Bike Challenge – przemyślenia po moich pierwszych zawodach

W ostatni weekend wybrałem się do Poznania, aby wziąć udział w Škoda Bike Challenge. W sumie gdyby nie zaproszenie, które dostałem na te zawody, pewnie jeszcze długo nie zdecydowałbym się, aby wystartować w jakimkolwiek wyścigu rowerowym. Nigdy nie ciągnęło mnie do rywalizacji, daleki jestem również od słów takich jak sport czy trening. Rower traktuję wyłącznie w kategoriach przyjemności, braku przymusu czy realizowania wytycznych trenera. Nikomu oczywiście nie odbieram przyjemności z takiego podejścia do roweru, ale mi po prostu nie jest ono po drodze.

Ale… powiem Wam, że to co się stało w Poznaniu, przerosło wszystkie moje wyobrażenia. Przyjechaliśmy z Moniką dzień wcześniej, aby odebrać pakiet startowy, połazić trochę po Starym Mieście i nad Wartą. Był pyszny burger, kalmary i piwo, czyli dieta nie do końca sportowa, ale za to podbudowująca morale :) W miasteczku zawodów już rozstawiały się namioty, ludzie zaglądali już do tych otwartych, ale nie czuć było jeszcze tego co miało nadejść w niedzielę.

Skoda Bike Challenge

Startowałem na 50 kilometrów (ostatecznie trasa miała 45 km według mojego licznika i Endomondo), a na start wpuszczano nas od 9:30. Wcześniej pokręciłem się po miasteczku, robiąc zdjęcia i kręcąc wideo, które pokażę Wam za chwilę. Czuć już było atmosferę zawodów, pojawił się ogrom ludzi (przez cały dzień startowało w sumie ponad 5000 osób), do niektórych namiotów nawet ustawiały się kolejki :) A ja nadal nie wiedziałem co mnie czeka i jak to będzie.

Blog rowerowy

Na starcie ustawiło się 1800 osób. Ogrom ludzi, do mojej podstawówki, największej w mieście, chodziło za moich czasów tylu uczniów. Zapisując się należało wybrać deklarowaną średnią prędkość i tak byliśmy rozlokowani po sektorach. Ja wybrałem 25 km/h, ponieważ zazwyczaj tyle na płaskich odcinkach wynosi moja średnia prędkość. Wokół mnie ludzie na rowerach szosowych, górskich, fitnessowych, crossowych, trekkingowych (niektórzy nawet z sakwami), z tego co wiem startowała nawet jedna ekipa na tandemie. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialibyście się, czy Wasz rower nadaje się do startu w tego typu zawodach, to mogę powiedzieć tyle, że wystarczy aby był sprawny technicznie :) Jedyne do czego mogę mieć zastrzeżenia, to widziałem potem na zdjęciach kogoś, kto startował na ostrym kole bez jakiegokolwiek hamulca. Nie za bardzo mi się to podoba, że jechał ktoś, kto w awaryjnej sytuacji nie będzie w stanie zahamować, a jadąc w takiej grupie osób, takie awaryjne sytuacje się zdarzają.

Skoda Bike Challenge

Organizatorzy wypuszczali uczestników z linii startu partiami. To oczywiste, że przy takiej masie ludzi nie moglibyśmy ruszyć wszyscy razem, bo zrobiłby się totalny chaos. Tak więc zanim dotarłem do startu, minęło dobre 20 minut. Mój błąd polegał na tym, że ustawiłem się prawie na samym końcu, wymieszany z sektorem, który był jeszcze za mną, czyli z deklarowaną prędkością 20 km/h. Spokojnie mogłem przejść do przodu, mając z głowy „wyprzedzanie” co najmniej kilkudziesięciu osób. Dlaczego błąd? O tym za chwilę.

