operacji przebytych w dzieciństwie w zasadzie chwyt dolny prawie u mnie całkowicie odpada, bo nie przyciągam prawego uda do klatki piersiowej. Więc tylko na bardzo krótkich odcinkach się składam.

Abstrahując zaś od stanu zdrowotnego, na szosie jeszcze nie miałam okazji jechać taką główną i ruchliwą trasą. Opisywane doświadczenia opierałam na rowerach MTB i crossie :)

Odnośnik do komentarza

 

No nie wszystkie sobie tak powiększysz, żeby było widać przysłowiowy pomnik. A najgorzej, jak trasa jest mocno zalesiona - wtedy sobie można powiększać do uzyskania zielonej paci ;) I druga sprawa to aktualność zdjęć.

Powiększam mapę, a nie zdjęcie satelitarne. Na nim zazwyczaj nic nie widać.

Aktualność street viev, to inna bajka. Raz, pod Kielcami zapisałem sobie, że mam skręcić za szrotem. A był tam już skład budowlany :)

 

 

 

Jeżdżę, ale nie jestem i zapewne jeszcze długo nie (o ile kiedykolwiek) będę szosowcem ;) Po prostu to bardzo wygodny rower, który nie wymaga wkładania aż tyle siły w pokonywanie kolejnych kilometrów. A w wyniku operacji przebytych w dzieciństwie w zasadzie chwyt dolny prawie u mnie całkowicie odpada, bo nie przyciągam prawego uda do klatki piersiowej.

 

Ja też nie jestem i na pewno nie będę szosowcem, ale udało mi się obczaić, że wysokość kierownicy można regulować :)

Ale to jeszcze nie wszystko. Kierownice mają różny kształt. Chodzi o różnicę wysokości między górnym, a dolnym chwytem.

Nie obijam sobie żeber kolanami :) Zresztą jeżdżę z saszetką i nie lubię, jak mi klucze dzwonią :), ale - choćby parę cm niżej - jednak dużo daje.

Odnośnik do komentarza

Te mapy to ja w ogóle nie wiem, kto rysuje i na jakiej podstawie. Kilka razy zdarzyło mi się na różnych nawigacjach - Google, HereMaps, Automapa - że mimo odptaszkowania dróg gruntowych, mapy wywiodły nas w bezdroża i łąki. I to dosłownie - raz (właśnie z Automapą) wylądowałam przed stadem owiec ;) A ile razy Google w ubiegłe wakacje wywiodło mnie w pole, to już nawet nie zliczę. Zdarzało się, iż rzeczywiste drogi znajdowały się około 200-300 metrów od tych na mapie (oczywiście na mapie tamte nie istniały), a bywało i tak, że trasy kończyły się na ogrodzeniu z drutu kolczastego, powalonym pniu i zaroślach czy może leśnym bagnie lub szerokim rowie z wodą i trzeba było zawracać.

 

Wysokości raczej nie zmienię, bo moja już jest na tysiącu podkładek, a mostek mam lekko podniesiony. Chyba że jest jakaś jeszcze trzecia możliwość, której nie znam. Natomiast co do dolnego chwytu, musiałabym eksperymentować, a to nie jest moja najmocniejsza strona. Najczęściej podczas mierzenia w sklepie odpowiada mi 90% rozwiązań, potem w praktyce jedynie 10% przechodzi próbę łamania bariery 50km. Do tego dochodzi kwestia przyzwyczajenia, które zafałszowuje właściwą ocenę. Najlepszy przykład to prostowanie się osoby, która ma tendencje do garbienia - przyzwyczajony do wygiętej pozycji kręgosłup zawsze będzie bolał, kiedy się go nagle wyprostuje, co nie znaczy wcale, że taka osoba nie powinna się uczyć prawidłowej postawy. Tak więc myślę sobie czasem, że chyba moim kolejnym dużym wydatkiem powinna być nie Sora czy inne cudowne wynalazki, a jednak bikefitting ;)

Odnośnik do komentarza

Te mapy to ja w ogóle nie wiem, kto rysuje i na jakiej podstawie. Kilka razy zdarzyło mi się na różnych nawigacjach - Google, HereMaps, Automapa 

 

Ja do jazdy rowerem używam darmowego maps.me na Androida. W Google maps najczęściej nie ma mniejszych dróg, ścieżek itp.  

