10 rzeczy, które wkurzają mnie u rowerzystów (jako rowerzystę)

Z roku na rok przybywa rowerzystów. Niewątpliwie jest to duży powód do radości. Infrastrukturę mamy coraz lepszą, korki na drogach są trochę mniejsze, a ludzie zdrowsi i bardziej uśmiechnięci :) Niestety wzrost liczby rowerów na drogach ma także swoją ciemną stronę. Nieznajomość przepisów, brawura, bezmyślność – cechy od lat zadomowione wśród kierowców, przenoszą się teraz na rowerzystów. Od zawsze powtarzam, że to tak naprawdę nie rowerzyści, kierowcy czy piesi są „tymi złymi”. Nie, to po prostu ludzie.

W tym tekście skupię się na dziesięciu błędach popełnianych przez rowerzystów, które irytują mnie (jako rowerzystę) najbardziej. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdemu zdarzy się zagapić czy zamyślić. Są jednak takie rzeczy, których robić się po prostu nie powinno. Pod żadnym pozorem. Kolejność na liście jest zupełnie przypadkowa, wszystkie podpunkty są jednakowo istotne.

Błędy Rowerzystów
Fot. Adnan

Wyprzedzanie bez upewnienia się czy można to zrobić

To plaga na drogach rowerowych. Na ulicach rowerzyści są zazwyczaj podwójnie czujni. Na rowerówkach z wielu osób schodzi powietrze, rozluźniają się i zapominają (a może po prostu nie chcą) obrócić głowy, aby upewnić się czy mają wolną drogę do wyprzedzania. A ktoś może jechać szybciej (tak, tak) i wcześniej zacząć manewr wyprzedzania. Nie na darmo mówi się, że jest to w przypadku samochodów, najniebezpieczniejszy manewr do wykonania.

Stawanie przed przejazdem dla rowerzystów parami, a czasami nawet trójkami

Rowerzystów mamy coraz więcej, więc siłą rzeczy potrafią się zrobić małe korki. Niektórzy, co sprytniejsi, próbują ominąć kolejkę, stając na światłach na pasie pod prąd. Jestem to w stanie zrozumieć, jeżeli delikwent po zapaleniu się zielonego światła, wypruje do przodu i wróci na swoją stronę, nie robiąc nikomu problemu. Ale co jakiś czas trafiam na kogoś, kto nie chce stać w kolejce, ale jazda też mu kiepsko wychodzi. Wjeżdża na przejazd pod prąd, próbując wymusić na jadących z naprzeciwka, aby mu zjechali. Albo rusza jak mucha w smole i w ostatniej chwili próbuje wepchnąć się między rowerzystów, którzy jadą w jego stronę. Ja nigdy nie zjeżdżam i nigdy nie robię miejsca.

Robienie postoju na drodze rowerowej

Bo telefon dzwoni, bo chcę zrobić zdjęcie, bo mi się nie chce jechać, bo chciałam pogadać z koleżanką i tak sobie stanęłyśmy, bo naprawiam rower(!). DDR-ka służy do jazdy, a ty parkując na niej swoim rowerem tę jazdę utrudniasz. I to bardzo. A naprawdę szczytem wszystkiego było naprawianie roweru, postawionego na środku rowerówki, a wokół niego jeszcze trzy osoby. Na delikatne zwrócenie uwagi, dowiedziałem się tylko gdzie mam się udać i w jakim tempie.

Brak wymaganego oświetlenia wieczorem i w nocy

O „batmanach” pisałem już nie raz. Ta kwestia powoli zmienia się na plus, ale nadal bez problemu można spotkać kogoś, kto myśli, że jeżeli on widzi, to i jego widać. Są tacy, którzy twierdzą, że jeżeli jadą po chodniku albo DDR-ce, to lampek nie potrzebują. Staram się grzecznie zwracać uwagę, ale najczęściej dowiaduję się gdzie mam… A przecież lampki nie są takie drogie. Prosty zestaw oświetlenia kupi się już za 50 złotych, a porządniejszy myślę, że za góra 150 zł. Drugą kategorią, choć aż tak często ich nie spotykam, są osoby, które mają źle ustawioną przednią lampkę. Świecą oślepiającym, bardzo mocnym światłem prosto w oczy. Ewentualnie włączają tryb stroboskop, od którego idzie dostać wścieklizny. A przecież miganie w zupełności wystarcza.

Brak wiedzy o pierwszeństwie na skrzyżowaniach

Skrzyżowań dróg rowerowych nie mamy jeszcze w Polsce zbyt wiele. Ale się zdarzają. Kto ma pierwszeństwo na takich skrzyżowaniach? Ano ten, kto jedzie szybciej. Albo ten, komu bardziej zależy, aby to pierwszeństwo mieć (gra w cykora). Albo ten, kto za skrzyżowaniem ma zielone światło na przejeździe, bo przecież światła obowiązują na przejeździe i do 100 metrów przed nim i za nim. Hasztag ironia. Warto podczas jazdy zachowywać zasadę ograniczonego zaufania, ale na skrzyżowaniach szczególnie.

Błędy rowerzystów
Fot. Nelson L.

Uczenie dzieci jazdy rowerem na drodze rowerowej

Przecież nie ma lepszego miejsca, by sześciolatek złapał trochę ruchu i podszkolił technikę jazdy. Zwłaszcza jazdy od krawężnika do krawężnika. Albo pobawił się we „wjadę ci prosto pod koła”. Kochani, zarażajcie w swoich dzieciakach pasję rowerowania. Ale błagam, póki pociecha nie potrafi jechać prosto, warto podszkolić je w tej umiejętności w innym miejscu.

Brak elementarnej dbałości o rower

Zdaję sobie sprawę, że mamy w kraju „ekspertów”, którzy twierdzą, że łańcucha się nie czyści, a jedynie raz w roku smaruje (bo łańcuch od czyszczenia szybciej się wyciąga, hahaha). Są tacy, którzy twierdzą, że trzymanie roweru cały rok na powietrzu wcale mu nie szkodzi – a rdza na ruchomych elementach, to tylko taki ozdobnik. Klocki hamulcowe wymienia się dopiero wtedy, gdy zaczynają trzeć o obręcz czy tarczę metalowymi elementami. A sparciałe opony sprzed 20 lat nadal dobrze trzymają się nawierzchni, zwłaszcza tej nie do końca suchej. Stan techniczny czyjegoś roweru w zasadzie mnie nie obchodzi – dopóki nie zagraża to mojemu bezpieczeństwu. Niesprawne hamulce czy sparciałe opony – to prosta droga do wypadku. O dźwiękowych walorach zardzewiałego, nienasmarowanego łańcucha już nie wspominając.

Jazda parami, trójkami, całymi rodzinkami obok siebie

Czasem, gdy jest szeroko, a na chodniku nikogo nie ma – to zjadę z rowerówki. Trzeba sobie i innym życie ułatwiać. Ale nie zawsze jest taka możliwość, przecież nie będę pieszych tratował. Jadący z naprzeciwka zazwyczaj mają na twarzach wymalowane zdziwienie, że rowerówka nie jest jednokierunkowa (oczywiście w ich kierunku). I wykonują dziwne akrobacje, aby tylko nie zrobić miejsca jadącym z naprzeciwka. W drugą stronę jest jeszcze gorzej. Gdy jedziemy z Moniką obok siebie, często zerkam w lusterko czy ktoś za nami nie jedzie. Kiedyś, bez lusterka, po prostu się obracałem. Niestety nie wszyscy posiedli tę umiejętność, a na dźwięk dzwonka reagują takim zaskoczeniem, jakby od stu lat tą drogą nie jechał nikt, oprócz nich.

Wnoszenie roweru do sklepu/autobusu, gdy nie ma tam miejsca

Rowerem można podjechać i załatwić różne sprawy na mieście. Nie wszędzie jednak są zamontowane sensowne stojaki. Ba, często brakuje jakichkolwiek stojaków czy infrastruktury przydatnej do przypięcia roweru (barierki, poręcze, kraty). Niestety, nie każdemu chce się przypiąć w takiej sytuacji roweru trzydzieści metrów dalej. Ładują się np. do sklepu (tylko na chwilę), w wielu miejscach zabierając praktycznie całą wolną przestrzeń. I nie da się tam wejść, bez ubrudzenia sobie spodni od łańcucha. W komunikacji miejskiej jest o tyle lepiej, że kierowcy/motorniczowie dbają o to, by na zatłoczonych kursach, nie przewozić rowerów. Oczywiście niektórzy są pod tym względem nadgorliwi, ale są to jednostkowe przypadki. Nigdy nie miałem problemu, aby w razie potrzeby przewieźć rower, jeżeli w autobusie czy tramwaju było względnie luźno i nikomu nie przeszkadzałem.

Słuchanie bardzo głośno muzyki przez słuchawki (lub jazda ze słuchawkami dokanałowymi)

Ostatnio przez internet przetoczyła się mała burza dotycząca jazdy w słuchawkach. Zdecydowana większość kierowców chciałaby wprowadzenia zakazu używania słuchawek na rowerze. A wszystko przez grupkę przygłuchych melomanów. Ja nie mam nic do słuchania muzyki na rowerze. Sam to robię, bo na kilkugodzinnych trasach uwielbiam wspomóc się energetyzującymi kawałkami, czy posłuchać podcastów np. Michała Szafrańskiego. Ale tylko w zwykłych pchełkach, które nie odcinają od świata zewnętrznego. I puszczone na takiej głośności, aby dźwięk tylko przebijał się przez szum wiatru. Dzięki temu nadal słyszę wszystko, co dzieje się wokół mnie. I jeżdżę tak, aby nie robić złej reklamy jeżdżącym w słuchawkach. A „głusi” mają sporo za uszami, także wobec innych rowerzystów.

Lista większych i mniejszych grzechów rowerzystów mogłaby być dłuższa. Nagłe stawanie, bez upewnienia się, czy nikt z tyłu nie jedzie. Rozmawianie przez telefon trzymany w dłoni. Zmienianie kierunku jazdy, bez sygnalizowania go ręką. I tak dalej, i tak dalej. Liczę na Wasze komentarze – napiszcie co Was najbardziej irytuje w zachowaniu rowerzystów, wobec innych rowerzystów. Temat błędów wobec kierowców już poruszałem, tak więc odłóżmy go dziś na bok.

Skomentuj Konrad Cymerman Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

199 komentarzy

  • Punkt drugi: dziś przez takiego geniusza część rowerzystów czekała zmianę świateł, bo zablokował przejazd. Poszły wyzwiska. Oczywiście delikwent przejechał na czerwonym.

    Piąty: też plaga w Trójmieście.

    Z punktem siódmym po wizycie w Holandii już się do końca nie zgodzę. Rowery wyglądają tam jakby wyciągnięto je z kanałów. Z drugiej strony, mimo wyglądu napędy nie wydają dziwnych dźwięków (co innego hamulce — o ile działają).

    Dziewiąty: przypinanie roweru tak, że utrudnia ruch na chodniku. Tak: nas też obowiązują przepisy o zachowaniu 1,5 metra na chodniku!

    • 7. Chodzi mi tylko o to, że nie chciałbym wjechać w kogoś, kto przede mną wpadł w poślizg na kałuży, przez opony w fatalnym stanie.

      9. To zdecydowanie prawda.

  • Mnie najbardziej śmieszy reakcja osób (pieszych) którzy idą ścieżką rowerową w moim kierunku nie zwracając uwagi na to, że jedzie rower, a gdy już jestem blisko nich zaczyna się panika, w którym kierunku uciec. Denerwują mnie jeszcze „młodzi gniewni” na rowerach którzy zajmują całą szerokość ŚDR i chodnika, a po zwróceniu uwagi jeszcze pyskują. Ogólnie na ŚDR nie jest źle, chociaż mogłoby być lepiej. I na koniec – dzisiaj pierwszy raz po zwróceniu uwagi, że pieszy/a stoi na ŚDR usłyszałem „przepraszam” i co najważniejsze – przejście na chodnik :)

  • Zgadzam się ze wszystkimi wymienionymi punktami. Natomiast jest jeszcze jedna kwestia która najbardziej mnie denerwuje, a mianowicie kretyńsko-niepoprawne ustawienie świateł przednich.
    Oświetlenie kierujemy na drogę, a nie w oczy ludzi nadjeżdżających/nadchodzących z naprzeciwka!

    • Tak, zdarzają się takie przypadki niestety. Do tego dodałbym tryb stroboskop, od którego idzie oszaleć. Dopisałem to do tekstu.

      • Tylne oświetlenie zasłonięte przez dłuższe ubrania ! Problem występuje częściej u kobiet, ze względu na dłuższe koszule, tuniki, sukienki. Co z tego że mamy oświetlenie jak świeci w ubrania od środka. No i jeszcze sygnalizacja skrętu ręką praktycznie w tym samym momencie co jego fizyczne wykonanie, najczęściej bez upewnienia się czy nie ma za nami nikogo :)

  • A mnie denerwuję moda, która pojawiła sie chyba w zeszłym roku na zakładanie na rower czołówek… Nie dość, że świecą po oczach, to niech jeszcze taki osobnik nadjeżdżający z przeciwka zacznie się rozglądać, w prawo…lewo… Masakra, nie wiadomo co gość ma zamiar zrobić :)

    • w dodatku są one niezgodne z przepisami, gdyż przednie światło musi być na pewnej wysokości, nie więcej niż x i nie mniej niż y (nie pamiętam dokładnych wartości)

        • Witam, a co w sytuacji, kiedy rower ma oświetlenie (nie wyżej niż przepisowe 1,5 m) a dodatkowo rowerzysta ma czołówkę? Nie znalazłem w przepisach bezpośredniego zakazu, ale może coś mi umknęło (nie chodzi mi oczywiście o świecenie prosto w oczy osobom nadchodzącym lub nadjeżdżającym z przeciwka). Czy taka sytuacja jest dopuszczalna?

          • Nie jest to zakazane. Prawo jasno mówi, że źródło światła o jasnej barwie musi być przymocowane do roweru na wysokości nie wyższej niż 1,5 metra od ziemi. Jeśli dodatkowo, dla własnego bezpieczeństwa chcesz używać czołówki, która nie oślepia, to nie ma przeciwskazań

          • Tak jest dopuszczalna. Przepis określa minimum jakie oświetlenie musi spełniać nie zabrania używania większej ilości świateł.

          • Bezpośredniego zakazu chyba nie ma, ale od biedy możnaby podpiąć to właśnie pod oślepianie innych uczestników ruchu.

      • Doprecyzujmy.
        Jest niezgodne z przepisami jeśli miało by stanowić jedyne światło dla roweru, ale jako światło dodatkowe jest zupełnie legalne.

        Przepis mówi, że rower musi posiadać przynajmniej jedno światło pozycyjne białe lub żółte, na wysokości od 25cm do 150cm.

        Nie zabrania posiadania dodatkowych świateł w innych miejscach.
        Światła dodatkowe nie muszą być umocowane do roweru.

          • czyli w świetle przepisów można kręcąc łbem świecić czołówką po oczach innych użytkowników ruchu? poza tym, czy czołówka jest absolutnie konieczna w dobrze oświetlonym mieście? to nie jest środek ciemnej puszczy… Światło umocowane do roweru m.in. informuje o kierunku skrętu tegoż roweru, o czym informuje ciągle obracające się światło na głowie rowerzysty?

          • Prawo jest prawem. Jak widzę, dla ciebie to nieistotne, że prawo czegoś nie zabrania skoro „przeszkadza”.
            Niestety Policja musi działać w jego granicach i na jego podstawie.
            Dla nas na szczęście „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Inaczej mielicja czepi się ciebie za „za bardzo szary strój” albo coś innego, co im przeszkadza. Wolisz?