Skoda Bike Challenge

Gdy w końcu ruszyłem, na początku jechaliśmy w sporym ścisku, który z czasem zaczął się rozluźniać. Nie wiedzieć czemu, obudziły się we mnie dodatkowe pokłady energii i zacząłem jechać szybciej, niż zazwyczaj to robię. Wyprzedzałem kolejnych rowerzystów, ale niestety nie zawsze było to łatwe. Choć to moje pierwsze zawody, dobrze wiedziałem, że w dobrym tonie jest zostawiać lewą stronę wolną dla tych, którzy wyprzedzają. Niestety, chyba nie wiedziała o tym połowa jadących. Zdaję sobie sprawę, że Ci, którzy deklarują przejazd z prędkością 25/20/15 km/h, to nie są stali bywalcy takich zawodów. Miło byłoby zatem, aby organizator na swojej stronie, przygotował mały poradnik pt. „Moje pierwsze zawody”, gdzie podałby kilka wskazówek, jak zachowywać się na trasie, co warto ze sobą zabrać, jak się przygotować itd. Ja mam mikre doświadczenie w tej materii, ale jeżeli wezmę jeszcze udział w kilku takich imprezach, to pewnie sam coś przygotuję :)

Skoda Bike Challenge

I tu wyszedł właśnie mój błąd z ustawieniem się na starcie. Mogłem bez problemu przejść do przodu i ustawić się na samym początku mojego sektora. Miałbym po prostu mniej osób do wyprzedzenia po drodze. I już nie chodzi o to, że oni mnie spowalniali. Było to po prostu mało przyjemne, przepychać się przy samym krawężniku. Czasem krzyknąłem „lewa wolna!” (oczywiście na końcu dziękując), a czasem mi się już nie chciało i wciskałem się w wolne miejsca. Ba, było też jak na wielu polskich drogach, że szybciej można było jechać po prawej stronie, z czego kilka razy skorzystałem :)

No właśnie, pierwsze zawody, tu gada, że żaden z niego sportowiec, a nagle się okazuje, że jedzie i wyprzedza. Moim pierwotnym założeniem było jechać swoim tempem, nie spieszyć się, po prostu przejechać trasę i tyle. Wszystko zmieniło się tuż po starcie, gdy okazało się, że pruję ponad 30 km/h. Przez chwilę chciałem się stopować, wiedząc, że jeżeli przesadzę z tempem, to mogę później tego żałować, ale w końcu machnąłem na to ręką, uznając, że co ma być to będzie :) Podejrzewam, że energii dodawali mi po prostu jadący przede mną. Gdy jadę sam, przed sobą nie mam zazwyczaj nikogo, nie ma żadnej motywacji aby pojechać troszkę szybciej. A tutaj non stop ktoś był przede mną :) No to wyprzedzałem.

Skoda Bike Challenge

Oczywiście szybciej niż swoje maksymalne możliwości i tak bym nie pojechał, ale gdy już wróciłem do Łodzi, próbowałem w poniedziałek pojechać tak samo, jak w Poznaniu. I nijak mi to nie wychodziło. Jednak „walka” wyzwala dodatkowe siły, które jest gdzie spożytkować. Choć jak się teraz dłużej nad tym zastanawiam, to ostatecznie i tak walczy się samemu ze sobą. Wyprzedzanie tych osób dawało tylko tyle, że mnie nie spowalniały, ale i tak o miejscu na mecie decydował czas, a nie to, którym się de facto przyjechało. W tabeli wyników widać kilku takich spryciarzy, którzy przenieśli się z sektora np. 25 km/h do tego z deklarowaną prędkością 40 km/h (łatwo to zauważyć patrząc na godzinę startu). Dzięki temu, choć „ich” sektor szybko im odjechał, to nie musieli wyprzedzać dziesiątek ludzi, którzy nieraz blokowali przejazd. Cóż…