Tam gdzie na Google maps jest już tylko pusta przestrzeń, w maps.me mamy wszystkie małe polne / leśne dróżki.

Aplikacja używa map projektu Open Street Map. Mapy są pobierane na telefon, tak że do korzystania z nich nie jest potrzebne połączenie z Internetem, co jest nie do przecenienia w terenie.Polecam.

Odnośnik do komentarza

W wycieczkach pieszych używam (pod Androidem) OsmAnd+ ("+" oznacza płatną wersję, ja płaciłem z 16 złotych swojego czasu), bazująca także na Open Street Maps. Czy jest dobra na rower? Nie wiem, choć ma specjalny warstwy mapy przygotowane z myślą o rowerzystach.

 

Do trekkingu jest rewelacyjna i za śmieszne pieniądze (dożywotnia licencja, dowolna liczba urządzeń). Warto ściągnąć darmową wersję (ograniczenie do 10 pobrań mapy offline) i samemu sprawdzić. Łagodnie się obchodzi z baterią, gdy masz włączone rejestrowanie śladu (testowane na 3 różnych telefonach).

Odnośnik do komentarza

Nie ma to jak mapy papierowe. Zawsze to niewiadoma czy są jeszcze aktualne ale za to jaka frajda na wycieczce ;)

Nie wątpię, że frajda niesamowita ;) Widzę tylko jeden mały problem: mapę papierową trzeba rozłożyć i złożyć :(

Swojego patentu nie uważam za dobry, ale lepszego do tej pory nie znalazłem: klikam w google maps "wyznacz trasę", ale nie na rower, bo trasy rowerowe są na rower MTB: leśne ścieżki, kładki dla pieszych, schody itp. Klikam trasę na samochód, ale wybieram wariant, w którym nie ma ekspresówek. Jeśli nie chce pokazać rozsądnej trasy - wpisuję po kawałku. Robię notatki. Jeśli trasa jest w miarę prosta - zwykle ją zapamiętuję i notatki wiozę tak na wszelki wypadek. Czasem jest jednak tak, że na drogach lokalnych na 20 km jest 10 skrzyżowań. Wtedy po prostu małą kartkę z notatkami trzymam w ręce i zerkam w miarę potrzeby. Oczywiście w obecnej porze roku było by to trudne. Grube rękawice, mokro... W zimie będę się więc starał jeździć drogami, które już znam. No... Czeka mnie jeszcze przetestowanie odcinka (lokalnymi drogami) Drwalew - Piaseczno. To taka zimowa wersja trasy, żeby ominąć odcinek DK79: Góra Kalwaria - Piaseczno, który po zmroku jest bardzo przykry, a nawet niebezpieczny.   

Odnośnik do komentarza

Mnie Wigry 3 w dzieciństwie przyzwyczaiły do tego, że jadę do momentu, kiedy naprawdę już dalej się nie da (czyli woda w różnej postaci lub mocniej zarośnięty las, a nad morzem dodatkowo jeszcze tereny wojskowe ;)), więc w sumie nawigacja rowerowa nie jest aż taka zła. Z drugiej strony co innego przejechać przez łąkę nawet szosą, a co innego, gdy tego typu tereny stanowią 30-50% całości dystansu. Wtedy można zacząć się zastanawiać, jak regularnie niektórzy panowie na trasie do Częstochowy żartują z prowadzących rowery pod górkę, że to nie jest piesza pielgrzymka :D

Wracając jednak do tematu, najczęściej jadę po prostu przed siebie do jakiegoś celu i wracam inną drogą, robiąc pętlę. W większości to są stałe trasy, znane z samochodu, część odkrywana podczas jazdy, gdy sięgam po mapy (nie nawigacje, tylko właśnie mapy). Do poziomu dróg wiejskich zaryzykowałabym, że są dobre, problem jest natomiast w przypadku dróg leśnych, szutrów itp. Wtedy zaczyna się prawdziwa wolna amerykanka, czyli to, o czym pisałam wyżej: rowy z wodą, bagna, powalone drzewa (nie że jedno, tylko całe połacie), ogrodzenia oraz drogi położone ok. 200 metrów od wskazania na mapie. Notatek raczej nie robię, czasem spytam miejscowych na rozdrożach. Wiele razy uratowali mi skórę, chociaż komunikacja z nimi bywa specyficzna, a czasem i tak pozostaje się zdanym na siebie ;) W maju na jednej z pomorskich wsi spotkałam chłopaka (może z 17-20 lat) i zapytałam, gdzie skręcić na najbliższym skrzyżowaniu. Myślicie, że zrozumiałam odpowiedź? Zajeżdżał z gwarą i jeszcze tak niewyraźnie mówił, że nie szło się połapać. W dodatku machał rękami w obie strony, więc z tego też trudno było wyczaić, który kierunek jest właściwy :D