            Sam czołówkę kojarzę źle: kiedyś jechałem ciemną DDR za miastem (z Mielna do Mścic, jak bywasz nad morzem, „najstarsza w Polsce”*), pochylony. Oczywiście zupełnie ciemno nigdy nie jest: światła domów, billboardów, nielicznych aut itp. Nagle w ciemnościach mało nie wjechałem w dwóch głupków z których jeden miał „aż” czołówkę a łbem kręcił jak HGW na konferencji. Owszem, widziałem fruwające w oddali światło ale ubrany na czarno koleś, na asfalcie w cieniu (powiedzmy) drzew, na czarnym rowerze postanowił jechac … na stojąco.
            Ciemno było tak, że zobaczyłem go w ostatnim momencie jako „jakiś cień”. Niemniej OPRÓCZ przepisowych świateł… niestety nie ma się od strony prawnej do czego czepić.

            *są starsze, ale w porównaniu do kilkunastu km tej, to tylko ogryzki

      • „w dodatku są one niezgodne z przepisami” gdzie takie głupoty wyczytałeś? przecież czołówka nie stanowi wyposażenia roweru!

  • Podpisuję się pod wszystkimi punktami! Niestety mam wrażenie, że większość osób po prostu nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że jest na ścieżce ktoś poza nimi. A czas już chyba najwyższy.
    Dodatkowo –
    11. Palenie papierosów podczas jazdy rowerem.
    12. Jazda rowerem po chodniku gdy obok jest ścieżka, albo gdy na danej ulicy są idealne warunki do jazdy po jezdni (strefa 30, kontrapasy, mało samochodów).
    13. Przejeżdżanie rowerem przez ruchliwe przejścia dla pieszych. Jak nikt nie idzie to nno dobra, ujdzie, ale jak się ktoś slalomem między tłumem ludzi przepycha to czasem złośliwie „przypadkiem” włażę pod koła ;)

    • 13. A to już jest inna bajka, o której też pisałem niedawno. Gdy jestem pieszym, nigdy nie schodzę z drogi (do czasu :) pędzącym rowerzystom po chodniku.

      • W tym mi przeszkadza, że śmierdzi, i ten smród razem z trującym dymem leci na mnie, na co nie mam najmniejszej ochoty. A nie zawsze warunki pozwalają na oddalenie się od takiej osoby, bo wąsko, bo dużo ludzi, bo brak sił pod górę. A już jak taki śmierdziel stanie obok na światłach (patrz punkt 2) to się nóż w kieszeni otwiera…

        • To trzeba by w ogóle zakazać palenia przy chodzeniu chodnikami.. Nie żebym była przeciwna (też nie lubię za palaczami chodzić, zawsze wyprzedzam) no ale raczej się nie da :D

          • A wiesz, że bardzo chętnie bym zakazała :) Ale mimo wszystko, na chodniku jest z reguły więcej miejsca i dużo łatwiej można takiego palacza ominąć, wyprzedzić, albo nawet przejść na drugą stronę jezdni. No i niektórzy są na tyle uprzejmi, że np. przed światłami starają się ustawić z boku tak, żeby dym nie leciał na innych. A na rowerze jesteśmy ograniczeni ścieżką i nie ma już tylu możliwości żeby przed tym dymem uciec :)

          • Nie za bardzo jestem w stanie zrozumieć ten dyktat zdrowego trybu życia. Ja wiem, że nie każdy ma ochotę na zapach dymu papierosowego, ale zakazy palenia na chodniku to już socjalistyczna mentalność. Jak rozumiem osobie na chodniku przeszkadza papieros palony 10 metrów dalej, ale wyziewy z rur wydechowych jadących przy chodniku autobusów, ciężarówek i innych pojazdów już nie?

          • Serio? Dyktat zdrowego trybu życia? Socjalistyczna mentalność? Czy naprawdę musimy podpinać to pod jakąś ideologię?

            Nie przeszkadza mi osoba paląca na chodniku 10 m dalej. Ale już palacz 2m ode mnie, którego cały dym i smród leci na mnie, owszem. I nie porównywałabym wyziewów ciężarówki której przejazd zajmie kilka sekund do palacza który pali [wstaw czas palenia fajki] :)

          • Pisałaś, że chętnie byś zakazała palenia na chodnikach w ogóle i do tego odnosił się mój komentarz. Ja uważam, że na rowerze nie powinno się palić przede wszystkim dlatego, że powinno się mieć 2 ręce na kierownicy i być skupionym na kierowaniu a nie paleniu.

            Jednak ciężko uciec od ideologii jeżeli ktoś chce – tak jak Ty we wcześniejszej wypowiedzi – zakazywać palenia w przestrzeni publicznej. Widzę tu chęć regulowania życia społecznego przepisami i zakazami. A to już jest coś w deseń socjalistycznej mentalności.

            Przejazd samochodu może i zajmuje parę sekund, ale w co większych miastach, po co ważniejszych ulicach samochody jeżdżą non stop, więc na spaliny narażona jesteś cały czas. Pomyśl również ile się tego nawdychasz gdy jedziesz ulicą i co rusz mija Cię samochód lub stoisz wśród nich na światłach.

            Ja rozumiem, że smród papierosowy może komuś ewidentnie nie odpowiadać, ale równie dobrze komuś może nie odpowiadać zapach pewnych intensywnych perfum, na które to narażony jest np w autobusie. Czy to jest powód aby zakazywać ich stosowania?

            Takie rzeczy powinny być kwestią kultury i dobrego zwyczaju, a nie zakazów i nakazów. Gdy jeszcze paliłem papierosy (a 3 lata temu przesiadłem się na e-papierosa) zdarzało mi się palić i na przystankach, ale sam, z własnej woli odchodziłem kilkanaście metrów od ludzi którym może to nie odpowiadać i zawsze starałem się wydmuchiwać dym w innym kierunku niż ludzie.

          • Jeśli Twoim zdaniem niechęć do smrodu papierosów jest oznaką socjalistycznej mentalności to… serio, nie mam do tego komentarza.

          • Nie, sam za tym zapachem nie przepadam. Pisałem wyraźnie, że chodzi o chęć regulowania życia społecznego zakazami i przepisami.

          • Piszesz, że nie powinno być przepisów, że kultura i dobry zwyczaj powinny wszystko załatwić. Brzmi jak piękna, socjalistyczna idylla :) Dobrze wiemy, że gdyby nie było fotoradarów i drogówki, to większość jeździłaby jeszcze szybciej niż teraz. Gdyby nie było trzeźwych poranków, to dużo więcej osób wsiadałoby za kółko na mocnym kacu.

            Dlatego jestem za zwiększeniem mandatów, których stawki nie były aktualizowane od dawien dawna. Bo głównie TO motywuje ludzi do zaprzestania niektórych zachowań.

            A przy okazji fajek. Wprowadzenie zakazu palenia w restauracjach czy pubach, które nie mają oddzielonej strefy dla palących, to był strzał w dziesiątkę. W końcu można wyjść na miasto i nie wracać z ciuchami cuchnącymi jak popielniczka.

            Prywatnie jestem raczej liberałem. Ale warto czasem, dla dobra ogółu coś ograniczyć. Oczywiście trzeba robić to ze zdrowym rozsądkiem. Tylko tu się pojawia pytanie – co nim jest, a co nie :)

          • Ja też jestem za podniesieniem stawek mandatów. Nie wiem dlaczego w naszym kraju jest takie społeczne przyzwolenie na łamanie przepisów drogowych. Jak jest ograniczenie do 50, to osoba jadąca te 50 km/h nie jest przykładnym kierowcą tylko zawalidrogą która nie umie jeździć.

            Jednak czym innym są przepisy drogowe, niż przepisy regulujące zachowania na ulicy. Problem polega na tym, że nie sposób znaleźć granicę na której mogą się zakończyć regulacje codziennego życia. Jeżeli jednym uda się zakazać jednego, to innym uda się zakazać drugiego. Dziwi mnie to, że ludzie nie patrzą dalej niż czubek własnego nosa. Ludzie się cieszą, że zakazano czegoś czego akurat oni sami nie lubią, ale nie przyjdzie im do głowy, że to oznacza iż ktoś zadecydował za nich. Jeżeli może raz, to może drugi, trzeci i setny.

          • No tak, dlatego napisałem o zdrowym rozsądku. Jak to wypośrodkować? To trudne zadanie i tak jak piszesz, nigdy nie będzie tak, aby wszystkim dogodzić. Ograniczenia prędkości też uderzają w tych, którzy lubią, pardon, zapier… Ale nie jest to podyktowane ograniczaniem czyjejś wolności, a po prostu bezpieczeństwem innych. I to bezpieczeństwem realnym, a nie na papierze.

          • Dlatego też nie protestuję w tej kwestii. Najogólniejszą definicję wolności rozumiem przez słowa „granica wolności przebiega tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Dlatego też nie uznaję za ograniczenie wolności zakazania czynów szkodzących innym ludziom jak np kradzieże czy morderstwa. Ograniczenie prędkości postrzegam w ten właśnie sposób. Kierowca który lubi zapier… sprowadza tym samym ryzyko na innych uczestników ruchu, którzy niekoniecznie sobie tego życzą. Tak więc łamania przepisów drogowych nie postrzegam jako korzystanie ze swojej wolności, a szkodnictwo na rzecz innych.

            Czym innym jest natomiast oczekiwanie określonych zachowań przechodnia na ulicy (pomijając łamanie przepisów drogowych bo to zaliczam pod pierwszą kategorię) albowiem nie jest to podyktowane bezpieczeństwem, ani ryzykiem, a jedynie upodobaniami. Jeżeli upodobania decydują o tym co przeciętny człowiek może, a czego nie może, to wtedy ja protestuję.

          • „ajogólniejszą definicję wolności rozumiem przez słowa „granica wolności przebiega tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Dlatego też nie uznaję za ograniczenie wolności zakazania czynów szkodzących innym ludziom”
            Świetnie, że to zacytowałeś… A teraz powiedz mi, od kiedy to palenie nie szkodzi? Dlaczego idąc ulicą mam wdychać trujący dym? Wyobraź też sobie, że są osoby mające np. problemy z drogami oddechowymi, którym taki dym bardzo przeszkadza i szkodzi. Skoro jesteśmy w przestrzeni publicznej, to mam takie samo prawo czuć się w niej komfortowo, dlaczego więc mam oddychać śmierdzącym i trującym dymem „bo ktoś tak ma ochotę”? Idziesz chodnikiem, to nie utrudniaj życia innym, proste? Chyba wpisuje się to doskonale w cytat, który sam przytoczyłeś…

          • Należałoby zrobić badania na temat szkodliwości biernego palenia na ulicy. Albowiem to na twierdzącym spoczywa ciężar dowodu. Jak to wiemy od czasów Paracesusa to dawka czyni truciznę, co niestety jest często zapominane w czasach wiedzy poznawanej z memów, a nie literatury naukowej. Dziś dzieli się rzeczy na te które są „zdrowe” i te które są „niezdrowe”, a zapomina o czymś co jest najistotniejsze – o dawkowaniu. Jeżeli pojawią się badania wpływu takiego ulicznego biernego palenia to wtedy będzie można przeanalizować czy faktycznie jest to wymiernie szkodliwe.

            Tak jak wspomniałem wcześniej, idąc chodnikiem koło ruchliwej ulicy cały czas masz kontakt z produktami spalania benzyny, które to już Ci nie przeszkadzają?

            Powiem tak, jak paliłem to zawsze starałem się unikać smrodzenia innym ludziom. Odchodziłem dalej, nie paliłem w tłumie, nie wydmuchiwałem dymu w autobusie itp. Jestem człowiekiem cywilizowanym i staram się nie utrudniać życia ludziom i tego samego oczekuję od innych.

          • Tego, że palenie bierne szkodzi ,chyba nie trzeba udowadniać? Więc kim Ty jesteś, żeby mówić innym ludziom, kiedy mają się wystawiać na dowolnie przez Ciebie zdefiniowaną dawkę? Idąc tym tropem, to mogę zacząć Ci udowadniać, że kradzieże też są szkodliwe wyłącznie zależnie od dawki i jak Ci ukradnę 10zł, to nie umrzesz od tego, ani nie zbankrutujesz…
            Jak na zatłoczonym chodniku co druga osoba będzie szła ze szlugiem w zębach, to też dawka będzie nieszkodliwa? Jak ktoś tym chodnikiem będzie codziennie szedł z pracy i do pracy, to nadal nie będzie to szkodliwe?
            Popadasz teraz w ciężką demagogię przyjacielu, żeby wybronić pogląd, który jest raczej nie do wybronienia… Jeśli jesteś w miejscu publicznym i zachowujesz się w sposób przeszkadzający, szkodzący innym, to przekraczasz granice wolności i tyle. Zauważ, że jeśli zaczniemy dywagować tak, jak ty to robisz w przypadku papierosów, to swoich denerwujących zachowań zacznie bronić praktycznie każdy, domagając się badań, w jakim stopniu szkodzi, czy przeszkadza ludziom…
            Mogę się domagać badań, czy jak będę Cię na chodniku oblewał wodą, ale tylko ze strzykawki, a nie wiadrem, to czy to będzie dla Ciebie szkodliwe, czy nie… Itp itd.
            Czy tak trudno zrozumieć, że po prostu przeszkadzasz w ten sposób innym? A może chociażby idę na jakieś ważne dla mnie spotkanie i nie chcę cuchnąć dymem z fajek? Masz pojęcie, jak denerwujący i przykry jest to zapach dla osób niepalących?

          • „Tego, że palenie bierne szkodzi ,chyba nie trzeba udowadniać?”

            To zdanie jest demagogią, którą mi zarzucasz. W nauce nie ma czegoś takiego jak szkodzi/nie szkodzi. Jest za to badanie wpływu podawania konkretnych dawek na ryzyko wystąpienia określonych skutków. Identycznie jest z promieniowaniem radioaktywnym. Mamy pewne wyobrażenia o skutkach napromieniowania, ale one tak naprawdę zależą od dawki. Czy będziesz miał pretensje do pasażera w windzie, że jego ciało promieniuje z aktywnością 7 kilobekereli na które jesteś narażony?

            Jeżeli odrzucimy zasadę, że rzekomą szkodę należy udowodnić, to ja mogę sobie ubzdurać, że widok np otyłych ludzi szkodzi na moje oczy i domagać się aby zniknęli z miejsc publicznych.

            Ja rozumiem, że komuś dym papierosowy może śmierdzieć, ale tu już wkraczamy na pole gustu, który to raczej nie powinien wpływać na prawa i obowiązki innych ludzi. Bo jeżeli doznania węchowe uznamy za wyznacznik, to dlaczego doznania wzrokowe miałyby być mniej istotne? Albo dźwiękowe? Mnie np straszne irytuje klapanie japonek czy innych sandałków, ale nie wpadłbym na to aby zakazać ich noszenia innym.

            A wracając do doznań węchowych – przecież kogoś może drażnić zapach przypraw czy innych aromatycznych rzeczy jaki często się unosi w okolicach restauracji. Czy to jest wystarczający powód aby taką restaurację zamknąć lub nakazać jej szczelne odseparowanie od ulicy?

            Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że wychodząc z domu do przestrzeni publicznej współegzystujemy z innymi ludźmi i nie zawsze ich zachowania muszą się nam podobać, a my nie jesteśmy pępkiem świata aby inni mieli się do nas dostosowywać. Ludzie mogą różnie się zachowywać, różnie wyglądać i różnie pachnieć, a my wychodząc do przestrzeni publicznej musimy to zaakceptować, bo miejsce publiczne jest miejscem kompromisów.

            I o wiele lepiej jest gdy zasady tego współistnienia ustalają się naturalnie, na zasadzie szeroko rozumianej kultury osobistej, niż ustawowo jako nakaz czy zakaz od wielkiego brata. Bo jeżeli jednym uda się zakazać jednego, to innym się uda drugiego.