Na mecie okazało się, że miałem średnią 30 km/h (45 km w dokładnie 1,5 godziny). Chyba raz w życiu miałem taką, na takim dystansie :) Tak więc pokazałem sobie, że się da, że mimo, że nie trenuję nic a nic, to te godziny spędzone w siodełku na luźnych przejazdach, na coś się przydają. Ale nawet gdybym miał niższą średnią, to moja satysfakcja byłaby równie duża. Tak czy owak, każdemu z Was polecam wzięcie udziału choć raz w tego typu imprezie. Sam podchodziłem do tego z dystansem i dość sceptycznie, a na końcu okazało się, że zdecydowanie było warto. Było warto chociażby obserwować reakcję swojego organizmu na strzał adrenaliny i endorfin, które towarzyszyły mi od startu do mety. Przed przyjazdem trochę narzekałem, że nie będę mógł jechać słuchając muzyki, że będzie mi się jazda dłużyła, że takie ściganie to nic fajnego. Bardzo się myliłem – półtorej godziny minęło nawet nie wiem kiedy, muzyka do niczego nie była mi potrzebna i okazało się, że było mega fajnie :)

Skoda Bike Challenge

 

Skoda Bike Challenge
Parking dla rowerów :)
Skoda Bike Challenge
Tablica z nieoficjalnymi wynikami na 50 km

Na mecie każdy dostał medal, było coś do picia i do jedzenia (napoje także w połowie trasy, gdzie zatrzymałem się na tankowanie bidonów), no i sporo miłych spotkań z czytelnikami i widzami. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować Škodzie za zaproszenie na poznański Bike Challenge. I do zobaczenia za rok!

Na koniec zapraszam Was do obejrzenia krótkiego odcinka, który nagrałem na zawodach. Przy okazji zachęcam do subskrybowania kanału :)

Skomentuj Łukasz Przechodzeń Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

42 komentarze

  • Dzięki :) skorzystam z porad – w tym roku już nie, ale na przyszły jak znalazł :)
    Mam podobne podejście bardzo do zawodów rowerowych jak na razie – ale coś tam w głowie się kołacze by może spróbować :)

  • Skoro organizatorzy dopuscili do startu wszelkie typy rowerów to i ostre koła, czemu nie. Że brak hamulców, nie, jest, Twoje nogi, dla ogarnietego kolarza wyhamowanie ok bez hamulców mechanicznych to żaden problem (uprzedzajac protesty i gardłowanie „ekspertów” którzy „wiedza bo czytali” albo „ktos im powiedział”, a sami nie uzytkuja „fixie” na co dzień, jestem posiadaczem min ostrego koła, i tak, bez hamulców mechanicznych, innego sobie nie wyobrazam).
    Jesli nie pasuje Ci „mieszane” towarzystwo, wybierz wyscig stricte szosowy, XC, czy jakikolwiek pasujacy do profilu sprz etu którym dysponujesz, zainteresowań czy mozliwosci. Pozdrawiam i gratuluje udziału w wyscigu. ;)

    • Mieszane towarzystwo zdecydowanie mi pasuje, w końcu to był wyścig dla każdego. Nigdzie nie napisałem, że jest inaczej. Tak czy owak, nie do końca wierzę, że jesteś w stanie wyhamować szybciej ode mnie jadąc np. z górki te 30 km/h. Możemy to kiedyś sprawdzić :)

      • jeżdząc na prawdziwym ostrym jeździ sie rozważniej, hamulce dają Ci poczucie złudnego bezpieczeństwa, czy wyhamuje szybciej, nie wiem, na pewno ominę ewentualna przeszkodę, i do celu dotrę sporo szybciej. Jeżdzac zawody szosowe ze startu wspólnego, kryteria uliczne, wyscigi XC, itp wyrabia sie tez pewne nawyki, np, uzywania hamulca w ostatecznosci…więc kolego, jak chcesz się sprawdzic w wyscigu amarorskim to zapraszam jutro do Konstancina Jeziornej lub 24 września na warszawski Wawer, będe na pewno (na nieco innym rowerze ale co tam ;))

        • „hamulce dają Ci poczucie złudnego bezpieczeństwa” – nie, nie, nie, zakończmy po prostu tę farsę. Ręce i cycki opadają, jak się czyta takie rzeczy.