Generalnie okoliczne wyjazdy do 80km są dla mnie w miarę do opanowania, znacznie gorzej jest w przypadku ambitniejszych wypraw, kiedy chciałabym odwiedzić kilka miejsc lub rozłożyć na kilka dni (co jest na razie marzeniem niespełnionym), niekoniecznie jadąc tak, jak jedzie się samochodem. Poza tym o ile w promieniu ok. 50km od Tarnowa mniej więcej orientuję się, które drogi są ruchliwsze, a które mniej, gdzie asfalt jest znośny, a gdzie wygląda jak powierzchnia księżyca, gdzie wreszcie nie natknę się na jakąś wielgachną górę, którą spokojnie można byłoby ominąć nadkładając 5km, o tyle o innych miejscach w Polsce takiej wiedzy nie mam, a Google nie zawsze mi to dostatecznie satysfakcjonująco wyjaśni ;)

Odnośnik do komentarza

Miałem przypadek, że mapy google pokazały mi trasę na rower (w Lublinie). Wyglądało na to, że będzie normalna ulica (miała nazwę), ale nie mogłem jej znaleźć. Pani wytłumaczyła mi, że trzeba wejść po schodkach między dwoma śmietnikami, a potem ścieżką przez haszcze. Trasa na samochód była by ze 100 m dłuższa i cały czas asfaltem.

 

 Notatek raczej nie robię, czasem spytam miejscowych na rozdrożach.

Jeżeli jest kogo się zapytać.

1 listopada, na wiosce - żywego ducha, sklep zamknięty. Na szczęście było skrzyżowanie ze znakiem Stop. Podchodziłem do zatrzymujących się samochodów i w końcu - w którymś z kolei - pani zechciała otworzyć szybę i udzielić mi informacji.

W zeszłym roku 11 listopada - wyjeżdżając z Kielc - pomyliłem się o 1 skrzyżowanie. Jak miejscowi zaczęli mi tłumaczyć (a ze względu na porę roku - też trudno było kogoś spotkać) - to godzinę krążyłem po Górkach Masłowskich. W końcu - zdesperowany, bez wielkiej nadziei - zapytałem o drogę babcię idącą od lasu z wiązką chrustu - z wyglądu - tak 80+ i dopiero ona - ku mojemu zaskoczeniu bardzo dokładnie i rzeczowo wytłumaczyła jak mam jechać. I cały czas asfaltem. 

 

Na lokalnych drogach bywają też i takie kwiatki: skrzyżowanie z drogą asfaltową, drogowskaz, po 2 km znak A-30 z tabliczką koniec drogi utwardzonej. Ok. Całkiem niezła szutrówka, ale po kilkuset metrach przechodzi w zwykłą polną lub leśną dróżkę z bajorami i piaskownicami. A okazuje się, że można było skręcić 200 m dalej (w następną przecznicę) i dojechać asfaltem.

Odnośnik do komentarza

Nie wątpię, że frajda niesamowita ;) Widzę tylko jeden mały problem: mapę papierową trzeba rozłożyć i złożyć :(

Swojego patentu nie uważam za dobry, ale lepszego do tej pory nie znalazłem: klikam w google maps "wyznacz trasę", ale nie na rower, bo trasy rowerowe są na rower MTB: leśne ścieżki, kładki dla pieszych, schody itp. Klikam trasę na samochód, ale wybieram wariant, w którym nie ma ekspresówek. Jeśli nie chce pokazać rozsądnej trasy - wpisuję po kawałku. Robię notatki. Jeśli trasa jest w miarę prosta - zwykle ją zapamiętuję i notatki wiozę tak na wszelki wypadek. Czasem jest jednak tak, że na drogach lokalnych na 20 km jest 10 skrzyżowań. Wtedy po prostu małą kartkę z notatkami trzymam w ręce i zerkam w miarę potrzeby. Oczywiście w obecnej porze roku było by to trudne. Grube rękawice, mokro... W zimie będę się więc starał jeździć drogami, które już znam. No... Czeka mnie jeszcze przetestowanie odcinka (lokalnymi drogami) Drwalew - Piaseczno. To taka zimowa wersja trasy, żeby ominąć odcinek DK79: Góra Kalwaria - Piaseczno, który po zmroku jest bardzo przykry, a nawet niebezpieczny.   