          • Wolę raczej, aby podwyższenie mandatów szło na fundusz rehabilitacyjny dla ofiar Zenonów bez grosza powodującym wypadki sztruclami. Sądy powinny chętniej i szybciej obciążać kierowców kosztami odszkodowań nie tylko za zderzak i gips a także za to, że aby wrócic do zdrowia ofiara miesiącami musi zawracać sobie głowę aby ich stan zdrowia wrócił do normy. Egzekwowanie tego od sprawcy z całą surowością odstraszy bardziej, jeśli za np zabicie na przejściu pan herbu „SUV+chata za bańkę w Miłosnej + jestę panę drogi” będzie musiał wrócić do M4 na biedaosiedlu a dom zlicytuje komornik jako zadośćuczynienie za śmierć.

          • W ślad za tym idzie niechęć do pewnych zapachów, ubioru, wyglądu, zachowania i (np. ) kobiet poza kuchnią. Sporo rzeczy ludziom przeszkadza. Zakazywanie z tego powodu to ślepa uliczka.

          • Jest „subtelna” różnica w uszczęśliwianiu kogoś w miejscu publicznym dymem papierosowym, a czyimś wyglądem, zachowaniem, zapachem (no może poza przypadkami chronicznej niechęci do środków czystości) itp. Prawda? :-)

          • Na pewno dla kogoś, kto chce na upartego coś udowodnić. Patrząc jednak na miłośników odzieży patriotycznej: ludziom przeszkadza wszystko, także czyjeś myśli.

    • 14. Plucie na boki bez upewnienia się, że nikt za tobą nie jedzie i nie zbierze twoich płynów fizjologicznych na twarz.

      • Ale umówmy się, plucie w miejscach publicznych to jest ogólnie buractwo, niezależnie od tego czy u rowerzysty czy pieszego…

  • Najgorsi są tacy cwaniacy, którzy jadą że swoją wybranką serca albo czegoś innego, udając że nas nie widzą za plecami i nie zjeżdżając na gęsiego nie ułatwiają nam manewru wyprzedzania. Ale w sumie jak się na co dzień jeździ starym golfem albo bmw gdzie nie stać ich na podstawowy serwis i po prostu boją się o swoje ogromne luzy na kierownicy, nie mogli by później zapewne złapać prostej trajektorii jazdy :D

    • Pewnie oczy mają też w d… i powinni cię zauważyć hehehe. A używasz dzwonka, czy liczysz na jasnowidzenie zakochanych, czy kogokolwiek?

    • W Łodzi głównie w weekendy jest problematycznie w kwestii nomen-omen, niedzielnych rowerzystów. W tygodniu jest już zdecydowanie lepiej.

      • I to jest jedna z największych zalet jazdy po jezdni – na to terytorium ci niedzielni kierowcy zapuszczają się dużo rzadziej :)

  • Zakaz jazdy w słuchawkach i słuchanie muzyki głośnej to plaga i problem.
    Słucham muzyki czasem ale mam głośnik bluetooth i jest dobrze.
    Przetestowałem różne słuchawki i lipa. Albo tłumią otoczenie albo słychać tylko szum wiatru.

    Plus rowerzyści zachowujący się jak święte krowy na ścieżce rowerowej, jest jakby tylko ich. I zawsze jednokierunkowa dla nich.

    Brak sygnalizowania manewru, tragedia.

    Brak oświetlenia. Czarny rower, na czarno ubrany kierowca i brak oświetlenia miejskiego, masakra, nagle coś wyrasta przed tobą i robi dziwne manewry.

    • spróbuj konstrukcji słuchawek półotwartych (ja mam Koss Porta Pro), słychać i muzykę, i otoczenie (inni ludzie mogą być zaskoczeni, że ich słyszysz). Mnie ciekawi czy wraz z zakazem słuchania muzyki wprowadziliby zakaz słuchania muzyki w samochodzie – to się totalnie niczym nie różni, nie słychać otoczenia, a pole widzenia kierowcy jest jeszcze mniejsze.

      • w moim odczuciu, porównanie słuchania muzyki w aucie, a na rowerze, to zasadniczo dwie różne rzeczy. Raz, że auto jest większe i trzeba by być ślepym, by go nie dojrzeć. Dwa, samochód wydaje dźwięki, więc odznacza się na tle innych odgłosów. Trzy kierowanie samochodem nie wymusza korygowania równowagi podczas jazdy, do tego dochodzą liczne lusterka – widzę więcej, poruszając mniej głową.

        • Słuchanie głośnej muzyki w aucie czy za pomoca słuchawek ma takie same efekty – odcięcie dodatkowych bodźców w formie dźwięku. Samo wygłuszenie pojazdu powoduje upośledzenie tego zmysłu. Ostatnio byłem świadkiem jak trzy auta pod rząd nie reagowały na wjeżdżającą na światła karetkę – mimo sygnału dźwiękowego i zapalonych świateł, a przecież miały lusterka (więc jak twierdzisz dobrą widoczność) i włączoną głośną muzykę (która oczywiście nie upośledza zmysłów). Argument „że auto jest większe i je widać” sprowadza się do tego, że to wszyscy inni powinni uważać na auta, co jest absurdem. Po za tym zastanówmy się – czy jeśli rowerzysta założy słuchawki, to stanie się mniej widoczny? Argument o tym, że samochód wydaje dźwięki jest chybiony – obecnie auta są tak wyciszone, że często nie słychać ich w miejskim szumie, nie wspominając o autach hybrydowych czy elektrycznych, czuję tutaj znowu przeświadczenie, że jak jadę autem to inni powinni na mnie uważać (a najlepiej jeszcze ustąpić pierwszeństwa). Co ma korygowanie równowagi do słuchania muzyki nie mam pojęcia, ja nie robię tego nawet świadomie. Liczne lusterka – fakt, ale i tak masz martwe pola a po odbiciu w lusterku nie ocenisz odległości, o czym kilka razy się przekonałem prowadząc auto, w zależności od samochodu masz bardzo ograniczony widok do tyłu bezpośrednio za pojazd, o lokalizacji na podstawie słuchu przy włączonym radiu możesz zapomnieć.

          • To, że człowiek ma w dupie otaczającą go rzeczywistość, to nie ma znaczenia czy widzi, bądź słyszy, choćby karetkę. Auto jest większe i je widać – chodzi mi o to, że samochód odznacza się znacznie bardziej – szybki rzut oka i je dostrzegasz. Gdy rowerzysta założy słuchawki, mniej polega na swoich uszach i „nie widzi” tego co może usłyszeć. Ja jako gracz, w ogromnym stopniu polegam na słuchu i nie muszę czegoś widzieć, by wiedzieć gdzie inny gracz jest. Podobnie ma się sprawa z rowerem. Słuch rekompensuje mi brak oczu z tyłu głowy, jest uzupełnieniem tego co nie widzę.

            Nigdzie nie napisałem, że słuchanie muzyki ma wpływ na równowagę. Być może we wcześniejszym komentarzu, źle się wyraziłem, ale jadąc samochodem nie ma czegoś takiego jak utrata równowagi i możliwość upadku. Patrzę w lusterko, posiłkuję się odwróceniem głowy i wiem wszystko. W rowerze nie mam aż takiego komfortu, dlatego posiłkuję się słuchem. W przypadku braku pewności tego co słyszę korzystam z oczu. Auta hybrydowe mimo wszystko wydają dostateczne dźwięki, by zwrócić na nie uwagę. Czystych elektryków jeszcze nie spotkałem – nie licząc melexów, czy autobusów.
            Ogólnie problemem jazdy z słuchawkami na rowerze jest to, że w razie wypadku, nawet z winy kierowcy, trafiając na cwaniaków ciężej z obroną. W końcu jechałeś słuchając muzyki, nie usłyszałeś samochodu., zrobiłeś niespodziewany manewr, itd.

          • Łukaszu na wstępie dziękuję za kolejny, ciekawy i praktyczny wpis. Dobrze by było doprecyzować punkt 6. „Uczenie dzieci jazdy rowerem na drodze rowerowej”, o informację, że dziecko do lat 10 jeżdżące na rowerze jest traktowane jako pieszy i może jeździć jedynie po chodniku. Chyba, że coś się zmieniło w tej materii, o czym nie wiem. Pozdrawiam Mariusz

          • Tak, tak, dzieci do 10. roku życia są pieszymi, masz rację. Tu jednak pojawia się mało fajna luka w prawie. Co jeśli nie ma chodnika, ani drogi rowerowej? Ano taki „pieszy” powinien poruszać się lewą stroną drogi, co przepisy mu jak najbardziej umożliwiają, opiekunowi także.

            Jednak jest to jakaś kosmiczna bzdura, by poruszać się rowerem po lewej stronie drogi. To tak na marginesie :)

      • Szczerze mówiąc nie rozumiem po co słuchać muzyki tak aby jednocześnie słyszeć inne dźwięki. Wówczas jedynie słyszymy muzykę, ale nie słuchamy. To trochę jak oglądanie filmu na smartfonie – żadne oglądanie, jedynie zapoznawanie się z fabułą. Osobiście jako muzyk nigdy nie jeżdżę w słuchawkach, bo jak słucham muzyki to skupiam się na muzyce, a że moja uwaga nie jest nieskończona, to mniej by jej zostało na kierowanie rowerem.

  • Mnie najbardziej irytują „rowerowi łapacze pokemonów”. Tak, tak, smarując paluchem po ekranie wyglądają często jakby poszukiwali jakiegoś egzotycznego pokemona.

    • Z tego co wiem, moda na Pokemony już mija :) Ale fakt, korzystanie z telefonu podczas jazdy praktycznie wyłącza rejestrowanie tego, co się dzieje wokół roweru.

  • Ad. 5 – szczególnie się to tyczy przecięcia dróg rowerowych, a jeszcze bardziej gdy ma to miejsce przy skrzyżowaniu z sygnalizacją i jeden z kierunków (lub oba na raz, np. Włókniarzy / Mickiewicza) ma zielone.
    Ad. 7. – co do stanu opon, nie zgadzam się. Po pierwsze, sporo osób jeździ powoli lub tylko w ładną pogodę, więc nie muszą się obawiać o przyczepność. Po drugie, nawet kompletnie spękana ze starości opona terenowa będzie sobie radzić na mokrym lepiej niż nowy cieniutki slick, na śniegu / błocie / brei tym bardziej. Kolejna sprawa, że rower to nie samochód – tutaj pęknięcie opony nie doprowadzi do wypadku.Chyba że ktoś jeździ bardzo szybko, ale takie osoby mają raczej dobre nowe opony.

    • No nie, wyjeżdżanie na slickach na śnieg to już totalny niewypał. Ale zazwyczaj takie osoby za daleko nie dojeżdżają i leżą już tuż pod domem.

  • jażda w słuchawkach…pisanie esemesów i bżdzenie przez telefon w trakcie jazdy…nie posiadanie lub nie używanie dzwonka, tylko kasłanie lub gwizdanie….słuchawki dotyczą również innych np. biegaczy czesto korzystajacych ze ścierzek rowerowych czy kijarzy…i ta jazda ławeczką…

  • brakuje najgorszego : GADANIE PRZEZ TELEFON i prowadzenie jedną ręką – wszędzie, na ścieżce, na ulicy na chodniku
    to jest plaga!

  • 13. Jazda po angielsku – także jako pokłosie jazdy obok siebie, ale przekonanie wielu rowerzystek (moim zdaniem przeważają w tym wzgl. kobiety) że na ścieżce rowerowej nie obowiązują żadne reguły, można ścinać łuki, zakręty, można jechać po lewej, można obok siebie, można gadać do współrowerzystki lub rozmawiać przez telefon.

  • Irytują mnie rowerzyści bez rowerów, czyli moda na łażenie z kijkami i gadanie o pierdołach na całej szerokości drogi rowerowej. Dzwonisz z daleka, ale gadają jak najęte. Taki sport im więcej gadania z koleżankami im bardziej obcisłe spodenki na sadełku tym szybciej się chudnie… Czasami nie zwalniam i przelatuje niemalże 30 kmh pomiędzy tymi kijkami i tymi rozdziawionymi buźkami ze zdziwienia i dziękuję. Większe zagrożenie stanowią cieniutkie niewidzialne smycze z szczekającymi śmierdzielkami osiedlowymi. Kolejna sprawa to trzymanie się prawej strony, notorycznie olewane przez rowerzystów. Wyskakujesz z zakrętu i niespodzianka, przydają się hamulce tarczowe! I ostatnie: oglądanie się przez ramię połączone z „wjazdem centralnym” pod koła pojazdu wyprzedzającego, czy to samochodu czy roweru.

    Myślę, że większość z tych rzeczy bierze się z tego, że w Polsce traktuje się drogi rowerowe jak chodniki gdzie po prostu wolno także jechać rowerem, a nie jak drogę gdzie pędzą wyłącznie jednoślady z pewną prędkością i obowiązują zasady fizyki i ruchu drogowego. Miejsce gdzie inni trenują i chcieliby robić to w sposób bezpieczny. Przecież tak niewiele trzeba! Brakuje zatem edukacji.

    • Do szczekaczy osiedlowych można śmiało dołączyć osobniki „wyprowadzające” rowerowo psy. Po prawej stronie DDR-u rowerzysta/ka, po lewej hasa piesek, a środkiem smycz, którą piesek jest uwiązany do kierownicy. A spróbuj zwrócić uwagę ;)

        • Z PORD rozdział 4 Ruch zwierząt:

          4. Zabrania się:
          1) pędzenia zwierząt po drodze oznaczonej znakami z numerem drogi między-narodowej, a po innej drodze twardej – w okresie od zmierzchu do świtu;
          2) pędzenia zwierząt po drodze twardej osobie w wieku poniżej 13 lat;
          3) pędzenia zwierząt w poprzek drogi w miejscu niewidocznym na dostateczną odległość;
          4) zatrzymywania zwierząt na jezdni;
          5) zajmowania przez zwierzęta więcej niż prawej połowy jezdni albo drogi dla pieszych lub rowerów.

          Więc jak idzie pieszy po DDR to źle, ale jak idzie z wspomnianym pieskiem (prawą połową) to ok ;-)

    • Fakt, faktem, że do treningów są lepsze i bezpieczniejsze miejsca niż drogi dla rowerów. Lepiej o tym pamiętać, bo wiele osób, jak nawet jeden komentator na Fejsie, twierdzą, że rowerówki służą tylko do rekreacji i trzeba ludziom wiele, wiele wybaczyć.

      • Do rekreacji służą leśne drogi za miastem; ddr-y służą do przemieszczania się…
        Co to za przyjemność z jazdy ddr?

        • Dużo osób może rower traktować jako środek transportu, ale wśród nich jest sporo osób, które szybko nie jeżdżą, bo nie mogą, nie lubią, nie mają siły, powody są różne. I wtedy taka osoba jedzie sobie np 10 km/h jak nie mniej, co nie znaczy że nagle ma się usunąć z drogi rowerowej, bo dalej za jazdę chodnikiem grozi jej mandat. Jazda rowerem to nie jest naciśnięcie pedału w samochodzie, trzeba w to włożyć trochę siły, jedni mają jej więcej inni mniej i trzeba to uszanować. Jak ktoś jedzie szybciej od nich, niech wyprzedzi, zazwyczaj nie ma z tym problemu (jeśli oczywiście nie liczymy, dwójek, trójek czy jazdy z lewej strony).

          • Ja nie mam problemu z tym, że ktoś jedzie wolniej, każdemu może zabraknąć sił i są różne sytuacje. Chodzi o dyscyplinę jazdy. Wolniej nie oznacza całą szerokością drogi i zapominanie o innych uczestnikach ruchu. O to chodzi. Ostatecznie pokojowo współegzystuje z biegaczami i chodziażami, sami wiedzą jak to jest kiedy co chwile coś wybija cię z rytmu i elegancko trzymają się prawej strony. Cieszę się, że naród dba o zdrowie :) i przecież my sportowcy możemy liczyć na wzajemną wyrozumiałość. Ale! Nerw skacze wtedy, gdy droga rowerowa robi za chodnik gdzie każdy łazi jak chce, tarasuje przejazd, wystawia kijki jak na stoku narciarskim, nie uważa i ma wszystkich gdzieś… i jest oburzony, że … jeździsz tutaj!