          • Lukaszu – fraza „hamulce dają Ci poczucie złudnego bezpieczeństwa” brzmi paradoksalnie, ale jest w niej trochę racji. Przed laty jeździłem różnymi autami, na przykład, starą Syrenką i Tarpanem w których hamulce nie były specjalnie sprawne. W Syrenie czasem się zapowietrzały i trzeba było hamować „na dwa razy” a w Tarpanie, w dwuobwodowych, bywało że działał tylko jeden obwód więc hamował albo przód albo tył.

            Oczywiście nikomu nie polecam jeżdżenia takimi gratami ale wtedy miałem 17 lat a w tym wieku o „drobiazgach” się nie myśli :-)

            Może dlatego wcześnie nauczyłem się jeździć ostrożnie – starałem się przewidywać sytuację na trasie. Poszaleć mogłem tylko na opuszczonym lotnisku i drogach polnych, gdzie nieopanowanie poślizgu kończyło się wjechaniem na trawę czy w pole. Oraz na rowerze! Na moim Huraganie nieraz w terenie przelatywałem przez kierownicę i na szczęście nic się nie stało (chociaż wtedy nie używało się kasków).

            Kiedyś w Discovery oglądałem film w którym specjaliści twierdzili że według niektórych badań, nowoczesne zabezpieczenia dają kierowcy nadmierne poczucie pewności – co zachęca go do bardzo ryzykownego stylu jazdy. Chyba w tym programie powiedziano że dla zwiększenia ogólnego bezpieczeństwa jazdy, czasem warto by zamiast poduszki powietrznej montować na kierownicy bagnet:-) Potraktowałem to jako żart, ale jest w nim ziarno prawdy.

            Swoją drogą jako stary motocyklista lubię mieć dobre hamulce i zawsze hamuję na dwa koła…

          • „Nauczyłem się jeździć ostrożnie – starałem się przewidywać sytuację na trasie.”

            Czyli po prostu nie trafiłeś na sytuację, gdzie sprawne hamulce byłyby niezbędne, aby awaryjnie wyhamować. Błagam, nie idźmy w te stronę. Nie porównujmy braku hamulców do braku poduszki powietrznej, kasku i innych elementów. To nie to samo.

        • A „okrągłość kół” daje złudne poczucie płynnego toczenia się. Fred z „Jaskiniowców” radził sobie bez silnika jadąc samochodem, nie miał złudnego poczucia potrzeby posiadania w nim napędu innego niż własne nogi… „Fixiarze” są specyficzną grupą rowerzystów o silnej potrzebie przypisywania pewnej ideologi/filozofii do kręcenia. Miewają (nie piszę – mają) złudne wrażenie robienia czegoś zwyczajnego w wyjątkowy sposób. Lubię dyskusje na forach o nagannym dla ostrego przykręcaniu do tego typu roweru choćby jednego hebla. Dyskusje podobne do tycho o jeżdżeniu na czym innym niż rower z ramą ze stali, używaniu pedałów spd mtb w szosie i zakładaniu kasku z daszkiem do jazdy szosówką. Albo rogów na giętej kierze. Fixie to trochę jak pigułka w „Matrixie” widzę.

    • Jak dla mnie hamulec powinien być wymagany na tego typu zawodach. Sam osobisćie widziałem jak pewien kolega w pociągu ściągał hamulce ze swojego fix’a i pakowało do plecaka.

      Można? Można.

    • Abstrahując od Twoich stwierdzeń na temat Twej umiejętności hamowania bez hamulca, to nie powinieneś brać udziału w zawodach, bo Twój rower jest niesprawny. Nie powinieneś też poruszać się po drodze, bo nie spełniasz kryteriów do poruszania się po drodze. Nie to, że mam coś przeciwko fixie. Podobają mi się takie rowery, ale niestety (lub stety) powinny mieć hamulce. Bez hamulców mozesz wyjechać na tor, lub w inne zamknięte miejsce.