Jest też inne wyjście. Jeśli jadę w jakiś rejon mogę zrobić ksero wycinka mapy. Wtedy wygodniej sięgać i sprawdzać. W przyszłym roku będę testował zastosowanie mapnika. Przyznam jednak, że mapa też ma swoją wadę. Czasem ni cholery nie można się odnaleźć. Póki jadę rekreacyjnie nie jest to problemem ale jak jadę do punktu i mam ograniczony czas to jest to faktycznie upierdliwe. Wtedy może przydać się zwykła mapa Google w telefonie. Sprawdzam, gdzie jestem, nanoszę na mapę i śmigam dalej. Ale generalnie jestem antyelektroniczny. Taka filozofia życiowa  ;)

Stosowałem też kiedyś Twój patent z przepisywaniem trasy na kartkę. Nazwy miejscowości, numery tars, ew. charakterystyczne punkty. Wydrukowane na małej kartece, jedno pod drugim i zawinięte na kierownicy. Zajęło mało miejsca, a było bardzo przydatne.

Odnośnik do komentarza

Nie znosze sie zatrzymywac w celu poszukiwania drogi. Jak jade w nieznanych mi okolicach i mam przygotowana trase to wypisuje wieksze miejscowosci jedna po drugiej na kawalku kartki, wkladam do specjalnej waskiej folii i przyklejam plastrem samoprzylepnym na rame. I jade wtedy po drogowskazach. Ale trzeba miec szeroka rame. Alternatywnie mozna zrobic to samo i owinac wokol kierownicy lub mostka.

 

Sent from my SM-T360 using Tapatalk

Odnośnik do komentarza

Jak są drogowskazy :D Ja zwykle lubię takie zakuprza, że tam nawet nie zawsze wiadomo, że się wyjechało z terenu jednej gminy i wjeżdża się w kolejną ;)

 

Po przeczytaniu porad Łukasza (albo filmiku, bo już nie pamiętam) próbowałam też takiego patentu, o którym, Jacku, piszesz. Przy okazji do tego celu polecam etui na telefon z Lidla (przynajmniej w tym roku mieli je w ofercie), które według mnie na smartfon nadaje się akurat średnio, za to jako minimapnik jest idealne ;) W każdym razie wypisałam sobie taką karteczkę, planując trasę bocznymi drogami ze Słupska do Darłowa. Jednak trasa nie była aż tak skomplikowana, żeby cały czas wymagała sprawdzania punktów kontrolnych, tak więc podziwiałam widoki, jechałam prostą drogą i nagle jak trafiłam na rozjazd z trzema drogami do wyboru, to zgłupiałam. Oczywiście nie wiem, w jakiej miejscowości jestem, drogowskazów zero, a wbrew temu, co dziś widzę na mapie Google, każda droga wyglądała tak samo prawdopodobnie. Na szczęście jakaś pani czekała na busa, więc ją zapytałam jak dojechać... no, do Darłowa, bo przecież nie byłam nawet pewna, jaka miejscowość ma być kolejna :D Tak więc nie zawsze jest to takie całkiem kolorowe.

 

Mapy papierowe (obojętnie jaka skala, drukowane czy kserowane) mają tę znaczną wadę, o której pisze Rowerowy. Oczywiście, że prędzej czy później jakoś się dojedzie, ale czasem też ważne jest "jak". W tym roku podczas pielgrzymki do Częstochowy - podobnie jak zawsze - przewodnicy stada mieli wielgachną wydrukowaną mapę (kilka sklejonych ze sobą kartek A4), ale i tak się na niej w pewnym momencie pogubili. Zaczęło się od tego, że na jednym skrzyżowaniu zapytali babinę, jak dojechać do danej miejscowości. Po kilku kilometrach okazało się, że ona znała inną trasę niż oni. Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdziłam swoje mapy Google, ale szkoda im było nadkładać 5km, żeby cofnąć się do Kazimierzy Wielkiej (i pojechać jak zawsze), więc mnie nie posłuchali i eksperymentalnie pojechali prosto. Te 5km kosztowało nas całą serię hopków, co w sumie dało ponad 100m więcej podjazdów na całej trasie.