          • Ja myślę, że biegacze powinni się raczej trzymać lewej strony, bo wówczas przy ruchu prawostronnym nikt ich nie zaskoczy wyjeżdżając zza pleców przy dużej różnicy prędkości, nie będą blokować ruchu, a widząc jadący rower z przeciwnej strony mają czas na reakcję i zejście na bok. Jest przecież zasada że pieszy idący poboczem obowiązany jest iść lewą stroną drogi i w tym przypadku wg mnie jak najbardziej ma to sens.

          • A jak biegną z prawej to zaskoczy bardziej? Widząc rower z naprzeciwka muszą obejrzeć się do tyłu i przeciąć drogę, a jeśli coś wyskoczy z zakrętu to muszą bardzo szybko przeciąć tę drogę a z tyłu może być niespodzianka! Chyba, że mają uciekać na lewo na rożne pobocza, biec w trawie albo czekać. A wystarczy, że biegną z prawej i w zasadzie tyle. Jak mu przyleci rower na plecy to co za różnica czy z prawej czy z lewej – jeśli chodzi o zaskoczenie? Nie róbmy lepiej angielskiego zamieszania…

          • Dokładnie tak – mają zejść w lewo. Nie raz już takich biegaczy spotykałem i jest to zachowanie racjonalne

          • Tu się zgadzam z Dareiosem. To nie jest angielskie zamieszanie, tylko coś co obowiązuje w prawie od lat. Pieszy idąc po drodze, powinien poruszać się po lewej stronie. I gdy ktoś jedzie z naprzeciwka, to uciekać, ale w lewo. No przecież nie na prawo!

            Bo teraz wyobraź sobie sytuację. Jedziesz, przed Tobą ktoś biegnie, a z naprzeciwka szpaler rowerzystów. Dzwonisz na biegnącego, a ten co? Zanim się obróci, zanim złapie o co chodzi, to Ty już go rozjeżdżasz. Dziękuję bardzo, jeżeli już nie może biec chodnikiem, to niech biegnie po lewej i zobaczy mnie gdy będę nadjeżdżał.

          • Tak jak napisał Piotr, po drodze rowerowej możesz jechać z dowolną prędkością. Byleby się nie zataczać. Mi chodziło tylko o tych, którzy wyjeżdżają rodzinkami, jadą po całej szerokości i mają pretensje, że ktoś chce pojechać szybciej, ale nie może ich wyprzedzić, bo nie ma jak.

  • „przenoszą się teraz na rowerzystów” ależ nic się nie przenosi, bo spora część rowerzystów ma prawo jazdy, ba jak sam Pan zauważył przesiedli się z samochodów. Problem zasadniczy to brak elementarnej wiedzy o często zmieniających się przepisach – lub czerpanie tej wiedzy z wątpliwej jakości doniesień medialnych – oraz brak kultury na drodze

  • Dziwne układy świateł. Nieraz można spotkać światła niebieskie czy zielone. Gros rowerzystów ma czerwone z przodu. Tymczasem reguła jest taka, jak w samochodzie – BIAŁE Z PRZODU, CZERWONE Z TYŁU.

    • To to jest dramat. To potrafi narobić niezłego zamieszania, zwłaszcza na drodze. Kierowca widzi z przodu czerwone światło to uważa że przed nim jedzie pojazd poruszający się w tym samym kierunku co on, a nie w przeciwnym!

  • Podpisuję się pod wszystkim, co w tekście i w komentarzach. Irytują mnie i przerażają wszystkie wymienione tu „grzechy”. Świadczą o jednym – o lekceważeniu prawa, zasad współżycia społecznego, myślenia i zdrowego rozsądku. „Jestem pępkiem świata, a reszta bez znaczenia” – typowe podejście, które znamy nie tylko z tras rowerowych. Tacy jesteśmy jako kierowcy, rowerzyści, piesi, pasażerowie autobusów, klienci sklepów, sąsiedzi itd. itp. Podejście, które wbrew pozorom może się obrócić przeciwko tym, którzy je prezentują, gdyż zagrażają też samym sobie, chociażby jazdą parami wąską dwukierunkową ścieżką. Wydawało mi się, że jestem zbyt przewrażliwiona, wydziwiam i pewnie staję się stetryczała, gdy psioczę w duchu na takie zachowania. Okazuje się, że nie jestem odosobniona. Kiepska to jednak pociecha, zwłaszcza gdy przypomnę sobie, że dziś parokrotnie widziałam rodziców wpajających świetną naukę swoim dzieciom, przejeżdżając – oni przodem, dzieci za nimi – na rowerach przez zatłoczone przejścia dla pieszych bez wytyczonych pasów dla rowerzystów. Chyba pora na akcję, wzorem stołecznego ZTM, który od jakiegoś czasu prowadzi w autobusach, tramwajach, metrze kampanię „Bądź życzliwym pasażerem zamiast być Monsterem”, w której przypomina o podstawowych zasadach kultury, wytykając np. głośne rozmowy przez telefon Kłapodzioba Wylewnego czy bębniącą muzykę ze słuchawek Hałaśnika Głuchawego, albo tarasowanie wyjścia przez Zastawiacza Olbrzymiego… Do czego to doszło, że o podstawowych normach trzeba w ten sposób ludziom przypominać. Wybaczcie za tak długi wywód, poniosło mnie…

  • A mnie, prócz wymienionych przez ciebie punktów, denerwują bardzo tak zwane „buraki” na rowerach..
    Chodzi mi sytuację w której jedziesz i kogoś pozdrawiasz a dana osoba ma Cię totalnie w nosie. Jeszcze rozumiem młodzież, Zaczynają jazdę, może nie rozumieć wszystkich zwyczajów, ale często trafiam na osoby, widać że rowerowo ogarniętę, Ty ich pozdrawiasz a Ci patrzą na Ciebie, jakbyś im matkę zamordował..Kiedyś głosiłem teorię że im droższy sprzęt pod tyłkiem, tym większy burak. Coś w tym jest, ale tez z czasem trochę się zmieniło. Widać że chodzi głównie o charakter danej osoby jadacej na rowerze. Żeby nie było, to spotykam się obecnie z większą ilością raczej pozdrowień, niż spotkań z kategorii, ręka za ciężka by odmachnąć, czy kiwnąć głową, albo masz gorszy rower niż ja, więc się bujaj..Sakwiarze, turyści, nawet małe grupki szosowców coraz częściej wzajemnie się pozdrawiają i to jest najbardziej budujące..
    Pozdrawiam..

    • O! Słuszna uwaga. Jestem skłonny wybaczyć komuś kto zasuwa 50 km/h i musi być skupiony na prowadzeniu swojego dwukołowego mustanga, gdyż przy takiej prędkości dzwon i przecierka gwarantowana. Ale co niektórzy, nawet ci z klubów kolarskich, powinni znać co to jest savoir vivre a ręka uniesiona w geście pozdrowienia przecież nie odpadnie. Najbardziej lubię sytuacje, gdy ktoś mi pomacha i wyśle banana, a jak po drodze to i zagada co sam zresztą z różnym skutkiem wdrażam w życie. Na szczęście od jakiegoś czasu poziom odwagi oraz komunikatywność mi się poprawia, więc są realne szanse na poznanie kogoś na rowerowe wypady.

    • O pozdrawianiu już kiedyś pisałem na blogu. Powiem Ci tak, w wielu przypadkach ktoś nie odmachnie, bo… jest zaskoczony :) Mi się tak kilka razy zdarzyło, że ktoś mi kiwnął ręką, ale zrobił to w ostatniej chwili i zanim ja zareagowałem, to już się rozjechaliśmy. A krzyknąć było mi jakoś tak głupio :)

      Ale fakt, sakwiarze w 99% przypadkach się pozdrawiają. Mówię tu oczywiście o sytuacjach poza miastem, bo w mieście, to jak ktoś kiedyś napisał, ręka by odpadła, jakby miał wszystkich pozdrawiać po drodze :)

      • No nie wiem, może jakimś wyjątkowym typkiem jestem bo machają mi prawie wszyscy – sakwiarze z wiadomego powodu, kolarze – pomijam wyjątki, również zwłaszcza gdy mam odpięty bagażnik i pedałuję na lekko. I nie ma różnicy w terenie czy mieście. Czasem tak mam, iż siądę komuś na kółko / wiadomo, 40 % jestem do przodu / a po chwili zaczyna się konwersacja o rowerach i w ogóle. I nie ma znaczenia z kim aktualnie jadę kobitką, młodzikiem czy juniorem. Pewnego razu nawet zagaiłem do starszego gościa, który pomykał elektrykiem i tak parę kilometrów gadka się ciągnęła. Co do zaskakiwania to chyba z reguły to ja bywam zaskoczony bo zdarzają się nieraz zabawne sytuacje typu, że gość z przechodzącym bobasem bierze mnie za kolarza i pyta czy wybrałbym się z nim na trening albo nagle wyrasta mi ktoś spod nóg / kół, śmieje się i wita. Albo jakiś czas temu babeczka siedząca w aucie suszyła zęby w moim kierunku to jej machnąłem. :) Dziwny kraj, dziwni ludzie… :)))

  • Chciałbym, żeby lista była taka krótka. A może pewne zachowania to lokalna specyfika Trójmiasta.

    1. Ten punkt powinien być numerem jeden i potem długo nic (następny powinien być dopiero 11) to chyba największe buractwo, którego doświadczam nagminnie: gdy na ścieżce rowerowej jest przejście dla pieszych, staję aby ich przepuścić – ZAWSZE z lewej wymija mnie wtedy sznureczek 4-5 rowerów. Nie rozumiem jak można być takim matołem.

    2. Kolarstwo wyścigowe po chodnikach

    3. No i nowość, która ostatnio zaczyna być coraz bardziej nagminna – adaptacja kontrapasów na dwukierunkową ścieżkę rowerową.

    Natomiast punkt 4 bym odwrócił. Batmani jakoś mi nie przeszkadzają, w mieście i tak przecież są światła, rowery tak czy siak mają jakieś tam elementy odblaskowe, natomiast nie ma nic bardziej denerwującego niż Ironmani strzelający ci laserem w oczy.

    • No niekoniecznie. Ogólnie miasto nocą jest oświetlone, ale DDR często prowadzą wśród alejek drzew i
      ich korony zasłaniają lampy uliczne. Naprawdę jak się jedzie między
      alejkami gęstych drzew miedzy chodnikiem/DDR a jezdnią na to ścieżce potrafi być bardzo ciemno. Ja ostatnio wyhamowałem 2 cm przed 2 kretynkami, które bez oświetlenia jechały obok siebie, z czego ta 2 oczywiście po mojej stronie, ale normalnie w takich momentach częściej można spotkać rolkarzy, którzy uwielbiają ścieżki rowerowe.

      • Rolkarze to w ogóle dziwna kategoria, bo to wg przepisów piesi. Ale na całe szczęście widzę coraz więcej rolkarzy, którzy montują lampki na rolkach. Lepsze to niż nic. A że uwielbiają drogi rowerowe? Nie dziwię się, bo oni nie mają gdzie jeździć. I nie przeszkadzają mi, dopóki jeżdżą z głową. Ale niestety spora część jeździ tak, jak rowerzyści, których tu opisałem :(

    • O tak, zdecydowanie nie ma nic gorszego niż super silna latarka ustawiona na stroboskop i wycelowana w kosmos.

      Jadącemu nic nie oświetla a wszystkich dookoła oślepia.

    • O nie, nie, nie. Nie usprawiedliwiajmy jeżdżących bez oświetlenia. Miasta są oświetlone, ale tak jak napisał jacek – nie wszędzie w równym stopniu. Poza tym często rowerzysta ginie w światłach innych samochodów. Nie idźmy tą drogą, naprawdę.

  • 1. Traktowanie kontrapasów jak drogi dla rowerów, czyli jazda w obie strony.
    2. Trzymanie pedałów pod sklepieniem stopy i złe ustawienie siodełka: uniemożliwia to kontrolę roweru, szybkie przyspieszanie, a poza tym poważnie szkodzi kolanom. Szczególnie rowerzystki (ze względu na mniej wygodne buty i mniejszą tężyznę fizyczną) przy ruszaniu spod świateł wyglądają, jakby miały się przewrócić.
    3. Zjeżdżanie z chodnika na drogę, przejście dla pieszych, drogę dla rowerów bez upewnienia się. Brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.

    • #2 jest konsekwencją niezwykle popularnego fenomenu, którego chyba nigdy nie zrozumiem czyli opuszczania siodełka tak mniej-więcej pół obrotu korby za nisko (a często jeszcze niżej)

      ps. ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć jaki jest w tym sens (bo ja nie widzą żadnego)

      • Ja rozumiem, bo mnie też tak właśnie uczono jak byłam młodsza – że siodełko powinno być na takiej wysokości, żeby móc się wygodnie oprzeć stopą o ziemię. Jak się nie śledzi rowerowych blogów to dopóki ktoś nam tego nie powie, można żyć w nieświadomości przez długie lata.

      • Tak jak pisze Justyna, chodzi o teoretyczną wygodę w postawieniu nogi na ziemi. A potem czyta się w internecie narzekania, że nogi bolą, że coś drętwieje, że źle się jeździ.

  • Przyznam, że moje opony mają teraz 12 lat. Dopiero, jak w tym roku zacząłem jeździć regularnie do pracy, pomyślałem, że warto je wymienić na nowe. Pomogła też wywrotka przy zawracaniu na rondzie w trakcie deszczu.

    Ja bym jeszcze dodał brak sygnalizowania zamiaru skrętu. Jest to szczególnie uciążliwe, jeśli inny rowerzysta jedzie bardzo powoli i zaczyna skręcać, kiedy się go wyprzedza. Miałem coś takiego kilka razy, ale mam stałą trasę i nauczyłem się, gdzie warto być szczególnie czujnym.

    Reszta błędów, które opisujesz – zgadzam się z nimi w 100%.

    @3: Dzisiaj widziałem strażników miejskich na rowerach, którzy zatrzymali się na ścieżce rowerowej, żeby uzupełnić notatki :)

    • Trzeba brać pod uwagę to, że rowerzysta nie może mieć przez cały czas wystawionej ręki. Może wystawić rękę na chwilę co jest łatwe do przeoczenia.

      Ręka jest mu czasem potrzebna aby przyhamować przed zakrętem, zredukować bieg albo przytrzymać kierownicę bo na dziurach jedną ręką jej nie utrzyma.

      Dlatego po pierwsze pod żadnym pozorem nie wolno nikogo wyprzedzać na skrzyżowaniu.

      Po drugie jeśli rowerzysta zjeżdża na lewą stroną pasa i zwalnia to trzeba brać pod uwagę, że prawie na pewno będzie zaraz skręcał w lewo. To jest bardzo charakterystyczne zachowanie nie sposób nie zauważyć nawet jak nie ma stale wystawionej ręki.

      • Mówię raczej o sytuacji: osoba przed trzyma się prawej, lekko zwalnia i nagle ostro skręca w lewo i w ogóle nie sygnalizuje. Zjechanie na lewą stronę pasa przed skrętem to już coś – znak dla osoby z tyłu. Na wyboistym skrzyżowaniu z dziurami oczywiście warto uważać :)

        W każdym razie coraz więcej osób zaczyna sygnalizować zamiar skrętu z odpowiednim wyprzedzeniem, więc idzie ku lepszemu.

    • Nie wiem jakie przywileje ma straż miejska, ale policjanci zapewne powiedzieliby, że mogą, bo wykonują czynności służbowe.

  • Przypominam, że tematem są grzechy rowerzystów a nie babć z pieskami na 100 metrowych niewidzialnych smyczach. ;)) nawet nie jest o rolkarzach nieoświetlonych albo jeżdżących obok siebie trzymających się za ręce.

    14. Dosiadanie rowerów miejskich w rozmiarze XXXXL przez mikroskopijne dziewczynki w rozmiarze S, które mają problemy z opanowaniem skręcania, więc im bardziej jeżdżą jechać prosto albo ścinać zakręty mają minę, ze jak jedzie księżniczka to rycerze na swoich stalowych rumakach powinni się rzucać na pobliskie trawniki albo jezdnię aby ustąpić jej z królewskiego traktu.