  • Widzisz Łukasz, czytajac ten tekst miałem retrospekcję bo sam dokładnie tak samo myślałem jeszcze jakiś czas wstecz. Też trudno mi było pojąć co jest fajnego w zawodach. Do czasu. W kwietniu tego roku pierwszy mój start, ultramaraton Piękny Wschód, dystans 285 km. Tak się zaczęło…

    W tym roku zaliczyłem w sumie chyba z 5 startów – szosowych, MTB i XC. Niedawno podjąłem decyzję i zacząłem trenować z planem treningowym. Chcę dobrze przepracować czas do sezonu 2017 i walczyć w większej ilości startów o wysokie lokaty. Tak jak Ty jestem miło zaskoczony, mając na koncie do tej pory tylko trening rekreacyjny, zodybywałem jednak miejsca w pierwszej 30-stce stawki na 80-100 startujących.

    Polecam wziąć udział w wyścigu czysto szosowym, na szosie rzecz jasna. Tam jest adrenalina; kiedy jedziesz w peletonie i nie masz nawet jak sięgnąć po bidon bo zaraz Ci z tyłu jak zobaczą, że chcesz pić, nawet nie spostrzeżesz jak będziesz atakowany i spychany do tyłu. Kiedy jedziesz w peletonie, widzisz, że pomiędzy kierownice i koła można wcisnąć ledwo żyletkę a na liczniku jest 55 km/h po płaskim. Kiedy jedziesz w peletonie i jazda jest spokojna z górki, do najbliższego wzniesienia, na którym idzie taki zaciąg i ataki, że prędkość na 4% nachyleniu jest 40 km/h. Kiedy strzelisz z peletonu i masz wybór: albo koniec wyścigu dla Ciebie, albo dajesz z siebie max aby zespawać peleton. Podejmujesz decyzję „MAX” pod wiatr, puls skacze do 190 bpm i nagle zaczyna się ściemniać przed oczami bo jedziesz dużo ponad progiem mleczanowym.

    To wszystko przeżyłem i to uzależnia! :) polecam!!!

    • Tylko jest jedna ale drobna uwaga. Całokształt popieram jak najbardziej ale …. trzeba uważać na kraksy a tych nie brakowało w tym roku

    • To bardzo fajna zajawka i nie powiem, miło było popatrzeć, jak z naprzeciwka mijały nas ze trzy większe grupy. Ale mimo wszystko to nie dla mnie :) Wolę relaks i przyjemność, nawet z większym wysiłkiem, ale nadal bez żadnej spinki. Także doceniam, podziwiam, ale nie skorzystam :)

    • „kiedy jedziesz w peletonie i nie masz nawet jak sięgnąć po bidon bo zaraz Ci z tyłu jak zobaczą, że chcesz pić, nawet nie spostrzeżesz jak będziesz atakowany i spychany do tyłu. ” Właśnie dlatego staram się unikać tego typu imprez bo jazda rowerem zmienia się w walkę o przeżycie w stadzie psychopatów. :) Nie zrozum mnie źle – jeśli zabawa w start w zawodach o „złote gacie” wyzwala w luidziach chęć zmiażdżenia „przeciwnika” to jest cuś nie tak z głowami ludzi którzy mają takie zapędy. Sposób na zwycięstwo = eliminacja przeciwników.

      • Normalna rywalizacja sportowa.
        Niektórym chyba marzy się:
        „Przepraszam możesz mnie przepuścić ?, bo chcę być pierwszy” :D

  • W Poznaniu było mega fajnie :-) Sam popełniłem błąd wybierając sektor bo deklarowałem średnią 25 km/h a wyszła 34 km/h ale przynajmniej wiadomo co i jak za rok :-) a adrenalina zawsze się przed startem podnosi no i szybciej się jeździ w grupie i przy zamkniętych ulicach :-)