 

Mimo wszelkich niedogodności i ograniczeń, ja sobie nową technologię dość chwalę, co nie zmienia faktu, że z nawigacji korzystam jedynie awaryjnie, czyli na krótkich, całkowicie nieznanych odcinkach z dużą ilością rozjazdów. Podoba mi się jeszcze opcja jazdy po śladzie odkrywana przeze mnie dopiero od niedawna. W zasadzie jak na razie ta jest dla mnie najwygodniejsza, ale muszę ją bardziej rozkminić przy lepszej pogodzie, na jakichś dalszych dystansach i z większą ilością kręcenia, czyli niestety najwcześniej pewnie za pół roku :mellow:

Odnośnik do komentarza

Ciekawe, wychodzi na to, że jakiś nietypowy jestem używając do nawigacji głównie Smartfona w dodatku z czymś innym niż Google Maps.

Przez wiele lat jeździłem używając map papierowych plus kompas, jakoś dawało radę, ale ani nie było wygodne, ani pewne.

Teraz czasem zabieram też mapę papierową, ale raczej jako zapas. Telefonik ostatnio zamontowałem na kierownicy w etui i jak dla mnie to jest to znacznie wygodniejsze niż mapy. Do tego zabieram powerbank na wypadek rozładowania telefonu.

Z miejscowymi to rozmawiam, jak sobie chcę pogawędzić, albo jakieś ciekawostki usłyszeć o okolicy :)

Odnośnik do komentarza

Wiesz co, jak tak czytam Twojego posta, to to się jedynie niewiele różni od tego, co praktykuję ;) Powyżej opisywałam bardziej wyjątki od reguły, niż zwyczajną praktykę.

 

Zwyczajnie jest tak, że najpierw patrzę sobie w domu na kompie na mapach Google, jak dojechać do celu, który sobie wymyśliłam - czy jest jakaś droga boczna, czy da się zrobić pętlę, ile w sumie będzie to kilometrów i czy nie ma przypadkiem jakiegoś za dużego podjazdu. Od wielkiego dzwonu sprawdzam losowo fragmenty trasy na street view, jednak nie mam na to wielkiego zacięcia i wiem, że i tam potem mnie rzeczywistość zaskoczy, więc traktuję to bardziej jako ciekawostkę. Jeśli jest to teren totalnie nieznany, piszę sobie listę większych miejscowości stanowiących kamienie milowe i ewentualnie czasem robię screena mapy z trasą, tak żeby w razie potrzeby mniej więcej określić kierunek z lotu ptaka. Podczas jazdy nie włączam nawigacji, po prostu jadę w wytyczonym kierunku (zwykle nie szukam sobie jakichś mocno pokręconych tras na orientację) aż do do momentu, kiedy stwierdzam, że mam wątpliwości, gdzie jechać dalej. Wtedy sięgam po mapę w Endomondo i szukam miejscowości z kartki. Jak akurat przypadkiem idzie miejscowy, to pytam, bo szkoda mi czasu. Jak odpowie, jadę, jak nie, wracam do odnajdywania się na mapie, co w skrajnych przypadkach zajmuje trochę czasu. Najczęściej idzie to sprawnie, ale zdarza się, że jest słaby zasięg GSM, wtedy Endomondo ładuje mapy w ślimaczym tempie i szybciej znajduję na drugim telefonie sygnał GPS na aplikacji Here. W zasadzie tyle. Z powerbanku również korzystam, czasem nawet niepotrzebnie, ale że mam 20000, mogę szastać prądem na prawo i lewo :D

 