    15. DDR nie jest również placem zabaw dla dzieci na rowerach. Już lepiej jakby z rodzicami jeździli lub uczyli się jeździć na chodnikach. Dziecko nie rozpędzi się, a rowerzyści mogą jechać z prędkością powiedzmy 15-20 km/godz z czego większość ludzi nie zdaje sobie sprawę, że taki rower nie stanie w miejscu.

    16. Brak wyobraźni, ze za ściętym zakrętem zwłaszcza takim za którym nic nie widać bo omija dom albo płot albo cokolwiek nieprzezroczystego może być 2 rowerzysta, który również zechce ściąć zakręt albo w ogóle jechać prawidłową stroną ścieżki.

    W kwestii oświetlenia – miasto nocą jest oświetlone, ale DDR często prowadzą wśród obok drzew i ich korony zasłaniają lampy uliczne. Naprawdę jak się jedzie między alejkami gęstych drzew na chodniku i DDR potrafi być ciemno.

    Na jazdę obok siebie mam 2 sposoby 1) jadą 2 osoby obok siebie i gadają, podjeżdżam tuż za nimi tak że moje przednie koło niemal skrobie oponę tylną tej przede mną. 2 osoby zmieniają tryb jazdy ustawiają się gęsiego w nadziei, że ja je wyprzedzę, ale ja nie wyprzedzam tylko nadal jadę 2-3 cm za nimi. Po chwili zaczynają się wkurzać, widzę nerwowe reakcje i bluzgi pod nosem, ustępuję dopiero po kilkuset metrach/kilku minutach wspólnej jazdy. 2) jeśli obok siebie jadą 2 osoby a ścieżka jest dostatecznie szeroka wjeżdżam między nimi jadąc w tym samym tempie co one bez wyprzedzania – nerwowa reakcja i przekleństwa jest niemal natychmiast. Reszta jak wyżej.

    • Niepotrzebnie narażasz swoje i innych ludzi zdrowie dziwnymi manewrami. Lepiej działa jak po prostu zwrócisz uwagę.

  • Co do kultury na DDR i ciągach pieszo-rowerowych. Taka sytuacja: jadę właśnie takim ciągiem, więc pieszy ma pierwszeństwo. Idzie para ok 60 lat, dojeżdżam im do pleców i grzecznie mówię: „Przepraszam”. I co słyszę jako odpowiedź?
    „Dzwonka kur… nie ma?” ;)

    • Hah, no tak. Kiedyś pisałem o tym na blogu, że dzwonienie na pieszych na chodniku czy Ciągu Pieszo-Rowerowym to wstyd. Ale niektórzy, jak widzę lubią, jak się na nich podzwoni :)

  • 5. Nieznajomość zasady, że na skrzyżowaniach równorzędnych, pierwszeństwo ma nadjeżdżający z prawej strony – skrzyżowań dróg rowerowych nie mamy jeszcze w Polsce zbyt wiele. Ale się zdarzają.

    – Jak to nie ma ? Zapraszam do Warszawy. Tam co skrzyżowanie jest DDR przecinająca inną DDR czy wjazd z DDR na inne DDR

  • och, nie ma najważniejszego: Czyli „profesjonalistów” którzy są za dobrzy na ścieżki rowerowe, jedzie sobie taki ulicą odwalony w stroju nurka w kolorze roweru, obok ścieżka rowerowa, znaki jak wół, ale ścieżka rowerowa to jest dla gorszych, on jedzie (MUAHHAHA) z 25km/h- to szybko za szybko na ścieżkę. Niezależnie czy widzę takiego za kierownicą auta czy roweru zawsze mnie to doprowadza do szału.

    • Generalnie się zgadzam, ale trzeba brać też pod uwagę, że są takie miejsca, gdzie w zależności gdzie się jedzie, poruszanie się po ścieżce jest uciążliwe lub ścieżka zaczyna się w takim miejscu, że jej albo nie widać, albo nie ma jak na nią wjechać

      Dajmy na to, nie ma ścieżki po stronie ulicy którą jedziesz (jest po drugiej), w międzyczasie nie ma pasów, przejścia, ani możliwości skrętu w prawo, żeby dostać się na ścieżkę, a jak wjeżdżałeś na ulicę jeszcze tej ścieżki nie było, efekt taki że jedziesz ulicą przy ścieżce. Oczywiście w takiej sytuacji (jeśli już znasz tą drogę i wiesz gdzie się zaczyna ścieżka) możesz do tego miejsca jechać chodnikiem, czyli znowu łamiąc przepisy.

      Czasem nawet jak wiesz że jest ścieżka jedziesz ulicą, bo musisz skręcić w prawo, a ścieżka jest po drugiej stronie i nie masz w jaki sposób dostać się do zakrętu ze ścieżki (ten przypadek jest chyba nawet dopuszczony w przepisach).

      Sama raz miałam tak, że jechałam ulicą bo nie było ścieżki. Okazało się, że w połowie mojej trasy ścieżka się zaczęła (tylko po drugiej stronie szerokiej ulicy, więc jej nie widziałam) i dopiero wracając tą samą drogą mogłam z niej skorzystać. Oczywiście później z tą wiedzą zjeżdżałam z ulicy na ścieżkę.

      Śmieszniej jest kiedy co chwila ścieżka się urywa i zaczyna znowu wiele razy (mówię o faktycznym zakończeniu ścieżki, a nie zmianę na odcinek pieszo-rowerowy). Wtedy masz do wyboru jechać przepisowo – slalomem co chwila przeprowadzać rower przez pasy, jechać ulicą, z powrotem przez pasy, jechać po ścieżce i tak w kółko. Możesz też złamać przepisy i cały odcinek jechać ulicą. I możesz również złamać przepisy i między ścieżką jechać chodnikiem.

    • Myślę że zmieniłbyś (zmieniłabyś) zdanie jadąc szosówką i mając obok psełdo ścieżkę pieszo-rowerową z kostki brukowej bądź krzywych płyt chodnikowych. Przy 9 ATM w oponie przestaje to być wesołe. W drodze do domu mam kawałek takiego wynalazku, który w dodatku zaczyna się i kończy wysokim kawałkiem luźnej kamienistej nawierzchni na 15 cm krawężnikiem. A, że jadą 25 albo sporo szybciej (ja średnio ok 30km/h) to chyba nic dziwnego na takim rowerze. Więcej wyrozumiałości.

    • Kierujący rowerem obowiązany jest korzystać z DDR lub PRDR jeśli są one wyznaczone w kierunku, w którym się porusza (art.33) jeśli ddr jest po lewej, obowiązek taki już nie istnieje.
      Art. 33 nie nakłada jednoznacznie obowiązku poruszania się po DDRiP, a czytając 100 powyższych komentarzy można dojść do wniosku aby unikać ich jak ognia.

  • W mieście gdzie obecnie mieszkam rowerzystów jest sporo, ale każdy z nich ma nie jeden „grzech rowerzysty” na sumieniu.
    Najlepszy przykład braku myślenia ze strony rowerzystów pojawił się ostatnio na skrzyżowaniu ze światłami. Samochody mając czerwone zazwyczaj się zatrzymują, ale rowerzystka, wiek ok. 80 lat, z niedowidzeniem, niedosłyszeniem niestety nie. Ruszyłam na zielonym po przejściu widząc, że samochody już stoją i nie mają zamiaru ruszyć. Gdybym ponownie nie spojrzała w lewo rowerzystka pewnie by we mnie wjechała. Stanęłam, a ona bez zawachania, bez słowa przepraszam ominęła mnie jak gdyby nigdy nic.
    Kierowca ma obowiązek zatrzymać się przed przejściem, jeżeli przejechał na żółtym, ale nie zdążył w porę zjechać ze skrzyżowania. Rowerzyści jeżdżą jak chcą.

    Kolejna sytuacja z udziałem rowerzystki, wiek ok. 70-80 lat.
    Jadąc samochodem nagle zobaczyłam na jezdni po prawej stronie pasa ruchu stojącą kobietę z rowerem u boku. Pomijając to, że stała na jezdni, a powinna na chodniku, nagle zaczęła skręcać przed maskę mojego samochodu nawet nie patrząc w bok czy coś nadjeżdża. Byłam blisko mogła mnie usłyszeć, ale to nie nastąpiło. Siłą rzeczy musiałam zahamować. Dopiero pisk opon ją przestraszył i się zreflektowała i poczekała aż przejadę.

    Kolejna sytuacja. Matka z dzieckiem na rowerze.
    Dziecko jedzie, nawet nie przesunie się widząc, że idę po chodniku i wg. prawa ja na tym chodniku mam pierwszeństwo. Widząc, że dziecko ani myśli zjechać mi z drogi, matka dziecka nie reaguje w ostatniej chwili uciekłam na schody apteki, ale dziecko oczywiście pedałem roweru zahaczyło o moją nogę. Przepraszam to widocznie trudne słowo, bo w żadnej sytuacji go nie usłyszałam.

    Przykre, ale ludzie są bezmyślni i głupi. Nie nauczymy ludzi chodzić, jeździć po ulicach, a tym bardziej myśleć.

    • Nauczymy, nauczymy :) Tylko to wszystko musi jeszcze potrwać. Rowerzystów zrobi się kilka razy więcej, to siłą rzeczy powinno się to w pewnym stopniu uregulować „samo”. W myśl zasady, albo jedziesz przepisowo, albo giń.

      Na drogach, wbrew temu co się mówi, nie ma aż tylu dziwnych sytuacji, co na drogach rowerowych (co nie znaczy że ich nie ma, bo tam przykładów też jest wiele). Przez tyle lat przyzwyczailiśmy się do samochodów na ulicach i kierowcy, jako tako dają sobie radę. Rowery w takiej ilości to nowość, która też za jakiś czas okrzepnie.

    • Dziecko do lat 10 poruszające się na rowerze wraz z opiekunem (też poruszającym się na rowerze) wg. prawa są pieszymi.

  • Co do punktu drugiego to nie jestem taki przekonany. Często przed przejazdem staje kilka rowerów, a w jego pobliżu jest chodnik z przejściem dla pieszych lub dalsza ścieżka rowerowa. Ustawienie sznurka rowerów zablokowałoby przejście i przejazd dla rowerów. Ja też czasami przed przejazdem stawiam rower obok drugiego bo nie chcę blokować ruchu pieszych i ścieżki rowerowej. Oczywiście staram się od razu jechać prawą stroną, nie wciskam się i jak trzeba to czekam aż mnie wyprzedzą.

    Mnie z kolei strasznie denerwuje ignorowanie pieszych przez większość rowerzystów. Jadą ścieżkami jak święte krowy, mało kto się zatrzymuje przed przejściem dla pieszych mimo iż to pieszy ma pierwszeństwo. A gdy już pieszy wejdzie to ci oburzeni że musieli się zatrzymać.

    Sytuacja wygląda często tak, że był chodnik, przyszli budowlańcy, zabrali część chodnika i machnęli DDR albo CPR, a pieszy tam gdzie kiedyś chodził swobodnie musi teraz uważać żeby go ktoś rowerem nie rozjechał. Rower lansuje się jako ideologię, fit, eko i w ogóle „jedynie słuszny” środek transportu. Rowerzystom więc się ubzdurało, ze droga rowerowa im się należy jak psu zupa i wszyscy muszą im ustępować.

    • 1. Nie, nie, nie. Wystarczy nie stawać na przejściu dla pieszych. Zrobić lukę i tyle.
      Jak Ty to widzisz, że stają rowerzyści z obu stron przejazdu parami i gdy ruszają to co? Zawody jak na pokazach rycerskich? :)

      2. Pieszy ma pierwszeństwo dopiero wtedy, gdy znajduje się na przejściu. I wtedy absolutnie trzeba go przepuścić. Sam jestem za tym, aby trzeba było przepuścić pieszego, który stoi przed przejściem. Tak jest w wielu zachodnich krajach i sprawdza się świetnie, chociażby w mojej ulubionej Hiszpanii. Ale póki co tego nie ma.

      3. Sugerujesz, że piesi mogą sobie chodzić swobodnie po drogach rowerowych? Bo czegoś tu nie rozumiem.

      • 1. Z tego co zaobserwowałem to zazwyczaj ruszają kolejno i nie ma gry w tchórza. Tak jak pisałem, często stanięcie przed przejściem powoduje zablokowanie drogi rowerowej. Rowerzysta jadący dalej będzie musiał mnie ominąć i to przed przejściem samym przejściem, jednocześnie z przeciwnej strony może nadjeżdżać rower (np światła na skrzyżowaniu przed Galerią Przymorze w Gdańsku)

        Nie mam problemu z ustawieniem się za kimś, ale w niektórych sytuacjach i miejscach sznurek 10 rowerów zablokuje ruch.

        3. Bynajmniej tego nie sugeruję. Chodzi mi o to, że walnięcie drogi rowerowej poprzez zabranie połowy chodnika i tak utrudnia życie pieszym, więc dobrze by było żeby jeszcze rowerzyści tego nie robili. W niektórych miejscach sami projektanci się nie popisali jak np umieszczając ścieżkę przed wejściem do dużej galerii handlowej, ale znaczna część rowerzystów zachowuje się tak jakby jechali autostradą

        • Kwestia projektów to już zupełnie inna sprawa. Ale w wielu miejscach, gdzie wydzielono śmieszkę rowerową z chodnika, i tak chodnik był szeroki. Tak przynajmniej w Łodzi się działo, że chodnik był mega szeroki (megalomański projekt z innych czasów), a i tak mało ludzi tam chodziło.

          • Nie chodziło mi o szerokość, bo zazwyczaj jest wystarczająca. Chodzi mi o to, że miejsce w którym kiedyś można było iść na spacer z rodziną, dziś jest miejscem gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy. To tak jakby uskuteczniać spacer poboczem drogi. Ścieżka raz biegnie z lewej, raz z prawej, a od pieszego wymaga się, aby był uważnym obserwatorem i nawet omyłkowo nie wszedł na ścieżkę (a w niektórych miejscach jest to możliwe). Jest to pewne utrudnienie.

            Zamieszczam poniżej link do mapy google:

            https://www.google.pl/maps/@54.4097439,18.6356689,110m/data=!3m1!1e3?hl=pl

            Co tu widzimy? U góry plaża, na środku ścieżka rowerowa biegnąca tuż przy wejściach na plaże. Czyli ludzie sobie idą z rodziną, z dziećmi,znajomymi, kochankami czy kim tam jeszcze na plażę, a wychodząc z niej wchodzą wprost na ścieżkę. Są tam co prawda barierki zwalniające (dla pieszych, a jakże…) ale to nie jest normalne, aby w typowo wypoczynkowym miejscu, człowiek musiał mieć się na baczności, aby nie wejść, lub jego dziecko nie wybiegło wprost pod koła.

            A część rowerzystów jedzie tamtędy jakby nigdy nic. Najmniejsza zębatka i dzida do przodu. A skoro już tak nieszczęśliwie się stało, jakiś geniusz tak a nie inaczej poprowadził tam ścieżkę, to przynajmniej miejmy wyobraźnię i trochę dobrej woli.

      • PS. Chodziło mi też to aby zasadę ograniczonego zaufania stosować nie tylko do tira który zrobi z nas coś na kształt leczo, ale w stosunku do pieszych, zwłaszcza z dziećmi także. Jestem z Gdańska, mamy tu morze i ścieżki rowerowe przy samej plaży, nie trudno sobie wyobrazić ile ludzi się przewija w sezonie. Niektóre z nich to nie DDRy tylko CPRy. No i często obserwuję jak rowerzyści prują bez oporu mijając o kilkadziesiąt cm rodziny z dziećmi, nie zwalniając na przejściach mimo iż w niektórych miejscach nie mają szans zobaczyć czy ktoś się do nich nie zbliża. Oczywiście są bezmyślni piesi którzy sami proszą się o kłopoty, ale to nie znaczy, że rowerzysta może jechać jak czołgiem po poligonie

  • Aha nie wiem czy zwróciłeś uwagę na jeszcze jeden szczegół, ja dużo jeżdżąc uważam go za cholernie irytujący. A mianowicie skręt bez żadnej sygnalizacji zamiaru, czasami w wersji premium skręcając w prawo odbija delikwent w lewo, albo odwrotnie.