  • Kurczę, zostałem na ten weekend w Poznaniu i ominęła mnie taka ciekawa impreza… Ach, no cóż, poczekam na następną :P. Nie zależało mi na wystąpieniu, ale zobaczeniu z bliska wydarzenia. Zanim dołączy się do uczestników, fajnie jest sie przekonać, jak to wygląda z bliska. No i jakim sprzętem porusza się ewentualna konkurencja, żeby marnie się nie pokazać :P

    • Pokibicować zawsze można, najlepiej wtedy ustawić się gdzieś na trasie, najlepiej w takim miejscu, żeby widzieć wszystkich dwa razy, czyli na 50 km gdzieś w połowie. A na tego typu zawodach, największą konkurencję będziesz stanowił dla siebie Ty sam :) Chyba, że trzymasz się jakiegoś peletonu.

  • Startowałem w zeszłym roku na 120 km. fantastycznie się jechało, średnia prędkość prawie 40. prawie połowa drogi pod wiatr ale po nawrotce z wiatrem w żaglach prędkość wzrosła do ponad 50. Szum kół, trzaski przerzutek przy zakrętach i łapanie wody przy prędkości ponad 40 to były niezapomniane momenty. W tym roku się nie udało ale może znowu w przyszłym dam radę. Zachęcam,żeby choć raz każdy wystartował i to obojętnie na jakim dystansie. Liczy się sam start, atmosfera zawodów. Gratuluję udanego wyścigu.

    • Aaa no to szkoda, że w tym roku nie startowałeś. Ze średnią 45 km/h spokojnie byś wygrał, bo zwycięzca miał 43,6 km/h. Byłbyś ponad 4 minuty przed nim na mecie :)

      • Dobre :) ale to była średnia na całej trasie (wyszło gdzieś ok 37-38), a z wiatrem nie było niestety było przez cały czas z powrotem. Czas jeśli dobrze pamiętam niecałe 3.20. Ale w poście wyszło śmiesznie. Taki dobry to nie jestem :) Ale wodę w dwóch punktach faktycznie łapałem przy ponad 40. A jak dojechałem do końca i walnąłem piwko to mnie rozłożyło. Elektrolity zadziałały prawidłowo :).
        Zwycięzca w zeszłym roku miał chyba niecałe trzy godziny (2.40 – 2.50?) ale mogę się mylić. pozdr.

  • Ahoj! Gratuluję fajnego reportażu z zawodów! Chcę powiedzieć parę słów o tym co napisałeś. Uważam iż taka duża liczba uczestników to olbrzymia praca dla organizatorów i duża nerwowość dla uczestników. To przepychanie się do przodu jest b. męczące i stresujące grozi też wywrotką a to może być koniec zawodów i jeszcze nie wiadomo co ze zdrowiem nie wspominając o rowerze. Teraz coś od siebie: cztery lata temu brałem udział w tzw. maratonie rowerowym w Kołobrzegu 2012r. w grupie jadącej na 90km. Były jeszcze grupy na (chyba 150km i 200km nie pamiętam dokładnie, ale coś koło tego). Pamiętam swój dystans b. dokładnie bo ledwo dojechałem do mety i to kompletnie odwodniony. Dzięki jakiemuś koledze, który za metą dał mi trochę płynu ze swojego bidonu dałem radę wstać na nogi. Otóż na tamtych zawodach też jechali uczestnicy na różnych rowerach od profesjonalnych karbonowych szosówek po tandemy i rowery do jazdy na leżąco (a było nas chyba blisko 500 osób). Podział był na III grupy tzw. dystansowe, a potem losowo na podgrupki po 10-ciu zawodników w grupce które były wypuszczane co 2minuty odstępu między sobą. Numery startowe były przyznane losowo i to dopiero była mieszanka, ale nie było tłoku i jak ktoś dał radę to się przesuwał do tych których dogonił, lub łapał się na koniec tych co go wyprzedzali i jechał z nimi, a zawody były przy otwartym ruchu na całym dystansie! Ponadto była prowadzona klasyfikacja wiekowa od nastolatków do dziadków. Cztery lata temu miałem 69 lat i sklasyfikowano mnie w 60+, tak że musiałem jakoś powalczyć o wynik z tymi młodszymi niż ja, ale też byli starsi niż ja i jeden to miał chyba 78lat i zaledwie 2minuty był wolniejszy ode mnie! Oczywiście wrażenia były nie zapomniane i b. sympatyczne sam o mało co nie wpadłem pod samochód, musiałem wytracić prędkość i odpaść z fajnej grupki która mnie wyprzedziła, ale dałem radę zabrać się z nimi i jechałem jakieś 10 – 15km.Praktycznie to cały ten dystans większość z nas jechała samotnie, było ciężko ale uzyskałem średnią prędkość 30km/godz. (Tak trochę się chwalę). Dziś jestem po operacji żylaków i dopiero zaczynam jeździć, mam już przejechane 500km w tym dozwolonym terminie do jazdy na rowerze tzn po dwóch m-cach przerwy. Jestem tak słaby że strach się bać, ledwo wykręcam 22km/godz na dystansie 50km. Hej! Pozdrawiam i życzę wszystkim samych sukcesów i super dobrych rowerów! Bronek