Statystycznie rzecz biorąc, problemy pojawiają się co 6-8 wyjazd. Czy to wysoka średnia? Pewnie tak, ale też przyznać trzeba, że czasem proszę się sama o jej zawyżanie i szukam guza. Na przykład widząc, że droga się kończy i zaraz zaczyna kolejna, często się tam pakuję, zamiast nadkładać i objechać. Doświadczenie nauczyło mnie, że ryzyko jest opłacalne, bo większość stanowią przypadki, gdzie komuś nie chciało się pociągnąć asfaltu, a nie akurat rowy z wodą. Co zresztą ważne, to nie to aż tak bardzo psuje średnią. Najgorsze ze wszystkiego są... szlaki turystyczne. Te, to by diabeł nadążył, jak są oznaczane i doglądane (mówię głównie o okolicach Tarnowa, trochę też Słupska, z innymi porównania nie mam). Bywają niepotrzebne znaki jeden za drugim, a jak przychodzi co do czego, to prawie nigdy nie wiadomo, dokąd jechać. W tym roku pobłądziłam tak ze trzy razy w lasach nad morzem - na drzewie narysowany skręt w lewo, ale trudno w ogóle ustalić ile i gdzie są ścieżki, bo nagle całe poszycie jednego koloru i kilka powalonych drzew. W ubiegłym roku to samo - piękny szlak, jedziemy, jedziemy, nagle błoto po kostki wyjechane przez gąsienice, a po jego przebrnięciu ślepy zaułek w postaci wielkiej polany powstałej wskutek wycinki drzew. Bywa też tak, że szlak jednoznacznie wskazuje na ścieżkę całkowicie zarośniętą, ciemną, trudno przejezdną (o ile w ogóle). W tym roku tak się nam skończyła droga na jakimś ogrodzeniu pastwiska, szłyśmy potem przez trawy i jakoś po kilku kilometrach, kiedy dotarłyśmy do asfaltu, naszym oczom ukazało się kolejne oznaczenie tego samego szlaku.

 

Tak więc, podsumowując, jadąc po wytyczonej trasie asfaltem, z nawigacjami miałam prawdziwe problemy tak naprawdę tylko w samochodach. Na rowerze natomiast większość komplikacji wynika z sięgania przeze mnie po rozwiązania niekonwencjonalne dla innych środków transportu ;)

Odnośnik do komentarza

Ja mam tak, że jak nie wpakuję się w trakcie wycieczki w jakieś dziwne tereny, to czuję potem niedostyt.

Najczęściej wygląda to tak, że jadę sobie spokojnie jakaś łatwą asfaltową drogą po wcześniej wyznaczonej trasie, po pewnym czasie zaczyna mnie to trochę nudzić i szukam urozmaicenia  w postaci alternatywnej dróżki polnej lub leśnej. Sam siebie oszukując, ze pewnie będzie też krótsza. Czaszami kończy się to wylądowaniem w gęstym lesie, a czasem przedzieraniem się przez podmokłe łąki.

Czyli jest przygoda. Zjechanie z utartych szlaków ma też tę zaletę, że można odkryć różne ciekawe miejsca, nie mówiąc już o możliwości uniknięcia ruchu samochodowego i pooddychania świeżym powietrzem.

Czasami zdarza mi się tez spotkać ciekawych ludzi i fajnie sobie pogadać. Ludzie na wsi są zaskakująco otwarci (jak dla miastowego) i chętni na pogawędki.

 

Np. taki przypadek : wybrałem skrót polną drogą, dojeżdżam do wsi i widzę bociany:

 

2cdd10082caa74e9.jpg

 

Przystanąłem żeby zrobić kilka zdjęć. Po chwili pojawiła się gospodyni z sąsiedniego domu i bez zbędnych wstępów zaczęła mi o tych bocianach opowiadać, od jak dawna do nich przylatują, jak opiekują się potomstwem, itp. Potem nastąpiły zwyczajowe pytania skąd i dokąd jadę. Tak sobie fajnie pogadaliśmy.

 

Innym razem po przedarciu się przez łąkę i pokonaniu rowu z wodą dotarłem do stawiku na skraju wsi. Siedział przy nim jakiś człowiek i łowił ryby. Nie widział mnie, bo akurat tyłem siedział. Nie chciałem go przestraszyć i z daleka wołam, czy dojadę tędy do wsi. Bynajmniej nie zdziwił się wcale skąd to ja się nagle pojawiłem od strony mokradeł, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach się nie zapuszcza.

Od razu zaczął opowiadać jak to sobie tutaj wykopał stawik na polu i sobie w nim ryby hoduje. Dosłownie tak jakbyśmy tam razem sobie już wcześniej siedzieli, a ja tylko na chwile odszedłem i teraz wróciłem.

 

Takie się różne przygody zdarzają jak się pobłądzi :)

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...