  • Co do punktu szóstego.
    To nie jest tak, że dziecko tylko utrudnia, jego tam prawnie nie powinno być. Dziecko, chyba do 10 roku życia, według przepisów jest traktowane jako pieszy, więc nie może się poruszać drogą rowerową. Co więcej jeśli rodzic, pod którego opieką jest takie dziecko, porusza się rowerem, to on też może jechać chodnikiem razem ze swoim dzieckiem.

    • Tak, jak najbardziej masz rację. Ale mi ogarnięte dzieciaki w ogóle nie przeszkadzają. Uśmiecham się od ucha do ucha, gdy widzę dziecko dziarsko kręcące pedałami, trzymające się taty czy mamy. Gorzej gdy z pedałowaniem czy utrzymywaniem prosto kierownicy ma problem…

      • Pomijając problem z równowagą, takie dziecko bardzo często jedzie obok rodzica zajmując całą szerokość, co niestety uniemożliwia wyprzedzenie (i jazdę w przeciwnym kierunku) nawet jak jedzie w miarę sprawnie.

  • Nie wiem czy było ale mnie jako pieszego, kierowcę i rowerzystę wnerwiają kozacy i pseudo sportowi kolarze którzy:

    1. Zapierdzielają ulicą jak obok jest ścieżka dla rowerów i trzeba ich wyprzedzić a się nie da bo miejsca mało.
    2. Jedzie kozak ulią i chce być traktowany jako uczestnik ruchu ale jak jest czerwone to wskakuje na chodnik (nie ważna że na przejściu też jeszcze czerwone).

    Nie mam nic do tego, że ktoś chce przejechać między samochodami jak jest miejsce ale zachowania jak wyżej to masakra bo nigdy nie wiesz co baran zrobi.

    Ostatnio jedna pani nawet sobie jechała obszarem wyłączonym z ruchu bo przecież później w lewo i tak skręca… ech.

  • Nie do końca zgadzam się z pkt. 6 Ostatnio jechałem z synem- 6 lat na rowerze obok niego, żeby właśnie przez przypadek na kogoś nie wjechał. Byłem wyprzedzany przez gościa, który trenował do Tour de Pologne i był oburzony, że jadę w ten sposób, a on musiał przyhamować. Przykro mi, ale to jest ścieżka, a nie autostrada rowerowa – nie jesteśmy w Danii. A to oznacza spokojną jazdę i wyprzedzanie z zachowaniem ostrożności. Poza tym ścieżka rowerowa jest dla wszystkich i nie dyskryminujmy wszędzie w tym kraju dzieci. Najlepiej byłoby je izolować, a potem nagle mają mieć obycie na ścieżce rowerowej jak dorosły. Tak samo jest na ulicy w mieście – jedni kierowcy jeżdżą wolniej, bo dopiero świeżo po prawie jazdy, a inni oburzeni lawirują między samochodami. I mają do tego prawo.
    Wydaje mi się, że więcej wyrozumiałości i życzliwości przydałoby się zarówno rowerzystom, jak i kierowcom. A do tego spokojniejszej i wolniejszej jazdy. Nie znaczy to oczywiście żeby lekceważyć powyższe sytuacje. Ale też ścieżki rowerowe są wąskie, a rowerzystów coraz więcej, czyli albo się będziemy na siebie wnerwiać albo złapiemy trochę dystansu.

    • ” czyli albo się będziemy na siebie wnerwiać albo złapiemy trochę dystansu.”

      I to nas różni w stosunku do bardziej cywilizowanych krajów: dystans do siebie i innych. Jakoś nie widziałem takiej wzajemnej wrogości i „napinania się” na błędy na drodze innych na Zachodzie.

      • Maćku, tu nie chodzi o wrogość. Ale tak jak sam Marcin napisał – drogi są wąskie, rowerzystów coraz więcej. To chyba jednak lepiej jechać tak, aby nikomu nie wadzić, niż w imię swojej wygody, blokować innych.

        • Pod pojęciem „wrogości” mam na myśli sytuacje typu: np. samochód przyblokuje nam przejazd (np. wyjeżdża z posesji, bocznej uliczki itp.) przez DDR. Zdarza się, w 99% to zwykła nieuwaga, która nie wpływa na bezpieczeństwo, a i kierowca przeprosi. Co robi duża grupa rowerzystów w takiej sytuacji? Wyzwiska, mało przyjazne gesty itp. Co najmniej jakby to był problem wagi światowej. Zaczyna się często pyskówka, po której kierowca jedynie zapamięta, że rowerzysta=pieniacz, a ten ostatni tylko sobie podnosi, w niezdrowy sposób, ciśnienie.

          Ja tam wolę ominąć przeszkodę, bo zwykle się da — nie mam czasu ani ochoty na dyskusje. Co innego świadome chamstwo, ale tym bardziej, awantura nic nie zmieni.

          Że dziecko pod opieką próbuje swoich sił na DDR? Dopóki rodzic pilnuje jego bezpieczeństwa, to żaden problem. Rowerem jeżdżę do pracy, więc muszę jeździć sprawnie, ale bez przesady, to nie tor wyścigowy. W Holandii dzieci tak samo uczą się jeździć. Ale zgadzam się: podstawy techniki jazdy już powinno mieć za sobą i dziecko jest na etapie, że powinno już poznać normalny ruch drogowy i się z nim oswoić. Ostatnio jakoś więcej ich widzę na trójmiejskich drogach, co mnie cieszy — może polubią rower na poważnie.

          Bardziej nie trawię osób, które nie rozumieją zasad poruszania się w mieście, robią sobie wyścigi i sprawiają wrażenie, że wyszli prosto z lasu. To one są dla mnie większym zagrożeniem niż jadące ze mną samochody na drodze, czy nawet (stereotypowa) chybotliwie jadąca niewiasta na rowerze w różowe kwiatki.

    • Masz rację, że potrzeba nam dużo wyrozumiałości i luzu. Tym niemniej dziecko w wieku 6 lat i osoba towarzysząca są pieszymi i Wasze miejsce było w tym przypadku na chodniku.

    • Drogi rowerowe są wąskie, a rowerzystów coraz więcej, więc chyba warto jeździć tak, aby nie wkurzać innych. Bo trochę odwracasz kolejność. Wyobraź sobie teraz, że idziesz na kurs prawa jazdy i instruktor jedzie drugim samochodem, obok Twojego. Na dwukierunkowej drodze. A ci, którzy chcą was wyprzedzić, albo przejechać z naprzeciwka, muszą się wykazać wyrozumiałością i życzliwością.

      Mi życzliwość kojarzy się bardziej z ustąpieniem miejsca w autobusie czy np. podzieleniem się wodą na trasie, gdy komuś braknie (miałem kiedyś taką sytuację, że ktoś się odwodnił, zatrzymał mnie i zapytał czy nie dałbym mu trochę wody). Z tym mi się kojarzy życzliwość, a nie z machnięciem ręką na to, że ktoś inny, w imię swojej wygody, utrudnia życie wszystkim dookoła. Naprawdę da się jeździć tak, aby nie trzeba było zmuszać innych do zachowania dystansu.

  • Wiele lub prawie wszystkie zarzuty można by jakoś próbować tłumaczyć. Dla mnie niezaprzeczalnym numerem jeden (z wykrzyknikiem) jest połączenie chamstwa, arogancji, braku wyobraźni i bezmyślności: posuwa po chodniku rowerowy troglodyta, zbliża się do przejścia dla pieszych, na którym świeci się czerwone światło, więc gość chowa głowę w ramiona i nie patrząc na boki, przyśpiesza i srruuuuuuuuuuuu na czerwonym przez przejście.
    Nie do końca mogę się zgodzić z tezą jednego z dyskutantów, że DDR służą jedynie do przemieszczania się, a rekreacja to jazda po lesie. Pewne DDR mają wybitnie rekreacyjny charakter, np. te prowadzone wzdłuż wałów rzek. Często na takich rekreacyjnych DDR problemem lub udręką stają się „zawodowcy-wyczynowcy”, jakby trenujący jazdę na czas. Wszyscy z drogi, bo ja „trenuję”.

    • Nie oceniaj źle „zawodowców-wyczynowców”. Jeżdżą po DDR bo muszą jeśli jest obok jezdni. Ja też jeżdżę szosówką po DDR-ach ale komunikacyjnie. Ktoś kto trenuje nie chce po prostu zachować odpowiednie tempo i dla niego utrapieniem i utrudnieniem są „weekendowi” rowerzyści. Ja to potrafię zrozumieć. Myślę, że wszystkim nam trzeba trochę więcej wyrozumiałości.

      • Wyrozumiałość wyrozumiałością, ale powinna działać w obie strony. Ja jeżdżę rowerem szosowym, ale nie uzurpuję sobie z tego tytułu żadnych specjalnych uprawnień. Natomiast dla „zawodowców-wyczynowców” jestem, jak piszesz, „weekendowym” rowerzystą, bo ja jadę – powiedzmy – 25km/godz., a on po trupach musi 40 km/godz. Oczywiście nie ma dzwonka, bo to dla „profesjonalisty” obciach, tylko drze się: „z drogi”, rozganiając wszystkich przed sobą. DDRy są dla wszystkich, a więc i dla „weekendowych”, niezależnie jak szeroko będziemy rozumieć to określenie. I nie ma się co obruszać, że zawadą i utrapieniem jest 'dziadek’ jadący 10 km/godz. A gdzie ma jechać – ruchliwą drogą? Tak będzie bezpieczniej dla niego i innych użytkowników drogi?
        I to nie jest tylko problem i domena rowerzystów. Niestety, na drogach – często zatłoczonych – też zdarzają się tacy kierowcy samochodów, którzy „chcą zachować odpowiednie tempo”. Tylko, że często trafiają do kronik wypadków drogowych oni lub ofiary ich „profesjonalizmu”.

      • A co, weekendowy rowerzyści to jakaś gorsza kategoria? Oni mają takie samo prawo do korzystania z DDR jak „zawodowcy” (którzy to zazwyczaj po zajęciu 86 miejsca w regionalnych zawodach tłumaczą że to tylko hobby i robią to „tak dla siebie”). Co więcej takich weekendowych rowerzystów jest zdecydowanie więcej co oznacza, że to w większym stopniu właśnie oni sfinansowali DDRy niż pseudozawodowcy. Dlaczego nie zauważasz, że inni użytkownicy tej drogi także są zmuszeni do korzystania z niej, bo prawo nie odróżnia rowerzysty rekreacyjnego od zawodowca, a przynajmniej kogoś komu się wydaje, że jest zawodowcem. Ja generalnie ustępuję miejsca jak widzę, że ktoś jedzie szybciej ode mnie, ale jakby ktoś do mnie krzyknął „z drogi” to by chyba za chwilę zjadł ten swój rower.

      • „Zawodowcy” często stwarzają zagrożenie. Nie powinno nikogo obchodzić, ich tętno, puls, czasy do pobicia. Do tego nie służą DDRy. Tak samo jak do jazdy bolidem F1 nie służy droga w mieście (nie licząc specjalnie przygotowanych torów ulicznych z zamkniętnym normalnym ruchem) . Chcesz brać udział w wyścigu, to bierz, lecz bez narażania postronnych osób. Wybierz czas i miejsce tak aby nie zagrażać innym.

        Jeśli jedziemy wolniej, mamy więcej miejsca i więcej czasu na reakcję. Starajmy się być bardziej wyrozumiali. Jeździjmy tak jak uczył mnie instruktor prawa jazdy. Spodziewaj się zawsze niespodziewanego. Pamiętaj, że w innym pojeździe są ludzie którzy mogą mieć zły dzień, mogą zasłąbnąć, może coś się nagle zepsuć w ich pojeździe. Myśl za innych, tak aby ich błąd nie skończył się Twoją śmiercią.

      • Do @kaczan, @Dareios, @Gość: Nie spinajcie się tak, nie chciałem tu nikogo urazić, a jedynie uzmysłowić, że DDR-ami jeździ się nie tylko rekreacyjnie, czy komunikacyjnie ale czasem też „wyścigowo”. Nie wiem czy zwróciliście uwagę ale większość trenujących szosowców robi to poza miastem, bo tam są najbardziej odpowiednie warunki. W centrach miejscowości, raczej się ich nie spotyka, bo infrastruktura rowerowa nie służy do szybkiej jazdy czy treningów (odniosę się do Poznania).
        Ale zdarza się, że trzeba wjechać na DDR. Wtedy też jadą szybko. Czy robią to bezpiecznie to już inna sprawa ale zależna nie od typu jadącego ale od jego indywidualnego charakteru. I nie popieram tutaj agresywnej jazdy i rozpędzania innych uczestników ruchu ale jak jadę taką drogą i widzę, że przede mną jedzie równolegle dwóch czy trzech innych rowerzystów, to używam dzwonka albo z daleka krzyknę „uwaga” czy „przepraszam”. I mimo waszych spontanicznych reakcji na mój wpis nie spotkałem się nigdy z agresją, wrogością czy chociaż zwróceniem mi uwagi, że jadę za szybko. Nie przejeżdżam też między innymi rowerzystami (czy pieszymi) na pełnej prędkości żeby ich wystraszyć (takie komentarze też się tu pojawiły). A to, że jadę szybciej? No cóż, jeden jedzie 10 km/h, a inny 40. Ja mam do pracy 30 km i nie będę jeździł powoli, bo wstawać musiałbym o 3 w nocy, a do domu wracałbym o 20.
        I jeszcze jedno. Pisząc „weekendowi”, nie chciałem tu nikogo obrazić. Słowo to miało w tym kontekście oznaczać ludzi jeżdżących rekreacyjnie, powoli, spokojnie. Jeśli ktoś poczuł się urażony, to przepraszam.

        • A wystarczy uzmysłowić sobie, że na DDR obowiązują w większości te same przepisy co na ulicy, czyli między innymi: obowiązek jazdy możliwie blisko prawej krawędzi drogi oraz ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50km/h.

          • Z tym ograniczeniem to też sprawa dyskusyjna, ponieważ nie ma homologowanych liczników rowerowych. No i umówmy się, mało kto jest w stanie lecieć 50 km/h w mieście, no chyba, że z górki. Więc na całe szczęście problem jest marginalny.

          • Już nawet nie chodzi mi o homologacje i możliwości ludzi, tylko aby ci mniej ogarnięci uświadomili sobie, że zgodnie z prawem ktoś ich może na tej ścieżce minąć z dużą prędkością, bo nawet 90km/h jeśli nie jest to teren zabudowany.

        • Ja „weekendowymi” nazwałbym tę samą grupę co „niedzielnych kierowców”. Czyli takich, którzy czasem z niewiedzy, czasem z ignorancji, jeżdżą tak, że bardzo utrudniają życie innym. Nie ma to w zasadzie nic wspólnego z tempem jazdy, bo takim weekendowym niedzielniakiem może być ktoś, kto zapiernicza nie patrząc na nic i na nikogo :)

          • Nie podoba mi się takie etykietkowanie. Jakie jest kryterium „weekendowości” lub „niedzielności”? Czy jeśli ktoś na jazdę rowerem może poświęcić tylko weekendy, podczas których łyka 100 … 150 km, to jest – rozumiem – takim „weekendowym” kolarzem, a ten kto 5 razy w tygodniu „toczy” się po 10 km, to jest „profesjonalistą”, „zawodowcem”? Podobnie, jeśli ktoś może pojeździć tylko w czasie urlopu, ale w tym czasie przejedzie 1000 km, to też jest „niedzielnym”, a ten kto te 1000 km „ciuła” przez cały rok, to jest aktywnym kolarzem? Oczywiście, NIE. Więc, po co takie etykietki? Mimo zastrzeżeń, że nie ma się nic złego na myśli, to jednak takie określenia niosą silnie negatywny podtekst, są stygmatyzujące. Czy „nieweekendowi” lub „nieniedzielni” rowerzyści lub kierowcy nie manifestują swojej niewiedzy, ignorancji i arogancji? Czekam, gdy – w tym pędzie do „etykietkowania” – ktoś użyje określenia „niedzielny pieszy” :-) Ciekaw jestem czym trzeba by się zasłużyć na takie określenie?