    • Hej, dzięki za fajną historię i wspomnienia z zawodów :) A na dystans 150 czy 200 km zdecydowanie trzeba pamiętać o nawodnieniu, organizatorzy nie zadbali o strefy z napojami? Ja na te 50 km wypiłem prawie dwa litry płynów, tak było gorąco, zresztą ja zawsze dużo piję, gdy jeżdżę :)

      Wracaj do formy, a średnią się nie przejmuj :) Najważniejsze, żeby nogi kręciły!

      • https://uploads.disquscdn.com/images/361bef0e4a8b6c53bdd1b30b2b1544c0c2f321f3e7d6c089c431ecab72b15f9a.jpg

        A to fota z tych zawodów w Kołobrzegu. Widać obok mnie kolegę na góralu!

  • Ja swoje ściganie rozpocząłem w 2013 maratonem MTB Skandii w Krokowej. Później uczestniczyłem w reszcie edycji. Zacząłem również brac udział w lokalnych maratonach MTB. 2014 wszystkie edycje Skandii 10 miejsce w swojej kategorii wiekowej, brat 11 Była fajna zabawa. Rok temu 3 edycje Garmina i wygrany rower w konkursie. Co to były za emocje. W tym roku odpuściłem całkowicie po maratonie w Gdyni z powodu organizacji. Chodzi o to, że puszczają na trasę wszystkich i na pierwszym wąskim zakręcie z podjazdem jest awantura. Mam szosę, ale nie brałem udziału w żadnym wyścigu. Ogólnie dla ludzi, którzy chcą poczuć smak rywalizacji, polecam takie imprezy, jednak czasami koszt jest za duży. Wolę kupić kilogram bananów dwa izotoniki o ruszyć swoimi ścieżkami. Czy to szosa, czy to ciężki teren, albo dla odmiany turystycznie szutrem :-)

    • To jest jedynie podział do klasyfikacji. Tak więc sam możesz sobie wybrać w jakiej klasie jedziesz, nikt tego nie sprawdza.

      A o jakim konkretnie rowerze myślisz?

      • Mam „wykopany” w starociach taki model Peugeota niby szosa ale ma kierownicę jak w ukrainie dziadka :) ale po wymianie opon i dętek lekkim czyszczeniu i smarowaniu daje radę jak na moje początki :) od pół roku zacząłem od nowa (po około 20 letniej przerwie) zabawę rowerową jako pomoc w zrzuceniu kilkunastu kg. Nawet zaczyna mi się coraz bardziej podobać, i ten Twój pomysł ze startem też jest ciekawy choć będzie go ciężko zrealizować gdyż dość daleko mieszkam i ciężko będzie to zgrać z urlopem ale zobaczymy może coś znajdę w innych terminach :)