          • W żadnym miejscu nie użyłem kryterium kilometrów. Wolałbym abyś nie wkładał mi w usta na siłę słów, których nie powiedziałem. Nikt nikomu w licznik nie zagląda, ani w to jak często jeździ, bo i po co.

          • Nikomu nie przypisuję niewypowiedzianych słów. Nawiązałem do wypowiedzi powyżej, cytat: <>. Na tej podstawie zadałem proste pytanie: jakie jest kryterium „weekendowości” lub „niedzielności”. I dodatkowo zilustrowałem je przykładami. Zamiast odpowiedzi, trochę nerwowa reakcja. Cóż… Jednak w wielu wypowiedziach na tym blogu, pojawiają się: etykietki weekendowości i różne wyznaczniki osiągów kilometrowych. Tak na marginesie – skoro wszystko we współczesnym świecie musi być skategoryzowane i poszufladkowane, to może warto się zastanowić czy większym osiągnięciem jest, np.: 300. km dzienny dystans przejechany przez 25…30 latka czy 150. km w przypadku jego 70…75 km?

          • Czyli widzę, że się nie dogadamy. A szkoda. Ja nigdzie nie wspomniałem ani słowem o kilometrach, ale Ty próbujesz ode mnie wycisnąć jakieś deklaracje. O takim wyliczaniu (zwłaszcza komuś) kilometrów będzie na pewno za jakiś czas wpis na blogu, bo chodzi mi po głowie już od dawna.

          • Szkoda, choć nie wiem dlaczego nie możemy się dogadać. Zadałem proste pytanie. Ponieważ na tym blogu od czasu do czasu pada określenie „weekendowy”, „niedzielny”, to zapytałem o kryterium takich określeń. Nic nikomu nie wmawiałem, tylko przedstawiłem różne możliwości, które mogłyby stanowić podstawę takiego kryterium. Starałem się pokazać, że taka „arytmetyka” do niczego nie prowadzi. Ze 3(?) lata temu, ktoś np. napisał tu, że „weekendowy” to taki, co przejeżdża rocznie poniżej 2000 km. Myślę, że taki wpis o wyliczankach jest bardzo potrzebny. Skupianie się wyłącznie na jałowych wyliczankach do niczego nie prowadzi i zabija radość jeżdżenia na rowerze. Jak głosi jedna z ulotnych myśli: „każdy ma swój Everest”. Pozdrawiam

          • No to niech będzie, że weekendowy to ktoś, kto rzadko jeździ na rowerze. Jak rzadko? To już kwestia uznania i kontekstu w jakim się używa tego sformułowania. Ja nigdy, nikomu nie wyliczam ile kilometrów jeżdżą i pisząc o „niedzielnym” rowerzyście nie do tego się odnoszę, a po prostu do jego braku obycia z jazdą.

          • Odnoszę wrażenie, że dla niektórych te kilometry to jakiś fetysz i nic nie poradzisz. :-)

    • Już pisałem to wyżej. Rekreacja – jak najbardziej. Ale nie całą szerokością drogi rowerowej. Przecież nikt nikomu nie broni jechać 10 km/h rowerówką. Ale już jazda obok siebie, tak aby ją blokować to już dziadostwo. Na ulicach taką „rekreacyjną” jazdę uskuteczniają wyprzedzający się przez kilka minut kierowcy TIR-ów na autostradach. I oczywiście nikomu to nie przeszkadza, każdy wykazuje się troską, wyrozumiałością i cierpliwością. #ironia

  • Przeczytałem tekst dziś na fajrant w biurze, pocmokałem i pomyślałem – nie no w sumie nie jest tak źle, może to trochę przesadne, ubarwione, naciągane…
    …pierwsza dama chciała ćwiczyć cykora już na drugich światłach na DDR Ostrobramska. Dalej wcale nie było lepiej. Na dystansie kilku kilometrów było niemal wszystko co znalazło się w tekście. Psy, dzieci kanarki, jegomość piszący esej via SMS, dresik w szelestach na czymś co powinno było już dawno zdechnąć i na deser Karyna na tłustym mieszczuchu – sunąca pod prąd wbrew wszystkim i wszystkiemu – chyba po raz pierwszy w życiu nie zjechałem !

    • Ja sobie tych sytuacji nie wymyśliłem :) Jest to oczywiście pigułka i esencja, ale wszystko z życia wzięte, niestety.

    • Jako, że (przynajmniej w Łodzi) mało mamy jeszcze dróg jednokierunkowych czy kontrapasów, to o tym zapomniałem. Ale masz w 100% rację.

  • Rowerzyści na chodniku, którzy pchają się między przechodniami – to jest coś. co mnie czasami denerwuje, bo jak ludzi jest sporo. to rower nie przejedzie między pieszymi. Ciężko jakoś na naszych drogach pogodzić ruch dla samochodów, pieszych i rowerzystów. I chyba w społecznej świadomości nie ma jeszcze pewnych nawyków, aby wczuć się w rolę osób po drugiej stronie.

    • O tym już pisałem w tekście o błędach rowerzystów i kierowców:

      https://roweroweporady.pl/najczestsze-bledy-kierowcow-i-rowerzystow/

  • Bardzo mi się spodobało z punktu 2 „Ja nigdy nie zjeżdżam i nigdy nie robię miejsca.”.
    Mam to samo i jeszcze jedną zaletę(która pod górkę jest sporą wadą)-przy moich 100kg raczej nikt nie próbuje iść ze mną „na cykora”.

    • Przypomniałeś mi jak kiedyś z naprzeciwka jakiś koleś na przełaju uparł się wszystkich wyprzedzać, choć widział że jadę (i parę osób za mną). W konfrontacji ze mną (90kg), miejskim „holendrem” z sakwami nie miał szans: zaczepił się o moją kierownicę. Uprzedzając potencjalne zarzuty: nie zrobiłem tego specjalnie, widząc go i tak zwolniłem i trzymałem się blisko prawej strony. Oczywiście pretensje i lament po wywrotce miał do wszystkich, no i ponoć mnie nie widział (jeżdżę z włączonymi światłami i drobnej postury nie jestem).

      Tak sobie pomyślałem; tak naprawdę tylko trzy rzeczy mnie wkurzają u rowerzystów: głupota (nagminna, a nie przypadkowe błędy), brak empatii oraz niechęć do wyluzowania (unikania zaogniania nerwowych sytuacji — zdarzyło się coś, trudno).

  • Sporo tu już zostało napisane i praktycznie z wszystkimi opiniami się zgadzam.

    Od siebie dodam, iż całkiem niedawno dostrzegłem „geniusza”, który z przodu miał założone czerwone światło (sic!) w trybie pulsacyjnym i gnał wprost na mnie. Inny koleżka na luzie przejechał sobie na czerwonym gdy inni jeszcze czekali na zielone a dziś to już to już moja wyobraźnia wpadła w otchłań zdumienia – parka jadąca DDRem i trzymająca się za rączkę. No słodkie… I wierzcie mi, miałem taką mega wielką, kosmiczną ochotę przebić się przez te ściśnięte czule łapki lecz głos rozsądku uchronił mnie lub ich przed przecierką po asfalcie. Bo w sumie gdyby mocno się trzymali to zostałbym trzecią ofiarą. :) Aaaaa, zapomniał bym o przejściach pod jezdnią. Tam to absolutnie wszyscy wykazują się znajomością przepisów – czekam, aż ktoś się odważy na zbiorową czołówkę to może wówczas co niektórzy zaczną używać właściwej części kory mózgowej, no i może w końcu ktoś z urzędników wpadnie na pomysł zamontowania choćby lampy ledowej zasilanej przez solar. Tak wiem, już sobie sam odpowiadam, ” a wie Pan jakie to są koszta????” Tym nie mniej życzę wszystkim rozwagi oraz przyjemnej lektury kodeksu prawa drogowego. Cicho liczę na to, iż co bystrzejsze osobniki rasy homo sapiens oprócz tego, że widzą symbol roweru namalowany na ścieżce, tudzież insze znaki będą w stanie nie tylko je widzieć ale też rozumieć i poprawnie się do nich stosować.

  • Panie Łukaszu – powiedz mi proszę jak to jest z komunikacją miejską i autobusami.
    Czy w normalny dzien jak jeszcze nie ma tłoku można przewieżć rower autobusem, czy to zależy od „widzimisie” kierowcy.
    Po tym jak kierowca zablokował mnie z rowerem w drzwiach i nie chciał wpuścic już sie nie zabieram na wypady z autobusem w tle.
    Jak to jest z prawem komunikacyjnym (pominę deszcz i złe warunki, gdzie kierowca powinien wpuścic rowerzystę).

    • Tak jak napisał Kon Bike – trzeba poszperać w regulaminie. W Łodzi kilka razy słyszałem o przypadku, gdy kierowca nie chciał zabrać rowerzysty, ale tłumaczyli się tym, że choć na krańcówce, gdzie wsiadał rowerzysta było luźno, to za dwa przystanki jest popularne miejsce, gdzie zrobi się tłok i problem.

    • Wszystko zależy od regulaminu innego dla każdego miasta. A nawet od kierowcy w tym mieście. Niedawno w Poznaniu było kilka takich sytuacji. Rowerzysta wszedł, kierowca chciał go wyrzucić, a rowerzysta nie chciał wyjść. Awantura, obecność nadzoru ruchu i policji. Afera na 102. W jednym przypadku motorniczy obraził się, zostawił tramwaj i poszedł do domu(!). Niestety pomimo, że w przynajmniej jednym przypadku rowerzysta miał rację to i tak jako grupę stawia nas to w złym świetle. Bardzo skrócony i pobieżny wniosek jest taki „przez rowerzystę spóźniłem się do roboty”. Jeśli nie masz naprawdę ważnego powodu, lepiej nie pakować się do tramwajów czy autobusów z rowerem.

  • Może warto zrobić poradnik o tym jak należy zachować na DDR, co zrobić kiedy chcemy się zatrzymać, skręcić, wyprzedzić itp.

    • Co nieco ten temat poruszyłem np. w tych tekstach:
      https://roweroweporady.pl/zmiany-w-przepisach-dla-kierowcow-i-rowerzystow/

      https://roweroweporady.pl/co-pomaga-rowerzystom-jezdzic-po-miescie-ankieta/

      Ale na pewno będę jeszcze do tych tematów wracał.

  • Z tego co spostrzegam,to u nas w Jastrzębiu zdroju oraz okoliwach Rybnika jest jeszcze jeden problem- otóż rowerzyści nagminnie jeżdżą rowerami pod prąd!.Jak widzę dziecko jadące w ten sposób to ok,jakoś to strawię,ale dorosłego człowieka na rowerze jadącego główną poza miejską ulicą pod prąd?nie komentuje… .Potem nie ma się co dziwić że rowerzyści cieszą się taką samą opinią jak motocykliści.

  • „Nagłe stawanie, bez upewnienia się, czy nikt z tyłu nie jedzie” z tym się nie zgodzę. Są różne powody takiego zachowania a kierowca z tyłu powinien zachować bezpieczną odległość. Mnie wkurza jak ktoś mi jedzie na ogonie. Z resztą się zgadzam

  • Myślę, że większość punktów, które opisałeś biorą się z nieznajomości przepisów czy też ogólnych zasad poruszania się. Reszta z braku logicznego myślenia i braku empatii. Co do empatii to ciężko ją nabyć, a reszta to po prostu przyjdzie z czasem. Ludzie muszą się nauczyć jeździć po drogach rowerowych, po ulicach. Moda na rowery trwa więc takich, którzy się uczą będzie ciągle przybywać. Jak zaczynałem swoją przygodę z intensywnym jeżdżeniem (głównie komunikacyjnie, do pracy, na zakupy), zaczynałem od jeżdżenia chodnikami, ze słabym oświetleniem, ze słuchawkami na uszach. Bez dzwonka, odblasków. Popełniałem większość z opisywanych tu błędów. Po kilku latach i kilkudziesięciu tysiącach kilometrów, „się poprawiłem” i teraz to ja często zwracam uwagę „batmanom”, „szukającym pokemonów”, czy „akrobatom” piszącym dwoma! rękami sms-y w czasie jazdy. A że wyzywają za to od najgorszych to już inna sprawa. :)

  • Warto dopisać do listy osoby przeprowadzające rower po przejeździe przez ulicę – blokując ruch.

    Oczywiście popieram obowiązkowe oświetlenie roweru na nieoświetlonych trasach rowerowych, oraz takie ustawianie świateł, aby nie oślepiały nadjeżdżających z naprzeciwka.

    • Obowiązkowe oświetlenie jest obowiązkowe po zmroku. Nieważne czy na oświetlonych drogach czy nie. Nie przepadam za wypatrywaniem batmanów po zmroku, bo nawet na oświetlonej ulicy zdarzają się placki cienia, z których może wylecieć batman…

      A przeprowadzający rower przez przejazd… taaak to też jest irytujące. Dokładnie tak samo, jak ludzie, którzy prowadzą rower po drodze rowerowej.

  • * jazda rowerem po ulicy, gdy obok jest piekna sciezka rowerowa

    Jak jade autem i musze zwalniac, bo taki debil nie chce sobie wjechac na sciezke, to mnie .. krew zalewa. Najgorsze, ze nie moge nic zrobic.

    Dlaczego to jest niebezpieczne? (pomijajac, ze niezgodne z prawem)
    * powoduje nieoczekiwane utrudnienia w ruchu: auta musza nagle zwalniac i/lub zmieniac pasy; lub wymijac blisko rowerzysty
    Trudnosc dla kazdego. Ryzyko wypadku. Ryzyko odpowiedzialnosci karnej.

    W Warszawie na Grojeckiej / Mokotowie akurat jest kilka drog, gdzie ruch aut jest duzy. Obok tych ulic sa piekne sciezki rowerowe.
    Ilez to sie ja obelg nasluchalem w moim kierunku, jak zwracam uwage „kolego: obok jest sciezka rowerowa, prosze zjechac…”

    • Przy Grójeckiej widzę jedynie DDRiP a po takiej obowiązku jazdy nie ma!
      W dodatku wyznaczona jest tylko w jednym kierunku.

      Generalnie w miastach jest bardzo mało dróg dla rowerów, 90% to drogi dla rowerów i pieszych.

      BTW, w prawie nie istnieje pojęcie ścieżki rowerowej ;)
      .

      • Na Grojeckiej od okolo Banacha do 17 stycznia, jadac w kierunku Okecia jest sciezka dla rowerow (w 99%). I oczywiscie mowie o tej stronie, gdzie rowerzysta mial doslownie 2 metry przez trawnik na sciezke. Tylko dla rowerow.

        Generalnie w Warszawie da sie cale miasto przejechac miedzy niektorymi dzielnicami w 100% rowerem. Miasto, miastu nierowne.

        • Ścieżki są w lesie lub ewentualnie na srebrnych platerach. Dla rowerów są drogi lub pasy:

          Art. 33. 1. Kierujący rowerem jest obowiązany korzystać z drogi dla
          rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeśli są one wyznaczone dla
          kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić. Kierujący rowerem,
          korzystając z drogi dla rowerów i pieszych, jest obowiązany zachować
          szczególną ostrożność i ustępować miejsca pieszym.

          Art. 2. 5) droga dla rowerów – drogę lub jej część przeznaczoną do ruchu rowerów, oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi; droga dla rowerów jest oddzielona od innych dróg lub jezdni tej samej drogi konstrukcyjnie lub za pomocą urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego;

          • No właśnie ta definicja budzi u mnie wątpliwości. Bo jakby się uprzeć to DDRiP jest przeznaczona dla ruchu rowerów (również), jest oznaczona odpowiednimi znakami, jest oddzielona od innych dróg lub jezdni. To ze ma służyć i rowerzystom i pieszym to jakby z punktu widzenia prawa nie powinno mieć znaczenia, bo jest i dla nas. miałeś może sytuację sporną z Policją? Pytam z ciekawości. Teoretycznie można by zagiąć niejednego policjanta znajomością przepisów rowerowych ale jak to wygląda w praktycznej dyskusji? Może ktoś inny miał takie zdarzenie – zatrzymanie na jezdni gdy obok DDRiP?

          • Nie miałem okazji jeszcze spierać się z policją, ale miałem kilka sytuacji jadąc szosówką po ulicy gdy obok było DDRiP, a mijająca mnie policja nie reagowała. Generalnie tylko jadąc rowerem szosowym olewam DDRiP, bo to katorga jechać na kabanosach 23mm po kostce. Tym bardziej, że każda zapadła wiocha w pomorskim postawiła sobie za punkt honoru wybudowanie chociażby 50 metrów takiego tworu na swoim terytorium. Efekt jest taki, że co chwila trzeba byłoby zjeżdżać z ulicy na takie pałatajstwo aby po kilku sekundach wracać na asfalt – no sory, ale pomysłodawcy takiej infrastruktury poważania u mnie nie mają.
            Jak jadę na mtb przez miasto do lasu, to mnie to wisi akurat, bo i tak cisnąć fulem enduro po asfalcie mija się z celem.
            Obiecuję wszem i wobec, że gdy mnie na szosie policja zatrzyma obok DDRiP, to nie przyjmę mandatu i dam znać jak poszło w sądzie.

      • a co to znaczy „w jednym kierunku”? Serio pytam, bo tu akurat prawa nie znam. Wg mnie, bezpieczniej dla rowerzysty jak sobie przejedzie po prostu na te strone, gdzie jest sciezka, zamiast wpierniczac sie miedzy samochody.. Sam tak robie, wiec inni tez moga.

        • Co do kierunku, to mamy ruch prawostronny, czyli DDR, aby był obowiązek jazdy nim, musi wyznaczony być po prawej stronie drogi.

          Co do bezpieczeństwa rowerzysty:

          Art. 24.2. …W razie wyprzedzania roweru, wózka rowerowego, motoroweru, motocykla lub kolumny pieszych odstęp ten nie może być mniejszy niż 1 m.

  • Właśnie wróciłem z treningu – ok.70 km. Wieczór, ciemno i rowerzyści bez oświetlenia. Zjawisko b. częste. Drugie to ustawienie świateł. To chyba najbardziej rzuca się w oczy.

  • Witam. Dodam coś od siebie, przede wszystkim ze ścieżek na Ursynowie (Wawa): nawijanie ze smartfona, tak podczas jazdy jak i podczas postoju – na ścieżce oczywiście. Taki delikwent (tka) zapomina o bożym świecie, zwalnia lub skręca całkowicie nieprzewidywalnie, nie kontroluje sytuacji dookoła, blokuje ścieżkę, etc. Jest odpowiednikiem zawalidrogi ze smartfonem na chodniku, na schodach, gdziekolwiek. Ja za ścieżkami nie przepadam, ale przecież za miasto jakoś muszę wyjechać :)

  • Punkt 1, absolutnie nie masz racji.
    To w obowiązku wyprzedającego jest poinformowanie poprzedzającego go rowerzysty lub pieszego, że taki manewr będzie wykonywał – jest od tego dzwonek (obowiązkowe! wyposażenie roweru) lub też słowo „Przepraszam” w przypadku braku dzwonka.
    Skoro ja poinformowałem osobę lub rowerzystę dzwonkiem, że zaraz będę wykonywał manewr – zwykle wyprzedzania lub omijania to nie sądzisz chyba, że w w moim obowiązku jest upewnienie się, że taki manewr mogę wykonać, szczególnie, że Ty, w tym samym czasie też zmieniasz „pas” ruchu, ale nikogo, w tym mnie, o tym nie informujesz.

    • „To w obowiązku wyprzedającego jest poinformowanie poprzedzającego go
      rowerzysty lub pieszego, że taki manewr będzie wykonywał – jest od tego
      dzwonek (obowiązkowe! wyposażenie roweru) lub też słowo „Przepraszam” w
      przypadku braku dzwonka.”

      Oryginalna interpretacja przepisów odnośnie dzwonka i przepisów w ogóle. :D

      • Może się najpierw z nimi zapoznaj, a potem szukaj w mojej wypowiedzi oryginalności. Jak zwykle nic nie znaczący bełkot. Może użyjesz jakichkolwiek argumentów, a może to Cię po prostu przerasta.

        • „Może się najpierw z nimi zapoznaj, a potem szukaj w mojej wypowiedzi oryginalności.”

          Zapoznałem się, teraz poproszę o przepis w PoRD:

          „To w obowiązku wyprzedającego jest poinformowanie poprzedzającego go
          rowerzysty lub pieszego, że taki manewr będzie wykonywał – jest od tego
          dzwonek”

          Nie dość, że jesteś trollem, to jeszcze tchórzem, który nie potrafi się podpisać imieniem i nazwiskiem.

    • Mój drogi, bardzo proszę o zachowanie kultury w komentarzach. Już jeden wulgaryzm musiałem wymoderować, przy kolejnym po prostu Ciebie wymoderuję.

      Nie ma w przepisach czegoś takiego, jak ostrzeganie dzwonkiem o manewrze wyprzedzania. To prowadziłoby do totalnego chaosu, ponieważ nikt nie wiedziałby po co dzwonisz. Samochody też nie trąbią o zamiarze wyprzedzania. Od tego są lusterka (czy na rowerze obrócenie głowy), aby upewnić się czy nikt mnie nie wyprzedza, gdy ja też chcę zacząć ten manewr.

  • A mnie oprócz tego co wymienione, pomijam pkt 1, wq…. osobnicy, którzy myślą, że wszyscy mają oczy w diupe! Zacznijcie najpierw wymagać od siebie, a potem od innych! Dzwonek to obowiązkowe wyposażenie roweru, a peirdelonie, że taki dzwonek sam dzwoni w terenie i go nie mają to głoszą tylko rowerowi debile.

  • Lukasz, nie widzę tutaj jednego z największych przewinień rowerzysty: przejazd rowerem przez pasy dla pieszych (tzn. przejazd rowerem po pasach tak jak poruszają sie piesi). Z tego co mi zostało w głowie, to jest to jeden z NAJNIEBEZPIECZNIEJSZYCH i KARYGODNYCH manewrów (a raczej wykroczeń) jakie można sobie wyobrazić.
    O co chodzi.
    Znane jest nam wszystkim sformułowanie „wtargnięcie na pasy przez pieszego”. To chyba wszyscy rozumieją. Polega na tym, że pieszy nagle wchodzi na pasy wprost pod samochód, który nie spodziewał się tego.
    Jeśli zamiast pieszego na pasy wjeżdża rower, o ile groźniejszy może być taki manewr z racji dużo większej prędkości roweru czyli „wtargnięcie” na pasy jest jeszcze szybsze niż pieszego więc szansa wyhamowania dużo mniejsza.
    Jak pamiętam jeszcze kodeks, to jeśli nie ma ścieżki rowerowej a trzeba przejść przez pasy to tylko prowadząc rower. I to, w tym świetle, ma sens. Sens przeżycia. Na TVN Turbo pokazują niekiedy takie akcje. Prawie zawsze winien jest rower.

    Kolejny temat to jazda rowerem po ścieżce rowerowej ale, uwaga, pod prąd (czyli lewą stroną jezdni). Taki klient myśli, że jak jedzie po ścieżce rowerowej pod prąd to nic mu nie grozi. Radze mu w takim przypadku przesiaść się do samochodu i stanąć na skrzyżowaniu z droga z pierszenstwem przejazdu, po ktorej wlasnie jedzie taki cymbal lewą stroną (oczywiscie sciezka rowerowa). Kierowca przepuszcza wszystkich ktorzy jadą zgodnie z przepisami (tych na sciezce rowerowej ma wtedy z lewej strony) i wjezdza taranem w rowerzystow na tej samej sciezce (mial ich z prawej strony tylko nie spodziewal sie ich tam)

    Na koniec porusze jeszcze punkt, w ktorym piszesz:
    1. Wyprzedzanie bez upewnienia się czy można to zrobić – to plaga na drogach rowerowych.
    Oczywiscie zgadzam się z Tobą w 100% że to jedna z największych plag na drodze.
    W tym miejscu przypomnial mi sie wpis sprzed roku kiedy polemizowalem na ten tema z jakims gosciem (tutaj na tym formum). Nie potrafilem go przekonac ze zasada wyprzedzania (czy dla samochodow czy dla rowerzystow) jest chyba jedna. Nie mozesz zrobic tego manewru (ani nawet nie mozesz zasygnalizowac ze chcesz go zrobic) dopoki nie upewnisz sie ze to bezpieczne (bo moze np. ktos inny zaczal juz ten manewr robic na Tobie). I wtedy bum.

    • Hej, mnie gdy jadę rowerem, nie wkurza to, że rowerzyści przejeżdżają przez pasy. No chyba, że patrzymy pod kątem wizerunkowym naszej grupy, ale to już inny temat.

      Co do samego przejeżdżania, to tu powiem tak. Jeżeli już jedzie się po chodniku, to należy zachować absolutnie szczególną ostrożność. Tak samo na przejściach dla pieszych. Ale… jeżeli dojeżdżasz do przejścia, zatrzymujesz się i absolutnie NIC nie jedzie, to ja nie widzę przeszkód, aby przez przejście przejechać. Co i zresztą większość rowerzystów robi (nie oszukujmy się).

      Historie o wypadkach zazwyczaj biorą się z powodu samobójców, którzy wpieprzają się na przejście bez uprzedniego upewnienia się, że po prostu nic nie jedzie. Tak samo wygląda to z przejazdami dla rowerów. Nawet tam gdzie mamy pierwszeństwo, należy się upewnić, że kierowca nas widzi. W szpitalu nie będzie miało znaczenia, kto miał pierwszeństwo.

      Także samego przejeżdżania przez pasy bym nie demonizował. Po prostu trzeba robić to z głową i jeszcze raz podkreślę, podwójną ostrożnością.

      • „…jeżeli dojeżdżasz do przejścia, zatrzymujesz się i absolutnie NIC nie jedzie, to ja nie widzę przeszkód…”
        Rzecz w tym ze gdyby tak bylo (tzn. kazdy rowerzysta najpierw upewnia sie czy nic nie jedzie, pozniej przejezdza) to by nie bylo zadnego problemu. Tylko ze to jest bardzo idealistyczne a wrecz nierealne. Chocby z prostego powodu, ze rowerzysta jest rozkojarzony, zamyslony (jak to czlowiek) albo najnormalniej w swiecie doznaje efektu (mysle ze kazdy z nas to mial chociaz raz w zyciu) „patrze i nie widze”. I z tych prostych przyczyn nie powinno sie wjezdzac na pasy. Jesli bedzie to zabronione przepisami, to jednak wypadkow mogloby byc mniej z tego tytulu.
        Poza tym stwierdzenie ze „nic nie jedzie” to pojecie wzgledne i dla kazdego ma inne znaczenie. Dla jednego samochod 100m przed pasami to juz moze byc traktowane jako zagrozenie a dla innego 20m to jeszcze nic groznego. A jesli bylby przepis ze nie wolno, to nie wolno i koniec. Zadne tam warunki „jesli NIC nie jedzie”, etc.
        Czasem o bezpieczenstwo ludzi trzeba zadbac odgornie i nie liczyc na to ze po drogach jezdza sami rozsadni (utopia) ludzie.
        Sorry, ale bede sie upieral przy swoim :)

        • Prawo o ruchu drogowym:

          Art. 26.
          3. Kierującemu pojazdem zabrania się:
          […]
          3) jazdy wzdłuż po (…) przejściu dla pieszych.

          Tak więc przepis na to jest. I ja się z nim jak najbardziej zgadzam. Chcę tylko podkreślić, że jeżeli z żadnej strony nic nie jedzie (po prostu, nie 20 metrów, nie 100, tylko po prostu NIC) to nie widzę przeszkód aby przejechać i nie powinniśmy wtedy dostać za to mandatu. A że świat nie jest idealny, to ja dobrze wiem. Ostatnio na Facebooku, kilka osób uparcie twierdziło, że źle robię, że radzę zwalniać przy dojeżdżaniu do przejazdu rowerowego. No bo przecież, jak rowerzysta ma pierwszeństwo, to może śmiało zapierniczać. Tylko w szpitalach pełno jest osób, które miały pierwszeństwo…

          • Nie bylem pewien czy jest przepis ale widac jest. Wg mnie dobrze. A skoro tak to nie powinnismy wprowadzac wyjątków od reguł ze jak „pusto” to mozna a jak „nie pusto” to nie mozna. Takie podejscie troche wprowadza zamet i niezrozumienie wsrod uzytkownikow a od tego juz krok do tragedii. Wiec w dalszym ciagu twierdze ze bezwzglednie nie, a nie „pod warunkiem” :) Przepisy powinny byc jak najprostsze zeby bylo jak najmniej mozliwosci roznych interpretacji. I za tym jestem.
            No i szpitale, ktore sa pelne majacych pierwszenstwo to tez jakis dowod na to ze nawet majacy pierwszenstwo ulegaja wypadkowi a co dopiero ci co nie maja pierwszenstwa (np. przejezdzajac przez pasy byli pewni ze nic nie jedzie…)
            Raczej nie przekonasz mnie :)

          • Czyli dobrze pamiętałem. Przepis jest, więc dalej będę go respektował. I dalej będę „ganiał” :) za takie wykroczenia bo wiem, że to jest zasadne.
            Z drugiej strony trochę mnie zaskakujesz, bo radzisz zwalniać na przejazdach rowerowych (gdzie nie ma przepisu ale niebezpieczeństwo jak najbardziej jest) a tu gdzie jest konkretny przepis (wspomniany Art.26.) dopuszczasz jego (napiszę łagodniej) niestosowanie, mimo, że niebezpieczeństwo jest podobne.

          • Taka dygresja.

            Takie dyskusje przypominają mi moje przemyślenia odnośnie bezsensowności niektórych przepisów.

            Jak to jest, że u nas nie wolno przechodzić na czerwonym świetle jak nic nie jedzie (i na własną odpowiedzialność), a policja jakby mogła, to by ukrzyżowała idącego tak pieszego, albo rowerzystę jadącego po totalnie pustym skrzyżowaniu przez przejście?

            W innych krajach „zapyziałego i zgniłego” Zachodu problemu nie ma. Lepsze skrzyżowania czy jak? Nie widziałem różnicy, ba w centrum Brukseli sygnalizacja świetlna jest już kompletne przestarzała (30-40 lat) i wymaga przebudowy. Nikt nie trąbił na pieszych, a policja ma w poważaniu jak im przed nosem przejdziesz na czerwonym.

            Jak to jest, że u nas poza obszarem zabudowanym trzeba mieć odblaski, a najlepiej kamizelkę i z siebie zrobić choinkę? Na wspomnianym Zachodzie wcale drogi nie są lepiej oświetlone i na drogach krajowych rzadkością są chodniki (w sumie po co w lesie, czy w polu).

            Widzę tutaj zwykłe lenistwo policji, która nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa i przerzuca odpowiedzialność na pieszych, wymyślając durne przepisy, w które nie potrafią uwierzyć znajomi np. z Belgii czy Norwegii.

            Zgadzam się z Tobą że jest taki przepis, ale nie zgodzę się z tym, że jest zasadny — zbyt dużo mamy jeszcze myślenia prosto z poprzedniego ustroju.

            Koniec dygresji.